Wczorajszej nocy zostałem mile zaskoczony. Łowiąc na kanale Wisły.
Cztery godziny biczowania wody i nic. Po ulewie, już było ciemno, mam branie, po dłuższym holu okazało się że zapiąłem za ogon potężnego leszcza. (medal pewnie byłby w kieszeni) Po uwolnieniu zmęczonej ryby, również zmęczony założyłem bezstera swojej roboty. Pierwszy rzut i branie pod brzegiem ale jakoś dziwnie na kiju czuć, mówię sobie ki diabeł, a tu węgorz. Nie mierzyłem ale na oko to z 70+. Pierwszy raz miałem taki przypadek. Widziałem na własne oczy jak mój kolega (doświadczony i znany) muszkarz łowił węgorze na muchę. Różne nietypowe ryby udało mi się złowić na spina ale wczorajszy przypadek przejdzie do mojej historii wędkarstwa.
Niestety kolejna ulewa zmusiła mnie aby wrócić do samochodu.
Po deszczu wyciągnąłem spławikówkę aby przepykać jakoś do rana.
Wcześniej udało mi się ukopać cztery robaki, założyłem robaczka i rzuciłem.
Długo nie czekałem na branie. wiedziałem że mam znowu potężną rybę, po dłuższym holu okazało się ze znowu mam węgorza ale ten był dużo większy a podbieraka niestety nie ma.
próbowałem chwycić gadzinę ale okazało się to niemożliwe. Niestety po kilku próbach wyjęcia bestii urwałem cieniutki przypon.
Ale i tak uważam rybkę jako zaliczoną. bo prawie ją wyjąłem a i tak wolność by miała. Tyle że haczyk w pysku jej został
Weekend uważam za udany, mimo że rano kompletnie nic nie brało.