To jeszcze jeden z mojej rzeczki, tym razem kropek 43cm. Ogólnie wszystko ponad 30cm jest już zdobyczą, a takie kropki to już rarytas
Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.
Napisano 06 luty 2015 - 00:33
To jeszcze jeden z mojej rzeczki, tym razem kropek 43cm. Ogólnie wszystko ponad 30cm jest już zdobyczą, a takie kropki to już rarytas
Napisano 06 luty 2015 - 09:36
Wczoraj pojechałem na kropki. To nie był mój dzień.
8.30 rodziciel miał mnie zawieźć. 8.20, dzwoni ze sie nie zerwie z pracy. Ok, 8.35 mam busa. No to wędka w łape, i dziki galop na przystanek.
Wypieprzyłem się dwa razy, bieganie w tych wojskowych trepach po lodzie nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Ważne że wędka cała.
Wsiadając do busa, wyłożyłem sie na chodnik, bo podbierak którego rączka wystawała z plecaka, zahaczył o górny próg wejścia do busa.
Ok, siadam. Jadę, dojeżdżam, wysiadam bez ekscesów. Wchodząc do lasu, słuchawki na uszy, i korzystając że w lesie mało śniegu, stwierdziłem że się przebiegne, fajne powietrze, muzyka gra, słoneczko świeci, fajnie jest.
Po 10 minutach jestem mokry, dostaję zadyszki. Ok, bieg rekreacyjny w pełnym oporządzeniu po leśnej ścieżce nie jest lekki. Opuszczam las, idac 500 metrów pod górkę śladem terenówki w minimum 30 cm śniegu. Jestem jeszcze bardziej mokry.
Wychodzę na pole. Mam przed sobą kilometr pola. 30 cm śniegu jak obszył.
Po dotarciu do leśnej drogi przeciwpożarowej, czuje sie jakbym przeszedł selekcję. Ledwo zipie, odpalam fajkę, ide dalej.
Droga oblodzona. Zanim dotarłem do mostku, wypieprzyłem się kolejne dwa razy, po przepięknym drifcie. Wędka cała.
Od momentu kiedy wysiadłem z busa, do dotarcia nad rzekę mineło półtora godziny. Nie tak to miało wyglądać.
Zapinam na agrafkę nowo zakupiony wobler, rzucam... Szlag. Miał być pływający. Tonącymi łowić nie umiem.
Po może pół godzinie marszu, jest pierwszy pstrąg. Całe 20 cm.
5 minut później wpieprzam się w bagno, jestem mokry za kolana. Po kolejnych 5 minutach spodnie zaczynają lekko sztywnieć... No tak, zima, minusowe temperatury, te sprawy.
Ten cudowny manewr powtarzany jest jeszcze minimum 4 razy.
W międzyczasie chce odpalić fajkę. Ta. Fajnie ze zapałki miałem w kieszeni na kolanach gdy wpadłem w bagno.
Z rzeki, choć dosyć szeroka, wyparowała woda. Średnio 20 cm wody. Eh.
W jednym dołku łapię jednego kropkowańca, również szalone 20 pare cm.
Przejście do ludzkich osiedli zajeło mi 5 godzin. Nie łowiąc, a starając się nie utopić w bagnie.
A. Kiedy jestem na rybach, nienawidzę gdy ktoś do mnie dzwoni.
Tatko. "Nie, nic nie złowilem, dobra, pogadamy w domu, narazie".
Okazuje sie ze wyjmując z kieszeni telefon, wypadły mi słuchawki.
Nawet nie chce mi sie cofać.
50 zł w plecy.
Spodnie sztywnieją, chce mi sie palić.
Próbuje na troszkę niższym fragmencie. Odpuszczam po pół godzinie, bo przestaje czuć palce mimo rękawiczek.
Wlokę się na busa. Zaczyna się ściemniać. Dochodzę do przystanku.
Super. Bus do domu za półtora godziny.
Miałem ochote pogryźć wędkę i przystanek.
