Wszystkim gratuluje boleni.
Wczoraj udało mi sie oszukac rybe sezonu.
Niestety dochodze do siebie po sromotnej porazce.
Zameldowałem sie ok 11. Tak mnie cos tkneło, aby wykonac kilka pierwszych rzutow w bankowe miejsce. Kilkadziesiat boleni z tad wyjałem, ale ostatnio omijam to miejsce. Chyba ze jakas rapa sie ujawni na powierzchni.
To był chyba 4 rzut i 4 metry od szczytowki, na głebokosci metra. W głownej roli fabryczny wobek z ownerami i pomalowany sprayem. Czarny i srebrny plus zyłka 0,22
Branie i odjazd. Lecz po sekundzie i drugiej, jeszcze wscieklejsza szarza ryby. Szybka mysl - ze w tym miejscu walka sie nie skonczy. Brac plecak, czy nie brac?!!! Brac !!! Cofam sie błyskawicznie 3 metry po plecak i sprint w doł.
Jazgot hamulca trwa. Niema juz ze 30 metrow zyłki. Nie zatrzymuje ryby na siłe. Musze ominac krzaki i zbiec z warkocza.
Plecak na grzbiet i jazda w doł po brzegu. Kij w gorze, bo 15m od brzegu zatopiona opaska. Jedyna mysl to, aby rybsko ,, wrociło ,, mi tu miedzy brzeg i opaske. Pierwszy przystanek.
Przeciwnik zatacza łuk i spływa mi ponizej. Uff przepłynał bezzaczepowo nad odcieta opaska.
Biegne wiec w doł...odzyskuje zyłke. Niestety zostało mi 20m brzegu. Pozniej doł z wyrwa i drzewa, a rzeka przyspiesza konczac sie odkosem, w ktory wcina sie biegnaca pod woda opaska.
Chyba jestem spokojny. Zrownałem sie z drapieznikiem. Jednak niema mowy o podciagnieciu go. Stoi w silnym nurcie miedzy brzegiem a opaska. Ok, poczekamy na oznaki słabniecia.
Przy probie podpompowanie pojawił sie pierwszy slad ryby na tafli. Niestety nie wiem z czym walcze.
Proby podjecia rozwiazania siłowego wyzwalaja tylko nerwowosc ryby.
Niestety szpula sie ciagle miarowo obraca do tyłu
Powolutku, ale cm po cmetrze. Jest pat....
Kozystajac z okazji szybko Ustawiam aparat, sadzac ze zakonczy sie to za chwile moja wiktoria.
Jednak zwierz idzie w doł, a ja przemierzam ostatnie 5 m.
Przechozde pod baldachimem młodych pedow wierzby. Opusczam kij do lustra wody, a zyłke tnie listki.
To koniec drogi... stanałem... ani kroku dalej.
Ryba trzyma sie po skosie w dole, ponad 15m ode mnie.
Niewierze ze to sie tak zle skonczy, tym bardziej ze ryba wychodzi z nurtu w wyrwe w brzegu. No chyba tylko na tyle Cie stac - kpie sobie. Wyrwa jest czysta, porosnieta roslinnoscia brzegowa, zakonczona ponizej welkim krzakiem łoziny.
Wchodzi w zastoisko, wiec wychylam sie na cyplu, aby nie została tam za długo. Byle patyczek moze zostawic mnie tu z nietega mina i odechciec łowienia na reszte dnia.
I tak sobie teraz mysle, ze powinienem ja w zastoisku utrzymac za wszelakj cena. Choc...
![:wacko:](/public/style_emoticons/default/wacko.png)
przecierz probowałem.
Mineło około 25minut.
Ustawiła sie znow w nurcie, 15 m ode mnie. Ok - mysle sobie. Jeszcze tak ze 2 razy do wyrwy i bede Cie miał- padniesz
Ale zamiast mi tu słabnac, wyweszyła dolny nurt...
Zeszła głebiej. Idzie metr po metrze. Zestaw mam na granicy wytrzymałosci. Nie bede rwał. Stoj !!!... Szpula nie chce sie zatrzymac.
Powoli sie odkreca - a ja juz nie moge zniesc tego cholernego dzwieku. To ostatnia szansa. Wbiegam po jakims chabaziu na jedyne stanowisko w wyrwie. Podnosze kij i czuje ze przeszła przez zatopiona opaske. Zyłka sie nie podnosi. No nie...
Gdzies utkneła....i ciagle powolutku znika mi zkołowrotka.
Nie mam szans, nie mam szans. Ciagle idzie, teraz w głownym nurcie po drugiej stronie opaski. Czuje walniecia w kij.
Mija kolejne 20 min. Zostały ostatnie metry swierzej, ,, błysczacej ,, zyłki. Ufff staneła. Czuje ja na kiju. Szarpie, wali.
Sytuacja tragiczna. Jestem w małej wnece, linka na wprost zawadzona o opaske, a ryba gdzies na scianie opaski na głownym nurcie. Jestem bezradny i wciekły na siebie...Mijaja minutu mojej beznadziei.
Moze popłynac? przecierz tak dokładnie znam to miejsce. Nie nie warto - to idiotyczne. Czekam, czekam, czekam...na cud.
Cudem byłby przepływajacy wedkarz...
Cudu nie bylo. Wedka przestaje pulsowac. 12:15 zwijam z mozołem strzepy zyłki !!!
p.s za kare do godz 21 nie mam zadnego brania, a rzeka wydaje sie byc studnia bez ryb.