W roku 1993, czyli w okresie, kiedy przestępczość uliczna w USA znajdowała się w swojej szczytowej fazie, para naukowców z Uniwersytetu Stanowego Florydy – Gary Kleck i Marc Gertz (K-G) – postanowiła uruchomić eksperyment mierzący częstość, z jaką amerykańscy obywatele używają broni palnej w defensywie. Wyniki ich ankiety, która otrzymała oficjalnie nazwę The National Self-Defense Survey (NSDS), ukazały się drukiem dwa lata później na łamach jesiennej edycji kwartalnika “The Journal of Criminal Law and Criminology” w głośnym artykule pt. “Armed Resistance to Crime”. Niedługo potem rozpętała się (w sensie: weszła do medialnego mainstreamu), trwająca z przerwami do dzisiaj, statystyczna wojna między zwolennikami i przeciwnikami stanowiska, że DGU (skrót od Defensive Gun Use) jest zjawiskiem powszechnym i przy okazji deklasującym jakąkolwiek przestępczą aktywność w powiązaniu z bronią. Dla tych drugich perspektywa wygrania tego sporu wydaje się mieć bardziej doniosłe znaczenie, ponieważ w miarę napływu kolejnych danych coraz mniej osób otwarcie kwestionuje samą skuteczność broni palnej. Gdyby udało się jednak dowieść, iż mimo potwierdzonej wysokiej efektywności, z utylitarnego (kolektywnego) punktu widzenia jest ona wykorzystywana relatywnie rzadko do czynienia rzeczy “społecznie pożytecznych”, a częściej do robienia krzywdy bliźnim, wówczas politycznie i symbolicznie można by na tym ugrać dużo więcej niż odprawiając rytualne tańce na grobach ofiar masowych mordów.
Kwestią notorycznie pomijaną w kontekście publikacji tekstu autorstwa K-G jest fakt, że jego twórcy nie byli wcale pionierami w dziedzinie sondażowych analiz DGU. Na przestrzeni ponad dwudziestu lat (1975-1997) zainicjowano czternaście niezależnych prób usiłujących skwantyfikować zakres występowania zjawiska (piętnaście, jeśli doliczyć wywiad wykonany pod auspicjami CDC, oceniający interwencje z bronią w konfrontacji z włamywaczem na 480 tysięcy incydentów, co do których ofiara była pewna, że to właśnie broń wystraszyła intruza) i wszystkie one bez wyjątku wygenerowały rezultaty potwierdzające hipotezę, iż wskaźniki obronnego użycia broni palnej przewyższają nawet najczarniejsze prognozy co do jej zastosowania w celach kryminalnych i/lub samobójczych, wahając się w przedziale od 760 tysięcy przypadków (Tarrance) do bagatela 3.6 miliona (“Los Angeles Times”), z czego najbardziej kompromisowe oszacowania zaoferował Gary Mauser [1].
W ramach przypomnienia: ekstrapolując wyniki sondy na resztę populacji, K-G ustalili, że Amerykanie sięgają po broń w defensywie przeciętnie 2.2-2.5 mln razy rocznie [2], wyłączając z tej puli funkcjonariuszy policji, koncesjonowanych pracowników ochrony oraz członków żandarmerii wojskowej, a także wykluczając manewry militarne i wszelkie bliskie spotkania z dziką zwierzyną. Naturalnie to są wszystko dane z przełomu lat 80. i 90. XX wieku, obecnie liczba ta byłaby skromniejsza z uwagi na ogromny, 85-procentowy spadek poziomu przemocy z udziałem broni, jaki dokonał się ciągu minionych dwóch dekad.
