Co takiego fascynującego jest w łowieniu pstrągów że każe nam przedzierać się przez chaszcze, pokrzywy, trzciny i podobne chałabazie, być kąsanym przez komary, kleszcze i inne insekty, wpadać w jakieś pozwierzęce dziury 
Odpowiem jak to jest ze mną na przykładzie dwóch dni.
Wczoraj
Stosunkowo duża głęboka rzeka, schodzę w dół kombinując to wobek, to jig, to wahadełko ale generalnie posucha, same króciaki. Czasem jaki zebrał jakiego owada. Nagle w górze rzeki słyszę dość głośny plusk. Zapamiętałem miejsce i pomyślałem że w drodze powrotnej po niego zajrzę. Do wieczora nic specjalnego się nie dzieje zatem wracam zobaczyć co to się tak plusnęło. I o dziwo dokładnie naprzeciw mnie pod takim parasolem z drzewa jak gdyby nigdy nic nad wodę wyskakuje rybka (tak +-55cm) . O kuźwa ale jazda. Coby losu nie kusić zmieniam żyłkę na 0,23 (miałem dobrą 20) i przez pół godziny podaje mu wszystkie rodzaje przynęt z góry i z dołu. Nie pobrał. Ale wiem gdzie stoi, a że trzeba po niego dość kawałek podejść to jest szansa że nie zmieni miejsca. Będę go atakował -może co się kiedy wydarzy 
Dzisiaj
Inna rzeka, płytka, malutka prześwietlona, niesie bardzo mało krystalicznie czystej wody. Więc i taktyka musi być zgoła inna. Wieczór. Skradam się pod prąd z małym wobkiem. W okolicy gdzie w marcu miałem chwilę na kiju ładną rybę, rzucam woba w górę rzeki w coś jakby rynienkę między trzcinkami. Sprowadzam woba z prądem do siebie i widzę jak idzie za nim spora fala. Już wiem że go śledzi. I tak go śledził że odprowadził mi wobka pod nogi (ja stałem na wysokiej skarpie) i nie zaatakował mimo usilnych starań z mojej strony. I znowu przegląd pudełek jigi, małe woby podawane z góry i z dołu nie przyniosły rezultatu. Rybę dokładnie widziałem, też gdzieś koło 50cm.
Nie notuje dzisiaj brania, ale wyjazd jak najbardziej udany 
Użytkownik Krupin edytował ten post 05 czerwiec 2015 - 21:46