Dzwoni kumpel. Fartem sie trafiło, jest w okolicy, podrzuci mnie.
Próbując rozkruszyć lód ze sznurówek, rozcinam sobie palca o jakiś metalowy element, krwawiąc jak zarzynana świnia.
To chyba nie był mój dzień.
Sorry za ten poemat, ale musiałem to zrzucić.
Napisano 06 luty 2015 - 09:52
Salmo trutta fario nie dla mięczaków!!
Zacna historia.
Pzdr
Napisano 06 luty 2015 - 10:02
Wczoraj pojechałem na kropki. To nie był mój dzień.
8.30 rodziciel miał mnie zawieźć. 8.20, dzwoni ze sie nie zerwie z pracy. Ok, 8.35 mam busa. No to wędka w łape, i dziki galop na przystanek.
Wypieprzyłem się dwa razy, bieganie w tych wojskowych trepach po lodzie nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Ważne że wędka cała.
Wsiadając do busa, wyłożyłem sie na chodnik, bo podbierak którego rączka wystawała z plecaka, zahaczył o górny próg wejścia do busa.
Ok, siadam. Jadę, dojeżdżam, wysiadam bez ekscesów. Wchodząc do lasu, słuchawki na uszy, i korzystając że w lesie mało śniegu, stwierdziłem że się przebiegne, fajne powietrze, muzyka gra, słoneczko świeci, fajnie jest.
Po 10 minutach jestem mokry, dostaję zadyszki. Ok, bieg rekreacyjny w pełnym oporządzeniu po leśnej ścieżce nie jest lekki. Opuszczam las, idac 500 metrów pod górkę śladem terenówki w minimum 30 cm śniegu. Jestem jeszcze bardziej mokry.
Wychodzę na pole. Mam przed sobą kilometr pola. 30 cm śniegu jak obszył.
Po dotarciu do leśnej drogi przeciwpożarowej, czuje sie jakbym przeszedł selekcję. Ledwo zipie, odpalam fajkę, ide dalej.
Droga oblodzona. Zanim dotarłem do mostku, wypieprzyłem się kolejne dwa razy, po przepięknym drifcie. Wędka cała.
Od momentu kiedy wysiadłem z busa, do dotarcia nad rzekę mineło półtora godziny. Nie tak to miało wyglądać.
Zapinam na agrafkę nowo zakupiony wobler, rzucam... Szlag. Miał być pływający. Tonącymi łowić nie umiem.
Po może pół godzinie marszu, jest pierwszy pstrąg. Całe 20 cm.
5 minut później wpieprzam się w bagno, jestem mokry za kolana. Po kolejnych 5 minutach spodnie zaczynają lekko sztywnieć... No tak, zima, minusowe temperatury, te sprawy.
Ten cudowny manewr powtarzany jest jeszcze minimum 4 razy.
W międzyczasie chce odpalić fajkę. Ta. Fajnie ze zapałki miałem w kieszeni na kolanach gdy wpadłem w bagno.
Z rzeki, choć dosyć szeroka, wyparowała woda. Średnio 20 cm wody. Eh.
W jednym dołku łapię jednego kropkowańca, również szalone 20 pare cm.
Przejście do ludzkich osiedli zajeło mi 5 godzin. Nie łowiąc, a starając się nie utopić w bagnie.
A. Kiedy jestem na rybach, nienawidzę gdy ktoś do mnie dzwoni.
Tatko. "Nie, nic nie złowilem, dobra, pogadamy w domu, narazie".
Okazuje sie ze wyjmując z kieszeni telefon, wypadły mi słuchawki.
Nawet nie chce mi sie cofać.
50 zł w plecy.
Spodnie sztywnieją, chce mi sie palić.
Próbuje na troszkę niższym fragmencie. Odpuszczam po pół godzinie, bo przestaje czuć palce mimo rękawiczek.
Wlokę się na busa. Zaczyna się ściemniać. Dochodzę do przystanku.
Super. Bus do domu za półtora godziny.
Miałem ochote pogryźć wędkę i przystanek.
