Hej.
Myślę, że warto porozmawiać w tym temacie. Jak te teorie wpływają na Wasze wyniki, aktywność ryb, poszczególnych gatunków itp.
Od lat przy "rapowaniu" sprawdza się tzw. teoria "ciepłego frontu". Jak zwał, tak zwał. Prosty schemat, łowimy bolenie - coś się dzieje, ale szału nie ma.
Nagle czuć "aferę" w powietrzu, zmienia się ciśnienie, wiatr ustaje, powietrze robi się atomowe. Widać nadchodzący burzowy front - ryby dostają amoku. Na miejscówce roi się od boleni, walą wściekle przez kilkanaście minut aż do nadejścia "ściany wody"... Podczas jednego z takich frontów łowimy circa 30 boleni, innym razem kilkanaście. Zaczyna wiać, lać, pioruny walą dookoła - hasło ewakuacja...sa lepsze sposoby na zejście z tego świata.
Po wszystkim wszystko wraca do normy, czyli szukamy aktywnych ryb. Czasami na szukaniu się kończy, innym razem uda się coś sprowokować, ale o mega agresji sprzed "pogodowego zajścia" nie ma mowy...
Innym razem łowimy sandacze. Jest późna jesień - ładnie, aż za. Ryby skubią, wąchają, gniotą - istna rzeźba. Idzie front, zimny... zaczyna wiać, wali deszcz ze śniegiem. Robi się niema ciemno, temperatura leci w oczach. Sandaczowe kopy nadrywają przyczepy mięśni, w łokciu aż dudni. Brania obudziłyby umarłego, to jak przybicie gwoździa do trumny. Nadaktywność "kolczastych" trwa do czasu przejścia frontu - później wszystko wraca do normy...
Opiszcie swoje doświadczenia w tym temacie, warto wyciągnąć z nich wspólny mianownik..
Pozdrawiam wędkarsko!
P.S. Robert, czuj się wezwany do tablicy