Jedynym naukowym źródłem, które systematycznie produkuje krańcowo zaniżone wartości DGU, jest narodowy sondaż wiktymizacyjny Departamentu Sprawiedliwości (National Crime Victimization Survey/NCVS). Jak łatwo się domyślić, jest to również ulubione źródło cytatów tej części środowiska akademickiego, która lobbuje za ostrą reglamentacją broni na wzór europejski. Zadziwiające, że ci skądinąd inteligentni ludzie nie dostrzegają absolutnie nic niestosownego w powoływaniu się na konkluzje zaczerpnięte z ankiety, która bezpośrednio nie zadaje respondentom podstawowego pytania: czy użyli broni palnej do obrony własnej. A to raptem wierzchołek lodowca. Poniżej lista powodów, dla których wnioski na temat DGU wyciągane z raportów DOJ powinny być odbierane z głębokim sceptycyzmem:
- Na kartach kwestionariusza można wyczytać, że wytypowane osoby zobowiązane są do ujawnienia przed urzędnikiem państwowym swojego nazwiska, adresu i opcjonalnie numeru telefonu. Mimo iż otrzymują wcześniej gwarancję zachowania treści wywiadu w tajemnicy, wielu respondentów może odczuwać uzasadniony dyskomfort odpowiadając na pytania zahaczające o prywatne użytkowanie broni.
- Zaraz na samym początku lokatorzy wyselekcjonowanego gospodarstwa domowego informowani są, że wywiad będzie przeprowadzany przez rząd federalny w postaci Biura Spisowego (US Census Bureau), co w kombinacji z brakiem anonimowości stanowi idealny pretekst do przemilczenia drażliwych/niewygodnych szczegółów, zwłaszcza jeśli egzaminowana jednostka ma dylemat odnośnie legalności konkretnego czynu. I już nie chodzi nawet o noszenie broni w miejscu publicznym bez licencji, a bardziej o niuanse prawne, tj. “szarą strefę” spowijającą każdy przejaw defensywnego wykorzystania broni do zastraszenia drugiej osoby. Dla przykładu w takiej Kalifornii za oddanie strzału ostrzegawczego bez solidnego umotywowania kodeks karny przewiduje maksymalnie trzy lata więzienia i dziesięć tysięcy dolarów grzywny.
- Respondenci mogą wspomnieć o DGU, ale dopiero po tym jak zdefiniują lokalizację, w której doszło do aktu wiktymizacji. Jeżeli agresor zaatakował ofiarę w pobliżu albo z dala od jej miejsca zamieszkania – co jest wielce prawdopodobne, zważywszy że obecnie 3/4 konfrontacji z użyciem przemocy zdarza się poza obrębem domu ofiary (tabela 7) – a osoba napadnięta nie miała zezwolenia uprawniającego do noszenia broni, wówczas podanie lokalizacji zajścia równa się przyznaniu do bycia przestępcą.
- Największe kuriozum: NCVS nie został domyślnie przystosowany do wykrywania przypadków DGU (patrz dodatkowy formularz). Ten groteskowy stan rzeczy utrzymuje się nieprzerwanie od 1973 roku, kiedy po raz pierwszy zarządzono narodową ankietę, i nie zmieniła tego nawet generalna krytyka wywierająca presję na przebudowę sondażu z roku 1992. Problem polega na sekwencji zadawanych pytań. Najpierw respondenci indagowani są o to, czy w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy w ogóle doświadczyli wiktymizacji. Jeśli odpowiedzą “tak”, wchodzi seria pytań kontrolno-uzupełniających, jeśli zaś odpowiedź jest przecząca, ankieter przestaje drążyć temat i ucina rozmowę. Przy takiej konstrukcji kwestionariusza zawsze istnieje ryzyko, że człowiek, który zdołał obronić się za pomocą broni palnej, ale nie odniósł kontuzji ani nie utracił dobytku, odpowie negatywnie na pytanie o bycie ofiarą przemocy; co więcej, odpowie też “nie” w sytuacji, gdy chwycił za broń w celu ochrony innych, ponieważ nie będzie postrzegał siebie w kategoriach ofiary.
- Analogiczne zawężenie możliwości wyboru pojawia się nieco dalej, na stronie dwunastej linkowanego arkusza, tuż przed kluczowym polem 42a, gdzie widnieje rubryka: “Czy podjąłeś, względnie podjęłaś jakiekolwiek działania z intencją ochrony SIEBIE albo swojej WŁASNOŚCI w czasie kiedy przestępstwo było w toku?” (w oryginale: Did you do anything with the idea of protecting YOURSELF or your PROPERTY while the incident was going on?) Znowu: pytanie odnosi się wyłącznie do indywidualnej krzywdy doznanej przez respondenta.