Dzwoni kumpel. Fartem sie trafiło, jest w okolicy, podrzuci mnie.
Próbując rozkruszyć lód ze sznurówek, rozcinam sobie palca o jakiś metalowy element, krwawiąc jak zarzynana świnia.
To chyba nie był mój dzień.
Sorry za ten poemat, ale musiałem to zrzucić.
Takie dni jak ten nadaja smak i sens calemu pstragowaniu .
Napisano 06 luty 2015 - 10:08
Napisano 06 luty 2015 - 10:20
No wyprawa " lekko nieudana ".
Ale napewno kożdy z nasz miał w histori taką.
Pamiętam jak dziś kilka lat temu wybrałem się z kolegą na inne rybki.
4.30 rano wsiadamy w pociąg. Po około 1.5 h podrózy dojeżdzamy na miejsce.
szukujemy sprzet i zaczynamy łowić.
Pogoda taka że psa na dwór bym nie wygonił , ale nic jesteśmy twardzi.
Cały sprzęt na plecach , jedzenie , picie , przynęty. Wszystko waży z 10 kg.
Po 2-3 godzinach bez jakichkolwiek efektów łapie zaczep na nawisie.
Stwierdziłem ze szkoda przynąty i ze dam rade ja odczepic.
Łapie się za jedną gałąź wcześniej wyhylam się i ......... wpadam do wody.
Nie wpadłem na to ze gałaź pod moim cięzarem wygnie się tak bardzo ze wyląduje w rzece.
Wisze tak jak pajac na badylu do połowy w wodzie. Do dna jakie 3 m. Jak się puszcze to popłyne.
Dre się jak idiota na szczescie kumpel mnie usłyszał i dosłownie za łeb wyciągną mnie na brzeg.
I tu jeszcze lepsza akcja.
Kumpel idąc po łące wdępnął w krowi place. hahaha. Nie wiem jak to zrobił ale umazał sie jedną nogą po kolana.
Po chwili namysłu stwierdzamy ze czas do domu. Jest koło 12.00.
I najlepsze oczywiście na koniec
Podjeżdza pociąg. Wsiadamy.
I jakie jest nasze zdziwienie gdy dostrzegamy cały pociąg ludzi jadących na łódźką Parade Wolności
Jak ktoś był to wie jak tam się ludzie ubierają. Laski wyszykowane w mini, szpilki itd.
A my jak te dwa brudasy. Ja w przemaczonych spodniach kumpel z nogawką w gównie
Użytkownik jaworskijacek05 edytował ten post 06 luty 2015 - 10:32
Napisano 06 luty 2015 - 10:56
I tu jeszcze lepsza akcja.
Kumpel idąc po łące wdępnął w krowi place. hahaha. Nie wiem jak to zrobił ale umazał sie jedną nogą po kolana.
... nie chcę tu nikogo demaskować, ani też ingerować w Wasze koleżeńskie relacje, ale gdyby Twojemu koledze naprawdę się spieszyło kupę miałby na plecach ...
... nie pytaj skąd wiem... stare czasy...
Napisano 06 luty 2015 - 10:59
W sumie masz kupę racji. Muszę z nim o tym porozmawiać
Napisano 06 luty 2015 - 13:39
Wczoraj pojechałem na kropki. To nie był mój dzień.
8.30 rodziciel miał mnie zawieźć. 8.20, dzwoni ze sie nie zerwie z pracy. Ok, 8.35 mam busa. No to wędka w łape, i dziki galop na przystanek.
Wypieprzyłem się dwa razy, bieganie w tych wojskowych trepach po lodzie nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Ważne że wędka cała.
Wsiadając do busa, wyłożyłem sie na chodnik, bo podbierak którego rączka wystawała z plecaka, zahaczył o górny próg wejścia do busa.
Ok, siadam. Jadę, dojeżdżam, wysiadam bez ekscesów. Wchodząc do lasu, słuchawki na uszy, i korzystając że w lesie mało śniegu, stwierdziłem że się przebiegne, fajne powietrze, muzyka gra, słoneczko świeci, fajnie jest.
