Witajcie - jako , że jest to dział jerkbaita czytany z przymrużeniem oka - proponuję temat - najbardziej nieudana wyprawa na ryby. Może zacznę swoje przygody jako pierwszy.
Około 15 lat temu -zaplanowany wyjazd na szczupaki nad Warte okolice Santoka . Nie miałem wtedy zapasu przynęt jaki mam teraz - przed wyjazdem wycieczka do wędkarskiego - zakupione 10 twisterów , 10 wolframów dojeżdżam nad wodę i........po pół godzinie powrót . W niecałe 30 min urwałem wszystko w wodzie , ale żona była zdziwiona .
Druga wyprawa - wyjazd na liny , miejsce kilka dni nęcone , na starorzeczu Warty , nowiuteńki teleskopik ( preferuję łowienie białorybu na jedną wędkę ) jestem nad wodą rozkładam sprzęt - podnęciłem - jakaś parka darła się wniebogłosy na łące , rozwijam teleskopik , żeby założyć kołowrotek , i zawiązać zestaw i ..... trach zahaczyłem szczytówką o pokrowiec - i tyle było mojego łowienia.
Trzecia wyprawa około 6 lat temu - lato 2 w nocy pakuję do samochodu ponton ze sztywnym dnem , akumulator , silnik spininng , torbę z przynętami jakieś jedzenie i nad wodę . Ponton pierwszy raz rozwijany po zimie , nie sprawdzałem go . Dojeżdżam do parkingu , do brzegu jeziora mam około 300 m , taszczę to wszystko nad wodę ( cholerstwo waży trochę , ale leśniczy zagrodził wszelaki dostęp do wody i trzeba uderzać pieszo. Jest trzecia w nocy - zaczyna świtać , rozkładam wszystko , wyciągam ponton , ocieram spocone czoło , rozwijam go a w balonach trzy wielkie dziury - przez zimę myszy wyżarły . Wcześniej 2 lata ponton też przechowywałem w garażu i nic się nie działo. Więc około 4 byłem z powrotem w domu.
Zachęcam kolegów do podzielenia się podobnymi historiami.