- NCVS nie koduje na liście przewinień bardzo powszechnego wykroczenia, mianowicie “wtargnięcia na teren prywatny” (trespassing).
- Wreszcie sprawa ostatnia, ale równie ważna co reszta – NCVS konsekwentnie ponosiporażkę na odcinku raportowania przestępstw seksualnych i incydentów przemocy domowej, czyli zdarzeń, w których zgłoszenie DGU powinno być dla ofiary teoretycznie najmniej kłopotliwe.
Generalnie rzecz ujmując, o wyraźnie niższych wskaźnikach DGU w ankietach Departamentu Sprawiedliwości decyduje przede wszystkim kompletnie inny zestaw pytań przesiewowych. Kolejność ich zadawania także ma istotny wpływ na reakcje respondentów. Uznanie liczb wyabstrahowanych z federalnego sondażu za najbliższe rzeczywistości jest w pewnym sensie intelektualnie kuszące z racji ciągłości przeprowadzania ankiety, przez co może być ona interpretowana jako długa seria współzależnych badań, a nie tylko pojedynczy eksperyment. Jednakże spójność wyników traci na znaczeniu, gdy metodyka pozostaje niezmieniona od dziesięcioleci. Rutyniarskie reprodukowanie identycznych wniosków przy zaprzęgnięciu tych samych, niedoskonałych instrumentów mierniczych w żadnym razie nie przyczynia się do wzbogacania materiału dowodowego.
Świadomi nieusuwalnych mankamentów NCVS, panowie K-G opracowali własny projekt w taki sposób, by w pierwszej kolejności wyeliminować możliwie jak najwięcej usterek, którymi obciążone były poprzednie replikacje sondaży. Skorzystali z najbardziej anonimowego mechanizmu selekcji – losowego generowania numerów telefonicznych. Reprezentatywna próba składała się z dorosłych Amerykanów powyżej 18 roku życia, zamieszkujących 48 najgęściej zaludnionych stanów i okupujących gospodarstwa domowe wyposażone w telefon stacjonarny. Zwracam uwagę, że już na tym etapie można wytykać twórcom niedoszacowanie rezultatów eksperymentu [3] – osoby niepełnoletnie i żyjące w biednych dzielnicach, bez dostępu do telefonu, na starcie wykreślono z grona ankietowanych.
Brak filtrów odsiewających zmyślenia respondentów przekłada się na wskaźnik fałszywych alarmów (false positives). Żeby zatem defensywne użycie broni mogło być sklasyfikowane w granicach pełnoprawnego DGU, musiał zostać spełniony cały szereg kryteriów technicznych. Przede wszystkim – bliski kontakt fizyczny, względnie wzrokowy między osobą broniącą się a domniemanym napastnikiem. Wypowiedzi respondentów o tym, że “czuli się zagrożeni” albo że “słyszeli dziwne odgłosy w przedpokoju” były natychmiast odrzucane jako niedostateczne do wyrokowania o wiarygodności DGU.
Dalej: broń palna musiała być użyta w jakiejś “zastraszającej” formie. Minimalnym wymogiem było werbalne uprzedzenie agresora, że jest się uzbrojonym z jednoczesnym gestem wsuwania dłoni do kieszeni, ale wystarczyło też pokazać kaburę z bronią, zadzierając bluzę lub odchylając poły kurtki. Celem tych zabiegów było sprawdzenie logicznej poprawności poszczególnych wypowiedzi. Dla respondenta, który zareagował przecząco na pytanie o DGU, wywiad się kończył. Ale jeśli na dzień dobry odpowiedział “tak”, kłamiąc z premedytacją albo fantazjując o wydarzeniu, wówczas czekało go brnięcie przez baterię dziewiętnastu pytań testujących prawdziwość jego historii. Realistycznie nie było więc takiej opcji, by wodząc za nos ankieterów spontanicznie stworzyć zwartą narrację. Wszelkie obiekcje i podejrzenia, jakie mieli animatorzy NSDS co do szczerości respondentów, wszelkie wyłapane wewnętrzne sprzeczności w odpowiedziach, traktowane były z góry jako informacje wadliwe i rugowane z finalnego zbioru danych. W sumie zdyskwalifikowano tą metodą 26 “niepewnych” przypadków.
