Witam
Przebrnąłem właśnie przez wątki dotyczące ogólnie mówiąc polskich blanków(uff)i tak dla odmiany, po prostu,postanowiłem napisać coś od siebie...o rybach .
Za doświadczonego kleniarza nie uważam się w żadnej mierze,bardzo wiele pozostaje mi się jeszcze nauczyć ale od kilku sezonów właśnie kleniom oddaję większą część czasu spędzonego nad wodą.Teraz także,bez specjalnej napinki i oczekiwań postanowiłem odpocząć od sandaczy i pochodzić troszkę za kluskami.No i zacząłem,zgodnie z jesienno-przedzimowymi standardami grubiej,głębiej i ogólnie ciężej.Większe hornety(nawet 5),duże,pięcio i sześciocentymetrowe gloogi,butchery z Salmo itp.I co?I nic .Trzy godziny łowienia,różnego rodzaju prowadzeń,przytrzymań,zmian wabików-bez chociażby najmniejszego kontaktu z rybą.Zrobiłem sobie przerwę,nalałem kawy,zajrzałem do pudełka i właściwie tylko z tego powodu że go bardzo lubię zapiąłem na agrafkę wobka chrabąszcza majowego z Dorado.Nie imituje toto raczej niczego co na przedzimiu mogłoby się znaleźć w wodzie i służyć kleniowi za pokarm,chodzi też raczej płytko więc... ?No i zaczęło się.Napadły mnie(a właściwie chrabąszcza)W ok 90 minut jedenaście kleni wyjętych,do tego jeszcze kilka spadów.Spośród tych wyjętych tylko cztery były poniżej 40cm,reszta w fajnym przedziale 41-48cm.Brały i w silniejszym i słabszym nurcie,w miejscach tych samych w których prowadziłem większe przynęty,brały na wobka prowadzonego szybciej i wolniej.Jedyną prawidłowością(jeśli można tak to nazwać)było to że wszystkie brania miały miejsce w dwumetrowym pasie wody(od brzegu).Nigdy chyba jeszcze nie spotkałem się z taką intensywnością brań kleni na przynętę raczej nietypową o tej porze roku,dodam jeszcze że brania były zdecydowane,wręcz agresywne.
Na koniec nastąpiło to co z reguły w takich sytuacjach się zdarza.Wobek został w zaczepie,był jedynym w tym rozmiarze którego miałem ze sobą.Brania,jakiekolwiek kontakty urwały się jak nożem uciął.
Napisałem to co napisałem przede wszystkim dlatego że nasunęły mi się dwie refleksje.Pierwsza to ta,że dość często wybierając się nad wodę,zwłaszcza w poszukiwaniu konkretnego gatunku,chyba podświadomie trzymamy się(czasem wręcz kurczowo)kanonu związanego w moim przypadku z porą roku.Czasem nawet do głowy nam nie przychodzi żeby coś zmienić,zadziałać niestandardowo.To samo dotyczy chociażby sandaczy,z tym że w ich przypadku ten kanon to najczęściej technika prowadzenia,czyli sławny(skądinąd często bardzo skuteczny )opad,który wcale nie musi być jedynym i słusznym sposobem.
Druga sprawa która po raz kolejny do mnie dotarła po tym kleniowym dniu to ta że najfajniejszy w tym naszym łowieniu jest element pełnego czasami zaskoczenia, dzięki któremu chce się po raz kolejny pędzić nad wodę,mimo braku czasu,nędznej pogody czy innych"obiektywnych"trudności.Tak mnie naszło po kopaniu w wątkach sprzętowych.
Pewnie jeszcze na dniach,niezależnie od pogody,pokusi mnie żeby połazić za kleniem,niekoniecznie z "typowo jesienną"przynętą .
Pozdrawiam
Użytkownik drag edytował ten post 18 grudzień 2013 - 03:10