Po 10 minutach jestem mokry, dostaję zadyszki. Ok, bieg rekreacyjny w pełnym oporządzeniu po leśnej ścieżce nie jest lekki. Opuszczam las, idac 500 metrów pod górkę śladem terenówki w minimum 30 cm śniegu. Jestem jeszcze bardziej mokry.
Wychodzę na pole. Mam przed sobą kilometr pola. 30 cm śniegu jak obszył.
Po dotarciu do leśnej drogi przeciwpożarowej, czuje sie jakbym przeszedł selekcję. Ledwo zipie, odpalam fajkę, ide dalej.
Droga oblodzona. Zanim dotarłem do mostku, wypieprzyłem się kolejne dwa razy, po przepięknym drifcie. Wędka cała.
Od momentu kiedy wysiadłem z busa, do dotarcia nad rzekę mineło półtora godziny. Nie tak to miało wyglądać.
Zapinam na agrafkę nowo zakupiony wobler, rzucam... Szlag. Miał być pływający. Tonącymi łowić nie umiem.
Po może pół godzinie marszu, jest pierwszy pstrąg. Całe 20 cm.
5 minut później wpieprzam się w bagno, jestem mokry za kolana. Po kolejnych 5 minutach spodnie zaczynają lekko sztywnieć... No tak, zima, minusowe temperatury, te sprawy.
Ten cudowny manewr powtarzany jest jeszcze minimum 4 razy.
W międzyczasie chce odpalić fajkę. Ta. Fajnie ze zapałki miałem w kieszeni na kolanach gdy wpadłem w bagno.
Z rzeki, choć dosyć szeroka, wyparowała woda. Średnio 20 cm wody. Eh.
W jednym dołku łapię jednego kropkowańca, również szalone 20 pare cm.
Przejście do ludzkich osiedli zajeło mi 5 godzin. Nie łowiąc, a starając się nie utopić w bagnie.
A. Kiedy jestem na rybach, nienawidzę gdy ktoś do mnie dzwoni.
Tatko. "Nie, nic nie złowilem, dobra, pogadamy w domu, narazie".
Okazuje sie ze wyjmując z kieszeni telefon, wypadły mi słuchawki.
Nawet nie chce mi sie cofać.
50 zł w plecy.
Spodnie sztywnieją, chce mi sie palić.
Próbuje na troszkę niższym fragmencie. Odpuszczam po pół godzinie, bo przestaje czuć palce mimo rękawiczek.
Wlokę się na busa. Zaczyna się ściemniać. Dochodzę do przystanku.
Super. Bus do domu za półtora godziny.
Miałem ochote pogryźć wędkę i przystanek.
Dzwoni kumpel. Fartem sie trafiło, jest w okolicy, podrzuci mnie.
Próbując rozkruszyć lód ze sznurówek, rozcinam sobie palca o jakiś metalowy element, krwawiąc jak zarzynana świnia.
To chyba nie był mój dzień.
Sorry za ten poemat, ale musiałem to zrzucić.
Normalnie przeniosłeś mnie w czasy lat 80+,piszesz jak Stefan M. Krakowski w "Wędkarstwo dla każdego"
Użytkownik kogut edytował ten post 06 luty 2015 - 14:09
Napisano 06 luty 2015 - 14:39
Jak się darzy to się darzy Mam zamiar kiedyś napisać książkę o pechu na rybach :(Doświadczeń mam na niezłą cegłę
Napisano 06 luty 2015 - 14:47
Pisz Janusz,czekam z niecierpliwością na takie opowiadania.
Napisano 06 luty 2015 - 14:51
No wyprawa " lekko nieudana ".
Ale napewno kożdy z nasz miał w histori taką.
Pamiętam jak dziś kilka lat temu wybrałem się z kolegą na inne rybki.
4.30 rano wsiadamy w pociąg. Po około 1.5 h podrózy dojeżdzamy na miejsce.
szukujemy sprzet i zaczynamy łowić.