O rzetelności badań duetu K-G najlepiej świadczą słowa Marvina Wolfganga, który zwykł o sobie mówić, że jest “największym wrogiem broni palnej wśród kryminologów w Ameryce” i którego credo filozoficzne da się podsumować następująco:
Gdybym dysponował władzą absolutną, odebrałbym broń palną wszystkim cywilom i być może nawet funkcjonariuszom policji. Nienawidzę broni; ohydne narzędzia zaprojektowane do zabijania ludzi.
[If I were Mustapha Mond of Brave New World, I would eliminate all guns from the civilian population and maybe even from the police. I hate guns–ugly, nasty instruments designed to kill people.]
Otóż ten sam człowiek, po zapoznaniu się z dziełem K-G, przeanalizowaniu procedur, jakimi się posłużyli, oraz wytknięciu paru standardowych ograniczeń cechujących wszystkie ankiety świata, w specjalnie wydanym oświadczeniu o wielce wymownym tytule “Hołd dla opinii, której się sprzeciwiałem” (“A Tribute To a View I Have Opposed”) napisał, cytuję:
Praca Gary’ego Klecka i Marca Gertza stanowi dla mnie twardy orzech do zgryzienia. Przyczyną mojego zakłopotania jest to, że na gruncie technicznym zaprezentowali oni niemalże bezbłędne badania na poparcie czegoś, co sam od lat negowałem, mianowicie defensywnego zastosowania broni przeciwko napaściom o charakterze kryminalnym. Nie podoba mi się ich konkluzja, że broń palna może być przydatnym narzędziem do obrony, ale z drugiej strony nie mogę obwiniać za to ich metodyki. Obydwaj z naukową uczciwością stawili czoła wszelkim potencjalnym zarzutom i wyszli z tego bez szwanku.
[What troubles me is the article by Gary Kleck and Marc Gertz. The reason I am troubled is that they have provided an almost clear-cut case of methodologically sound research in support of something I have theoretically opposed for years, namely, the use of a gun in defense against a criminal perpetrator. I do not like their conclusions that having a gun can be useful, but I cannot fault their methodology. They have tried earnestly to meet all objections in advance and have done exceedingly well.]
Najlepsze zachowałem na koniec.
Za prezydentury Clintona w 1994 roku Narodowy Instytut Sprawiedliwości (National Institute of Justice) sfinansował sondaż telefoniczny (znany pod nazwą National Survey of Private Ownership of Firearms/NSPOF), którego wykonanie zlecił przechylonej w lewą stronę waszyngtońskiej The Police Foundation. Przedsięwzięcie było nadzorowane przez Philipa J. Cooka i Jensa Ludwiga. Obydwaj tradycyjnie mocno polemicznie nastawieni do Klecka, tym razem mieli niepowtarzalną okazję udowodnić mu, że jest w błędzie, a jego ankieta sprzed roku to statystyczna aberracja o epickich proporcjach. Przejrzeli więc materiały upublicznione przez K-G, przeformułowali pytanie bazowe, nanieśli poprawki, które uważali za konieczne, i rozciągnęli wachlarz kwestii kontrolnych z dziewiętnastu do trzydziestu pytań.
Efekt? 1.5 miliona DGU rocznie [4].
