W poprzednią zimę przy niedzieli jadę sobie rano na jezioro. Mrozek trzyma ostro, podchodzę do skarpy i widzę, że grono osób okupuje sobie prawą część jeziora od basenu z pomostami. Myślę sobie, pewnie jakieś zawody, bo i twarze znajome, i jakieś takie nienaturalne zagęszczenie na tafli. Myślę sobie znów - co mi tam, niech sobie łowią. Lecę na swoje pewniaki w drugiej, głębszej części zbiornika.
Mija godzinka, kolejna ( na zegarku już ok. 10) - widzę, że gromada schodzi do brzegu ( już ?, co tak szybko ?), jednak to tylko poczęstunek.
Mija z 20 minut, i panowie zaczynają z całym majdanem maszerować na "moją" część zbiornika.
Spoko luz, przecież i tak okupuje te same dziury, okolice brzegu, więc niech sobie łowią gdzie chcą.
I nagle z grupy przechodzących obok mnie wędkarzy słyszę donośne - " no kolego, kończymy łowienie, bo my tu mamy zawody "
No i się zaczęła lekka wymiana zdań.
Żadnej kartki ogłoszeniowej, żadnej tablicy, żadnej flagi nie ma a oni do mnie z tekstem, że w sklepie wędkarskim wisi kartka .
Sytuacja zrobiła się na tyle napięta, że zakomunikowałem, że jak chcą się mnie pozbyć z łowiska to niech dzwonią po policję, tylko poinformowałem ich, że nie posiadają żadnych argumentów, żebym opuścił zbiornik, bo karta opłacona, wpis zrobiony i tak w przenośni, to koło .... , no, ten tego mi lata co oni sobie dziś urządzają na zbiorniku.
Postraszyli, że zaraz sędzia przyjdzie i mnie pogoni ale jakimś dziwnym trafem nie przyszedł. Czyżby strach czy brak podstaw ???
Także takie cuda też bywają
Użytkownik tymon edytował ten post 23 maj 2018 - 13:08