U mnie przez ostatnie kilkanaście lat podstawą aktywności fizycznej była siłownia. Nie mam żadnych problemów z utrzymaniem tkanki tłuszczowej na poziomie poniżej 10% masy ciała i dobrej definicji sylwetki, za to muszę naprawdę ciężko pracować (i jeść) na każdy kilogram tkanki mięśniowej. Przy wzroście 176-177 cm od wyjściowej wagi 59 kg po ładnych kilku latach doszedłem do niezłej jakości 80 kg. Ale gdy od jesieni 2009 r. zacząłem łowić trocie z plaży, moja waga spadła do 72-74 kg. Zapewne swoje zrobiły szybkie marsze przez 4 km z domu na plażę pod klif, a później z powrotem w weekendowe dni od listopada do maja, z plecakiem wyładowanym woderami, butami do brodzenia, ciepłymi ciuchami pod spód, wędkarskimi gratami, itp.
Crossfit zacząłem trenować wiosną dwa lata temu. W moim przypadku są to w tygodniu dwa treningi cross na zajęciach grupowych i trzy razy klasyczny trening kulturystyczny, który robię na siłowni sam. Gdy w weekend jadę nad morze, jest to jeden cross w tygodniu mniej, ale w zamian za to sobotnio-niedzielne łażenie po plaży z wędką. Z początku obawiałem się, że taki system treningu spowoduje u mnie dalszy spadek tkanki mięśniowej, ale waga z grubsza stoi w miejscu.
W klubie gdzie trenuję, są to zajęcia o nazwie "cross" lub "trening obwodowy". Prowadzący stale zmienia rodzaje i systemy treningu oraz poszczególne ćwiczenia. Raz jest to trening na stacjach z ćwiczeniami typu burpees, power jump, kettle, skakanką, różnego rodzaju pompkami, ciężarami na różne grupy mięśni itp., a innym razem jest to trening stacjonarny z wykorzystaniem stepów, sztang itp. W ciepłych porach roku w ramach treningu pomiędzy obwodami stacyjnymi są biegi terenowe, często z hantelkami w rękach.
Nie sądziłem, że jako wieloletni fanatyk siłowni aż tak polubię crossfit, wręcz uzależnię się od tej formy treningu. Wydolność i ogólna sprawność fizyczna idą zdecydowanie w górę przy braku strat w tkance mięśniowej. Nie ma tu mowy o żadnej monotonii ani rutynie. Do tego z uwagi na grupowy charakter zajęć obecność płci przeciwnej zdecydowanie pozytywnie wpływa na motywację do treningu. Widok szczupłych, wysportowanych i atrakcyjnych dziewczyn/kobiet śmigających power jumpy, burpeesy albo swobodnie wymachujących 20 kg kettlem nie pozwala na jakiekolwiek przestoje
Artech - białko serwatkowe to bardzo dobry wybór w przypadku redukcji tkanki tłuszczowej. Oczywiście izolat lepszy niż koncentrat, chociaż na naszym poziomie amatorsko-rekreacyjnym nie jest on konieczny. W mojej subiektywnej opinii BCAA też nie jest konieczne. Ja tego nie kupuję, a zaoszczędzoną kasę wolę dołożyć właśnie do lepszego izolatu. Na poziomie amatorskim porcja białka wypita bezpośrednio po treningu da podobny efekt co łyknięcie BCAA. Dobrym rozwiązaniem jest rozpuszczanie białka w wodzie zamiast w mleku - mniej laktozy. Ja wywaliłem z diety większość nabiału (zostawiłem białko serwatkowe, małe ilości jogurtu naturalnego - dodaję go zamiast sosów do ryżu czy kaszy, w święta trochę sernika) zrezygnowałem też z produktów pszennych w tym pieczywa z pszenicy. Węgli dostarczam z płatków owsianych, kaszy jaglanej i gryczanej (wolę je bardziej od ryżu), ciemnego pełnoziarnistego pieczywa na bazie mąki żytniej, warzyw i owoców. Nie przesadzam też z mięsem z kurczaka. Kurczaki to chyba najbardziej pędzone chemikaliami zwierzęta. Zamiast tego staram się jeść mięso indycze (też pędzone ale chyba mniej), wołowinę, czasem chudą wieprzowinę. Np. mięso z udźca indyczego jest w miarę przystępne cenowo, nie takie suche jak mięso z piersi i o wiele lepsze w smaku od kurczaka.