@Maciej W. - chciałbym abyś nie miał racji ale niestety masz całkowitą rację. Najgorsze w polskim przypadku jest konieczność zmian systemowych. Począwszy od poważnego traktowania środowiska nie jako zasobu do wyeksploatowania tylko jako dziedzictwa kraju które powinno być przekazywane następnym pokoleniom w stanie lepszym niż było. A co jest teraz?
https://tvn24.pl/tvn...ejskiej-6191577
Smutne, że jest to punkt z którego startujemy. Musi równolegle poprawiać się stan środowiska. I to muszą być zmiany naprawdę głębokie. To nie jest kwestia "wymiarów widełkowych" czy np. haków bezzadziorowych. To są detale które w obecnej sytuacji nie mają żadnego znaczenia. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie jestem ich przeciwnikiem. Chodzi mi tylko o przyłożenie odpowiedniej miary do problemu, abyśmy sobie uświadomili ten ogrom błędów i sytuację w której się znajdujemy.
Po pierwsze zmiany w prawie. I to zmiany głębokie na poziomie ustaw Sejmu. Muszą się zmienić podstawy prawne. Nie może być tak, że ktoś doprowadza (nawet pośrednio) do śmierci 500 ton ryb i nie spotyka go z tego tytułu żadna kara. Państwo nie funkcjonuje tutaj. Myślę, że temat co do tego na którym etapie jest Państwo a środowisko mamy już odfajkowany.
Teraz jest sprawa co można zrobić - na teraz. Trzeba sobie uświadomić, że przy tej ilości wędkarzy i tej presji na drapieżniki i tej mentalności ludzi. Żadna woda obecnego modelu gospodarowania nie udźwignie. I nie dźwiga bo stan wód jaki jest wszyscy widzą. Moim zdaniem należałoby przenieść środek ciężkości z zarybień i smażalni ryb (musiałem wbić szpilę OM PZW) na kontrolę i ochronę wód (szeroko pojętą) oraz lobbing za zmianami prawnymi. Do tego trzeba fachowców (i to jeszcze nowocześnie myślących) z dziedzin nauk biologicznych i prawa wodnego. Ja wiem, że w tym kraju pojęcie "ekolog" zostało sprowadzone do, przepraszam za słownictwo, "oderwanego od rzeczywistości i prozy dnia lewackiego oszołoma". Ale tak naprawdę aby ktoś był ekologiem to musi skończyć studia na odpowiednim kierunku. A ekologia i sozologia to obecnie bardzo ważne dziedziny. I nic nikomu po pieniądzach skoro umrze w wieku lat 60 czy 70 na powikłania od ciągłego zatrucia PM1 czy zeżarcia kurczaka który był karmiony karmą z dioksynami (to w Wielkopolsce), przepraszam za dygresję.
A teraz ad rem. Koniec z zabieraniem drapieżników. No niestety, sorry, chcesz zjeść rybę - zjedz karpia z hodowli stawowej. Szwedów jest 22 osoby na km2, nas jest 122 na km2 i zupełnie inna siła odziaływania na środowisko. A jakby policzył ile osób przypada na powierzchnię wód, to jeszcze ten stosunek by się pewnie pogorszył.
Z naszego wędkarskiego punktu widzenia - trzeba doprowadzić do tego aby komuś nie opłaciło się zabrać nielegalnie tej rybki albo wytruć tego co jest już w wodzie.
Odłowy rybackie na wodach wędkarskich - koniec z tym, w obecnym rozumieniu. Jedyne co to odłowy kontrolne - naukowe i służące poprawie struktury troficznej (bardzo mądre określenie - wyguglać jak ktoś nie wie) wód. Tylko to też musi być pod kontrolą. Nie może tak być, że dostaje zezwolenie na odłów sieczki a na boku skręca sobie szczupaczka i sandaczyka. I tu wracamy do początku, do zmian w prawie.
Zresztą w ogóle wody powinny zostać podzielone sprawiedliwie wedle proporcji na użytkowane rybacko i wędkarsko. Ilu się utrzymuje z rybactwa a ilu z wędkarstwa? Rybacy mają jeszcze swoje stawy, jest produkcja stawowa. Nie mam nic przeciwko rybakom tylko nie doprowadzajmy do sytuacji wiecznego konfliktu interesów. To naprawdę jest do zrobienia. To nie jest "rocket science", mamy tyle przykładów na świecie - gotowe rozwiązania, do zmodyfikowania tylko. I po tym wszystkim naprawdę nie trzeba będzie zabraniać łowienia na trolling, verta, zakazywać łowienia z łódki na pół roku, na przynęty powyżej 5 cm.