Uzyskawszy wyniki stojące w całkowitej kontrze do ich światopoglądu, Cook i Ludwig doznali chyba szoku poznawczego, bo najpierw osłabili kategoryczność dotychczasowych twierdzeń, jakoby jedynym naukowo wiarygodnym źródłem szacunków na temat DGU była narodowa ankieta, potem wycofali się na pozycje totalnej negacji jakichkolwiek sondaży mierzących częstotliwość występowania zjawiska, aż wreszcie, idąc za ciosem, zdeprecjonowali wartość wszystkich przyszłych starań podejmowanych w tej dziedzinie, marginalizując ich znaczenie w kontekście debaty nad kontrolą broni [5]. Kleck skomentował tę woltę bardzo elokwentnie (cytat za wersją rozszerzoną → link, wersja oryginalna → link):
Gdy się zorientowali, że meczu nie wygrają, wzięli piłkę i poszli do domu. [Once they found they could not win the game, they decided to take their ball and go home.]
Pomimo wielu napomnień i ostrzeżeń, aby nie używać statystyk FBI jako źródła informacji o cywilnych usprawiedliwionych zabójstwach, regularnie ukazują się w mediach “raporty” i artykuły, wykorzystujące federalne szacunki do wyciągania rozmaitych konkluzji w temacie defensywnej skuteczności broni palnej. Prym na tym polu od wielu lat wiedzie waszyngtońska organizacja antybroniowa Violence Policy Center (skrót VPC), która opublikowała właśnie dziewiętnastą edycję swojej sztandarowej broszury “Kiedy mężczyźni mordują kobiety” (link). Za merytoryczną podbudowę tekstu posłużyły im dane skompilowane przez FBI w 2014 roku. Moim zamiarem nie jest tutaj krytyka treści tego dokumentu (już to kiedyś zrobiłem, od tamtej pory nic się nie zmieniło w kwestii metodyki, ciągle mamy do czynienia z recyklingiem tych samych błędów → link), a raczej ogólna refleksja nad katastrofalną jakością liczb, które legły u podstaw wniosków VPC.
Problem polega na tym, że FBI nigdy nie rejestruje wszystkich rocznych przypadków DGU zwieńczonych zabójstwem napastnika. Co więcej, FBI nie rejestruje nawet większości z nich. Prawdę powiedziawszy, do centrali trafia zaledwie niewielki wycinek całości statystyk. Sprawa nie jest nowa, kryminolodzy są świadomi istnienia gigantycznej dziury ziejącej w federalnych indeksach co najmniej od lat 80. XX wieku. Poniżej fragment pracy “Crime Control Through the Private Use of Armed Force”, w której wyjaśniono powody ogromnego niedoszacowania cywilnych zabójstw w obronie własnej:
Jak widać, główne przyczyny bałaganu są zasadniczo dwie: 1) definicja “usprawiedliwionego zabójstwa” stosowana przez FBI przy filtrowaniu danych nadsyłanych z zewnątrz rozmija się z definicjami używanymi na co dzień przez lokalne departamenty policji (definicja federalna jest wąska i wyklucza zdarzenia kodowane jako “excusable homicides”, definicje stanowe bywają z kolei niezwykle pojemne i inkluzywne) oraz 2) statystyki FBI niezmiernie rzadko podlegają wstecznym korektom (jeżeli na wstępnym etapie śledztwa detektywi zaraportują incydent jako zabójstwo na tle kryminalnym – a dzieje się tak bardzo często – to taka kwalifikacja czynu pozostaje niezmieniona już do samego końca i bez poprawek wędruje później do komputerów FBI). Wystarczy przy tej okazji wspomnieć, że zabójstwo Trayvona Martina z 2013 roku – najgłośniejsza “self-defense case” drugiej dekady XXI wieku – ciągle figuruje w federalnych papierach w rubryce “criminal homicide”, mimo oczyszczenia sprawcy z wszelkich zarzutów nielegalnego działania zarówno przez sąd, jak i śledczych Departamentu Sprawiedliwości.