Pogoda taka że psa na dwór bym nie wygonił , ale nic jesteśmy twardzi.
Cały sprzęt na plecach , jedzenie , picie , przynęty. Wszystko waży z 10 kg.
Po 2-3 godzinach bez jakichkolwiek efektów łapie zaczep na nawisie.
Stwierdziłem ze szkoda przynąty i ze dam rade ja odczepic.
Łapie się za jedną gałąź wcześniej wyhylam się i ......... wpadam do wody.
Nie wpadłem na to ze gałaź pod moim cięzarem wygnie się tak bardzo ze wyląduje w rzece.
Wisze tak jak pajac na badylu do połowy w wodzie. Do dna jakie 3 m. Jak się puszcze to popłyne.
Dre się jak idiota na szczescie kumpel mnie usłyszał i dosłownie za łeb wyciągną mnie na brzeg.
I tu jeszcze lepsza akcja.
Kumpel idąc po łące wdępnął w krowi place. hahaha. Nie wiem jak to zrobił ale umazał sie jedną nogą po kolana.
Po chwili namysłu stwierdzamy ze czas do domu. Jest koło 12.00.
I najlepsze oczywiście na koniec
Podjeżdza pociąg. Wsiadamy.
I jakie jest nasze zdziwienie gdy dostrzegamy cały pociąg ludzi jadących na łódźką Parade Wolności
Jak ktoś był to wie jak tam się ludzie ubierają. Laski wyszykowane w mini, szpilki itd.
A my jak te dwa brudasy. Ja w przemaczonych spodniach kumpel z nogawką w gównie
Jacek,ważne,że ...dupsko całe !
Bez urazy,pzdr.
Napisano 06 luty 2015 - 15:28
No skończyło się na chwili strachu i dużej ilości śmiechu.
Napisano 06 luty 2015 - 17:58
Wczoraj pojechałem na kropki. To nie był mój dzień.
8.30 rodziciel miał mnie zawieźć. 8.20, dzwoni ze sie nie zerwie z pracy. Ok, 8.35 mam busa. No to wędka w łape, i dziki galop na przystanek.
Wypieprzyłem się dwa razy, bieganie w tych wojskowych trepach po lodzie nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Ważne że wędka cała.
Wsiadając do busa, wyłożyłem sie na chodnik, bo podbierak którego rączka wystawała z plecaka, zahaczył o górny próg wejścia do busa.
Ok, siadam. Jadę, dojeżdżam, wysiadam bez ekscesów. Wchodząc do lasu, słuchawki na uszy, i korzystając że w lesie mało śniegu, stwierdziłem że się przebiegne, fajne powietrze, muzyka gra, słoneczko świeci, fajnie jest.
Po 10 minutach jestem mokry, dostaję zadyszki. Ok, bieg rekreacyjny w pełnym oporządzeniu po leśnej ścieżce nie jest lekki. Opuszczam las, idac 500 metrów pod górkę śladem terenówki w minimum 30 cm śniegu. Jestem jeszcze bardziej mokry.
Wychodzę na pole. Mam przed sobą kilometr pola. 30 cm śniegu jak obszył.
Po dotarciu do leśnej drogi przeciwpożarowej, czuje sie jakbym przeszedł selekcję. Ledwo zipie, odpalam fajkę, ide dalej.
Droga oblodzona. Zanim dotarłem do mostku, wypieprzyłem się kolejne dwa razy, po przepięknym drifcie. Wędka cała.
Od momentu kiedy wysiadłem z busa, do dotarcia nad rzekę mineło półtora godziny. Nie tak to miało wyglądać.
Zapinam na agrafkę nowo zakupiony wobler, rzucam... Szlag. Miał być pływający. Tonącymi łowić nie umiem.
Po może pół godzinie marszu, jest pierwszy pstrąg. Całe 20 cm.
5 minut później wpieprzam się w bagno, jestem mokry za kolana. Po kolejnych 5 minutach spodnie zaczynają lekko sztywnieć... No tak, zima, minusowe temperatury, te sprawy.
