Trzy godzinki temu postanowiłem skoczyć na Ropę. Spakowałem szybciorem pudełko, złożyłem wędkę i ruszyłem na wodę. Na końcu zestawu wisi okoń 4,5cm mojej produkcji, chciałem go porządnie przetestować. Staję nad brzegiem, otwieram kabłąk, już mam oddać pierwszy rzut, ale... przelatuje mewa, zerka za nią i opuszczam wędkę tak, że woblera zaczepia się o mały krzak, 4 kroki ode mnie. Wystarczyło zrobić te kroki i najzwyczajniej w świecie go odczepić, ale nie, postanowiłem szarpnąć kijem kilka razy. Przy bodajże 3 próbie- świst żyłki, wobler wyleciał jak z procy! nawet go nie zobaczyłem, słyszałem tylko, że spadł gdzieś na brzeg. Szukałem w promieniu 20m i nic, wcięło go. Jestem wkurzony na maksa, ale wiem, że to moja wina bo- LENISTWO NIE POPŁACA. Jakby tego było mało, otwieram plecak żeby zmienić przynętę, a tu ZONK, wziąłem nie to pudełko co trzeba. W pośpiechu zapakowałem to pełne gumek na okonie. Myślę- no pięknie, zaraz wracam do domu. Na szczęście tego nie zrobiłem.
Na koniec zestawu wędruje 3cm twister w kolorze motoroil z brokatem i zaczyna się... Okoń za okoniem wędruje na brzegu. Nie mam praktycznie pustego rzutu. Nawet jak rybka spadła w trakcie holu to od razu następował atak kolejnej. Przez sytuacje z woblerem nie zauważyłem, że okonie wypłynęły na WIELKIE ŻARCIE. Ochłodzenie wybitnie pobudziło je do życia. Ukleje dosłownie tańcowały przy powierzchni. W ciągu 2,5h ołowiłem się do bólu, nie wiem ile ryb mogłem złowić, ale setka to na lajcie pękła.
Było kilka trzydziestaków, o takich:
711811_zzz.JPG 45,36 KB
5 Ilość pobrań
I jakiś klonek, o taki:
711812_zzz2.JPG 33,99 KB
5 Ilość pobrań
Wypad uważam za baaaaardzo udany, zrelaksowałem się jak nigdy. Trochę żałuję, że nie było mi dane przetestować woba, ale to nic, na warsztacie mam już kilka sztuk kolejnych.