W gronie badaczy akademickich panuje generalnie konsensus odnośnie dramatycznie złej praktyki liczenia DGU przez rządowych rachmistrzów. Dziennikarze portalu MLive wzięli niedawno na warsztat dwie losowe jurysdykcje – miasto Flint i hrabstwo Kent. W ostatnich latach popełniono tam łącznie przynajmniej trzynaście zabójstw w obronie własnej, podczas gdy FBI odnotowało raptem dwa. David Carter, profesor prawa karnego na Uniwersytecie Stanowym Michigan, przyznał wprost, że “statystyki FBI to czarna dziura” – nikt nie wie, co do nich wlatuje, i co z nich wylatuje. Jak zauważył Clayton Cramer, powołując się na zacytowane wyżej ustalenia Klecka, cywile mogą zabijać z broni palnej 5x więcej bandytów niż wynikałoby to z oficjalnych zestawień.
___________________
[1] Znamienne, że wszyscy badacze, którzy do kwestii DGU podchodzili z pozycji “kompromisowo-rozjemczych”, ostatecznie zawsze opowiadali się za liczbą zostawiającą daleko w tyle przestępstwa popełniane za pomocą broni. Tom Smith, kryminolog z Uniwersytetu Chicagowskiego: DGU między 250 tysięcy a 1.2 miliona (link), Lawrence Southwick: uzbrojeni cywile przez sam fakt posiadania broni palnej zapobiegają występowaniu minimum 800 tysięcy przestępstw rocznie (link).
[2] Kleck żartuje, że jak umrze, to wyryją mu tę liczbę na nagrobku (I’m probably most frequently cited for one little, small part of the research I do, which is on defensive gun use. In fact, if most of you have heard my name, it’s probably in connection with one single number. One little number. They’re going to put it on my tombstone when I’m dead.)
[3] Kardynalny zarzut, jaki kierowano pod adresem K-G, dotyczył oczywiście przeszacowania, a brylował w tym ekspert od zdrowia publicznego z Uniwersytetu Harvarda, David Hemenway. Hemenway nigdzie nie raczył jednak wyjaśnić, czemu przeszacowanie ma być niby bardziej prawdopodobne niż niedoszacowanie. Gdyby naprawdę chciał on być konsekwentny w propagowaniu hipotezy o znacząco zawyżonych pomiarach DGU, musiałby przyznać, że wszelkie kwantyfikacje wywiedzione z sondaży wiktymizacyjnych odnośnie przestępczego wykorzystania broni również mogą być rażąco zawyżone. Z jakiegoś powodu nie zaproponował takiej konkluzji, choć sugerowałaby to stosowana przez niego, czysto spekulatywna logika.
Inna wiecznie podnoszona wątpliwość w stosunku do estymacji duetu K-G to twierdzenie o dalece nierealistycznej ekstrapolacji wyników ankiety. Oponenci pytają, jak to możliwe, by uzyskana w NSDS całkowita liczba przypadków defensywnego użycia broni w powiązaniu z napaściami ulicznymi, gwałtami albo włamaniami aż tak bardzo wykraczała poza liczbę incydentów raportowaną przez instytucje federalne. Jeśli bowiem uznać rezultaty NSDS za wiarygodne, oznaczałoby to, że każdego roku uwadze amerykańskiej policji uchodzą dziesiątki czy wręcz setki tysięcy przestępstw. To samo tyczy się ran postrzałowych i korespondujących z nimi wpisów w oficjalnych kartotekach szpitalnych: po rozciągnięciu szacunków NSDS na ogół populacji okazuje się, że liczba obrażeń nie pokrywa się zupełnie z liczbą urazów zgłaszanych i leczonych przez lekarzy.
Powyższa krytyka ufundowana jest ponownie na spekulatywnym założeniu, że oto zdarzenia wypreparowane z pracy K-G muszą być koniecznie podzbiorem wszystkich zdarzeń rejestrowanych przez funkcjonariuszy policji i/lub personel medyczny. Tymczasem istnieje przynajmniej kilka powodów, dla których nie powinno się przyjmować takiego stanowiska na wiarę.