Ten cudowny manewr powtarzany jest jeszcze minimum 4 razy.
W międzyczasie chce odpalić fajkę. Ta. Fajnie ze zapałki miałem w kieszeni na kolanach gdy wpadłem w bagno.
Z rzeki, choć dosyć szeroka, wyparowała woda. Średnio 20 cm wody. Eh.
W jednym dołku łapię jednego kropkowańca, również szalone 20 pare cm.
Przejście do ludzkich osiedli zajeło mi 5 godzin. Nie łowiąc, a starając się nie utopić w bagnie.
A. Kiedy jestem na rybach, nienawidzę gdy ktoś do mnie dzwoni.
Tatko. "Nie, nic nie złowilem, dobra, pogadamy w domu, narazie".
Okazuje sie ze wyjmując z kieszeni telefon, wypadły mi słuchawki.
Nawet nie chce mi sie cofać.
50 zł w plecy.
Spodnie sztywnieją, chce mi sie palić.
Próbuje na troszkę niższym fragmencie. Odpuszczam po pół godzinie, bo przestaje czuć palce mimo rękawiczek.
Wlokę się na busa. Zaczyna się ściemniać. Dochodzę do przystanku.
Super. Bus do domu za półtora godziny.
Miałem ochote pogryźć wędkę i przystanek.
Dzwoni kumpel. Fartem sie trafiło, jest w okolicy, podrzuci mnie.
Próbując rozkruszyć lód ze sznurówek, rozcinam sobie palca o jakiś metalowy element, krwawiąc jak zarzynana świnia.
To chyba nie był mój dzień.
Sorry za ten poemat, ale musiałem to zrzucić.
Jedno z najlepszych opowiadań jakie czytałem ostatnimi czasy,naprawdę.
Masz chłopie dar do relacjonowania zdarzeń,może kiedyś wydasz jakiś tomik opowiadań
cyt,,Zanim dotarłem do mostku, wypieprzyłem się kolejne dwa razy, po przepięknym drifcie,,
Chętnie poczytam,pozdrawiam.
Użytkownik Piokowal edytował ten post 06 luty 2015 - 18:01
Napisano 06 luty 2015 - 18:11
Napisano 06 luty 2015 - 19:03
Piotrek nie masz co robić tylko dręczyć pstrągi wtedy gdy normalni ludzie muszą pracować ładniutke ,gratulacje W niedzielę to i ja im spuszczę łomot
Napisano 06 luty 2015 - 19:23
Takie pechowe historie przeżył chyba każdy, gdzie mimo problemów z dotarciem do wody jeszcze dodatkowo w 1 rzucie się traci ulubioną przynętę, ryby nie chcą brać, ale człowiek i tak do domu wraca szczęśliwy.
Ja pamiętam jak byłem świadkiem jak 3 panów łowiło na przeciwległym brzegu rzeki jakieś 200m poniżej i w pewnym momencie jeden z nich jakoś niefortunnie zjechał ze skarpy do wody, ale zrobił to w tak przekomiczny sposób, że pozostali nie byli wstanie zrobić nić więcej niż paść na ziemię ze śmiechu. Chłop, który wpadł był w równie wielkim szoku ponieważ na ok 1,5m wodzie z średnim prądem nie potrafił złapać równowagi i stanąć na nogi ale na szczęście po kilku metrach wypłyciło się, na tyle że był w stanie się wydostać z wody o własnych siłach. Koledzy natomiast dalej nie potrafili się podnieść ze śmiechu. Nieszczęśnik pozbierał sprzęt i zakończył wędkowanie bez słowa, a koledzy ze łzami w oczach i dalej zanosząc się ze śmiechu poszli za nim
Żeby już nie robić aż takiego offtopu to wrzucę jeszcze jednego potoka
Napisano 06 luty 2015 - 19:26
Napisano 06 luty 2015 - 19:41
Na gómkę biorą tylko ryby dzieci. Takie to sobie morzesz kłóć Ja Piotruś na woblery łowię ryby nie rybki
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych