Kiedyś jeden znajomy, który coś tam niby łowił, chciał przeżyć przygodę wędkarską na łódce.
Jako że nasze ładniejsze połowy znały się, więc zagadał poprzez swoją żonę do mojej a Ta z kolei do mnie - słuchaj czy nie zabrałbyś na łódkę Marka, on tak bardzo chciałby łapać ryby z łódki.
Ogólnie oczywiście jestem na nie, bo za stary jestem na nauczyciela :/
No ale dobra, wiadomego dnia pakuję sprzęt do wieśwagena, jadę po gościa, krótki instruktaż z mojej strony, czyli wszystkie złowione ryby wypuszczamy bo takie są zasady kapitana łodzi czyli mnie i po chwili mustrujemy się na Nortonce z rybaczówki.
Po 0,5h w jednej z moich miejscówek jegomość stracił 3 przynety i stwierdza że On dalej tu nie łowi, bo za dużo piniendzy stracił.
Więc zmieniamy miejsce, co by kolega z wyprawy gołodupcem nie wrócił (okazało się że w sumie miał 5 kopyt - żółtych, bo takie podobno są najlepsze).
Następna miejscówka i ... jest "ryba" u kolegi, następuje zacięcie, które i zatopiony czołg wyrwało by z dna, z wody katapultuje jig no.16g i trafia mnie centralnie pod bejsbolówkę nad lewym okiem.
Jegomość przeprasza i przeprasza, czas upływa i właściwie przeprosiny nie mają końca, a ja coraz bardziej nakręcam się .
Mija jakiś czas, coś tam z mojej strony złowione w postaci okoni, a jegomość mieli jęzorem jak najęty, że nie może nic złowić bo dzisiaj za gorąco, że ciśnienie mu doskwiera, że nie może się skupić, nerwy bo to piwerwszy raz itd itp.
Zaczynam powoli puszczać parę z uszu , bo przyjechałem wypocząć a jegomość nadaje jak stara dewota.
Kilka kolejnych zarzuceń przelatuje mi dość blisko głowy - i już to powinno mnie zaniepokoić, ale nieeeee Zwierzu stara się być uprzejmy, więc nie zwraca uwagi.
Więc kolejne zarzucenie i jig przebija mi małżowinę uszną, jakiś chyba strasznie ukrwiony ten narząd bo krew sika jak z zarzynanego prosiaka - no ale ale, Zwierzu zawsze zabezpieczony i podręczną apteczkę ma (obojętnie czy na łódce, rowerze, w pracy, basenie, kawiarni itd).
Jegomość znowu zaczyna przepraszać ... ... !
No nic, łowimy dalej ... pod koniec spływamy już w okolice rybaczówki, kolejne zarzucenie jegomościa i moja funkel nówka bejsbolówka z napisem budzącym szacunek u każdego wędkarskiego małolata -SIMMS- leci sobie razem z jigiem i przynetą, co gorsza na owym jigu już nie wraca .
Gość znowu coś tam plecie, ze przeprasza,że odkupi itp.
- u mnie para gwizda z uszu ! - dobijamy do brzegu i wracamy.
Pod domem, jegomość znowu bełkocze coś o swojej przygodzie, przeprosinach itd.
W końcu nie wytrzymuję i mówię - słuchaj stary, dla przygody to zapisz się do jakichś najemników i jedź do Iraku, bo ja Twoich przygód mam dość !
Nastąpił foch, później dowiedziałem się od żony że podobno jestem nerwowy na rybach i nie nadaję się na kompana wypraw .
No ale ale, wracam do domu, śliwa nad lewym okiem pięęęęknie napeczniała, oko również przybrało z lekka fioletową barwę - jak ja kurw... teraz w pracy się pokażę ?
A żona, o Boże pobiłeś się z Markiem ?
Na usta ciśnie mi się - jak bym ku... mógł to bym go zapierd... gołymi rękami, pociął na fragmenty i sprofanował grób jego matki, babki i prababki, ale z grzeczności odpowiadam , no co ty kicia - taki tam drobny wypadek.
Od tamtej pory, nikt i nic mnie nie namówi, aby wsiąść do łodzi z napalonym wędkarsko nowicjuszem - sorry nie ma takiej siły bo cenię sobie swoje zdrowie !
Ough.