szczęśliwi sa tylko tacy, którzy po zakupie TOP kolowrotka nigdy nie spotkają nad woda kolegi z tym samym modelem
I jeszcze szczęśliwi są tacy, co po jego zakupie, siędząc w fotelu, nie mają absolutnej ciszy w domu (bo kobieta, dzieci, sasiedzi, ulica,szkoła w pobliżu, itd.), bo, co nie daj Boże, usłyszą, że się kulka w łożysku na podparciu korby obraca z denerwującym lenistwem lub smar ciapie, kiedy się wodzik worma zbliża do obudowy.
Także z okazji Świąt, życzę sobie (jeśli inni tego też potrzebują, to im także), żeby podejście do sprzętu wróciło do czasów, kiedy za ciężko zarobione pieniądze i po znajomości, ojciec kupował Cardinale w sklepie górnicznym w Łęcznej i już w drodze powrotnej łowiliśmy na nie w przepływającym nieopodal Wieprzu. Nie było testów na sucho, w fotelu, dodawania smaru bo fabryka skąpi, po prostu łowiło się... a ich praca... rzucały, nawijały, hamowały uciekającą rybę, czyli "robiły".... zazwyczaj lepiej niż inne, a jak w użytkowaniu coś okazało się nie tak, ogarniało się to własnym sumptem i zawsze znalazł się jakiś życzliwy "macher", który prawie każdą część dorobił, tak jak dotaczało się szpulki, korbki, knoby, itd.
A dzisiaj, katalogi, Internety, % masła w maśle, spasowanie, a z rzekami i jeziorami, rybami i czasem na ich łowienie coraz częściej jedynie: c..j, d..a i kamieni (zaczepów) kupa.
Zdrowia Forumowicze!