Po pierwsze, narodowy sondaż wiktymizacyjny nie uwzględnia większości przestępstw seksualnych i napaści popełnianych przez współmałżonków (link). W najgorszym wariancie w tej jednej subkategorii odsetek incydentów znajdujących się poza radarem rządowych ankieterów może sięgać nawet 90 proc. (są to dane zaczerpnięte z roboczego odczytu na sympozjum Amerykańskiej Akademii Nauk w 1990 roku – C. Loftin i E. MacKenzie, “Building National Estimates of Violent Victimization”). Po drugie, najnowsze ustalenia sugerują, że w zależności od jurysdykcji 75-90 proc. strzelanin w ogóle nie jest raportowana, tj. nie trafia do tradycyjnych źródeł takich jak szpitalne/policyjne protokoły. Wiemy o tym, ponieważ od jakiegoś czasu władze największych miast w Ameryce instalują w najbardziej kryminogennych dzielnicach wyrafinowany sprzęt podsłuchowy: zespół czujników dźwięku o zbiorczej nazwie ShotSpotter. W teorii technologia ta pozwala na szybką identyfikację rodzaju broni oraz wyśledzenie miejsca, w którym rozlegają się strzały. Algorytm potrafi rozróżnić odgłosy wydawane przez fajerwerki/sztuczne ognie, choć nie zawsze z dobrą precyzją.
Co się stało, gdy poddano analizie informacje o strzelaninach ściągnięte z ShotSpottera na terenie dwóch miast – Waszyngtonu i kalifornijskiego Oakland? Przykładowo, w stolicy w okresie od stycznia 2011 do czerwca 2013 raptem 12.4 proc. wystrzałów (zdarzeń, w których ktoś nacisnął spust broni) zakończyło się telefonem alarmowym i zaledwie 2.3 proc. konfrontacji, sklasyfikowanych jako napaść lub groźba napaści z użyciem niebezpiecznego narzędzia (assault with a dangerous weapon), poskutkowało meldunkiem na policję. Warto podkreślić, że w celu zwiększenia dokładności pomiarów i zminimalizowania liczby fałszywych alarmów wyłączono ze statystyk wszelkie próbki dźwiękowe wychwycone przez sensory w dni świąteczne (sylwester, 4 lipca, gwiazdka etc).
Z jednej strony dane te są spójne z koncepcją przestępczości, w której zarówno ofiara, jak i napastnik chcą uniknąć zaangażowania policji (gangi, narkotyki), z drugiej zaś potwierdzają wcześniejsze przypuszczenia Klecka, że duży odsetek kryminalistów, po odniesieniu niezagrażających życiu urazów w starciu z uzbrojonymi ofiarami, nie idzie na pogotowie w obawie przed aresztowaniem (amerykańskie prawo nakazuje wzywać policję do pacjentów z ranami postrzałowymi). Swego czasu Hemenway próbował empirycznie podważyć rozumowanie swojego adwersarza w absurdalnym badaniu sondażowym, przeprowadzonym na próbie 307 aresztantów przetrzymywanych w pięciu placówkach śledczych w USA, z których 277 przyznało się do wizyty w szpitalu po doznaniu obrażeń w strzelaninie (link). Czemu absurdalnym, zobacz replika Klecka → link.
[4] The NSPOF survey is quite similar to the Kleck and Gertz instrument and provides a basis for replicating their estimate. (…) Respondents were excluded (…) for any of the following reasons: the respondent did not see a perpetrator; the respondent could not state a specific crime that was involved in the incident; or the respondent did not actually display the gun or mention it to the perpetrator. Applying those restrictions leaves 19 NSPOF respondents (0.8 percent of the sample), representing 1.5 million defensive users. This estimate is directly comparable to the well-known estimate of Kleck and Gertz. While the NSPOF estimate is smaller, it is statistically plausible that the difference is due to sampling error. Inclusion of multiple DGUs reported by half of the 19 NSPOF respondents increases the estimate to 4.7 million DGUs. (link)
[5] To sum up, surveys are a decidedly flawed method for learning about the frequency with which innocent victims of crime use a gun to defend themselves. On the other hand, even if we could develop a reliable estimate of this frequency, it would only be of marginal relevance to the ongoing debate over the appropriate regulation of firearms commerce, possession, and use. (“You Got Me: How Many Defensive Gun Uses Per Year?” [link])
Tekst pochodzi ze strony Hoplofobia info