Wybralem ci się ja onegdaj nad Rabę, na takie pstrągowe ostatki.
Zabrałem z sobą kobietę, która, jak gdzieś wcześniej wspomnialem, bardzo lubi jeździć na ryby, gdzie nie kaprysi, nie jęczy, nie nawołuje do powrotu, za to upiecze kiełbaskę na zebranych nad wodą patykach, no, ogólnie przydaje się.
Zaparkowałem, złożyłem sprzęt, i do wody.
Raba w okolicach Gdowa jest rzeką dość płytką, zdarzają sie jednakowoż glębsze dołki, z wirującą, ciemniejszą wodą, dającą nadzieję na jakąś sensowną rybkę. Nawiasem, rybostan dość marny, ale teren ma dużą zaletę: w pół godziny, od wyjścia z domu, jestem nad wodą. To ważne. Ma się czasem wolne kilka godzin, można wyskoczyć na muszkowanie, nie dające obietnicy sukcesu, ale zawsze można pobrodzić, porzucać, zreszta, co wam będę mówił, rozumiecie to doskonale.
Patrzę: nad dołkiem na wprost stoi sobie kolega muszkarz, zanurzony po pachy, i kręci młynka nimfą. Myślę, pokręci, pójdzie dalej, a ja tymczasem powłóczę się nad rzeką, popróbuję mokrej, suchej, strimerka, nimfą wszkże też nie pogardzę.
Powędrowałem w dół rzeki, po dwóch godzinach wracam, ten młynkowy jak stał, tak stoi, i orze dno. Hm, wolno mu, nieprawdaż? Pomaszerowałem dalej. Po kolejnych dwóch godzinach wracam: sytuacja nie uległa zmianie, wiatrak jak kręcił, tak kręci.
Kobieta, której, jak to kobiecie, przyrodzona jest niezwykła ciekawość, pyta mnie: a co on tak w jednym miejscu macha?
Odpowiedziałem, że widać taka jego natura, nic lepszego nie przyszło mi do głowy...bo i jak...
Co będę dalej kolegów zanudzał: po dalszych dwóch godzinach dalej ten wybitny muszkarz robił za wiatrak w tym samym miejscu. Wieczorem zbierałem się do domu, a on? Tak, zgadliście, ściemniało się dość poważnie, a etatowy dołkowy nie przesunął się dalej, niż cztery metry.
I tu następuje moje pytanie: podoba się wam takie muszkarstwo?
No chyba by mnie ( tu dość wulgarny zwrot proszę sobie wyimaginować).
Mucha, to jest to