Cześć wszystkim.
Jeśli pozwolicie to i ja podzielę się z wami historią, która przydarzyła mi się niedawno.
Plan był jeden. Wypad na sandacze za dnia i łowienie w nocy.
Odwiedziłem miejsce, w którym dawno nie byłem, a kiedyś trafiały mi się tam ładne sandacze.
Opaski przedzielone kilkoma małymi zatoczkami, miejscami z dość głębokimi rynnami jak na niżówkę. Zaparkowałem auto przy wodzie wyciągam wędkę i po chwili już łowię.
Na pierwsze branie nie musiałem czekać długo. Już po około 20 minutach łowienia w momencie kiedy guma wpadała do rynny czuję mocne uderzenie. Zacinam i …. Trzask. Co jest? Pierwsza myśl- pękła wędka (a łamać potrafię, oj znam się na tym dobrze ☺). Patrzę i ze zdziwieniem nie dowierzam. Pękła plecionka 0,16. Na tyle dziwne, że pomiędzy przelotkami, a nie gdzieś na wiązaniu. Spoglądam na wodę i widzę jak znika w nurcie. Szybko straciłem uśmiech na twarzy z jakim wyjeżdżałem z domu, a jeszcze szybciej odeszła ochota na łowienie. Siadam i sprawdzam kilka metrów plecionki , ale wszystko wygląda ok.
Wyciągam drugi kołowrotek z torby i zakładam grubszą linkę. Po kilku rzutach czuję, że to nie to samo. Guma „fruwa” w rynnie , a przy większym obciążeniu w środku rzeki „szura” po dnie.
Zmieniam z powrotem na 0,16 i luzuję trochę hamulec, żeby czasem sytuacja się nie powtórzyła.
Po około godzinie dochodzę do pierwszej zatoczki. Kilka rzutów i melduje się pierwszy sandaczyk.
Krótki, ale w końcu ryba. Kilka rzutów później następny. Idę dalej i zatrzymuję się przy kolejnej zatoczce. Pierwszy rzut i znów branie. Kolejny sandacz tym razem wymiarowy. Zostaje tam jeszcze przez jakiś czas, znowu branie i znowu krótki sandacz. Humor mi się zdecydowanie poprawił i szybko nabrałem ochoty na dalsze łowienie.
Idę na ostatnią opaskę i zatrzymuje się w pewnym miejscu. Kilka rzutów, znów branie i ledwo wymiarowy sandacz. Siadam na chwilę zapalam papierosa i myślę sobie, że to naprawdę fajny dzień, bo ryby biorą i mimo tego, że małe to ilość złowionych jak na naszą wodę jest naprawdę zadowalająca.
Wypijam "Redbulla" , zakładam woblera i wracam na miejsce, gdzie opaski rozdziela zatoka. Staję i wykonuję kilka rzutów. Z drugiej strony rzeki na płytkich tamach zaczynają się dziać rzeczy jakich dawno nie słyszałem. Masa drobnicy zaganiana przez drapieżniki robi taki hałas jakby ktoś rzucał żwir do wody, albo co lepiej ”karpiarz” nęcił kukurydzą. Sandacze mają tam niezłą wyżerkę- Oj jak ja bym tam chciał teraz być -pomyślałem sobie.
Stoję tak przez kilka minut obserwuję wodę i w pewnym momencie czuję niezłe pier… Zacinam i po chwili wiem, że nie jest to mała ryba. Przez długi czas nie chce się pokazać, a mi przez głowę przechodzą myśli „ a jak plecionka znów strzeli?”. Powoli staram się podciągnąć rybę do góry, żeby zobaczyć co się „uwiesiło”. Włączam latarkę i widzę naprawdę dużego sandacza. Trochę zaczynam panikować jak go podebrać i czy w ogóle mi się to uda.
Dałem mu się jednak wyszaleć i spokojnie podciągnąłem pod nogi. Łapię go pewnym chwytem i wyciągam na brzeg. Banana mam twarzy jak cholera, ręce mi się trochę trzęsą bo dawno tak dużego sandacza nie złowiłem.
Kładę go na trawie robię zdjęcie i mierzę. – K.., ale byk pierwsze co mi na myśl przyszło.
IMG_20191014_191106-01_resize_53.jpg 99,51 KB
51 Ilość pobrań
SAVE_20191021_131827_resize_70.jpg 27,32 KB
53 Ilość pobrań
Wyciągam z pyska woblera, a raczej to co z niego zostało. Niestety zasada NO KILL w tym przypadku nie została do końca zachowana, bo sandacz „zamordował „ moją rapalkę i jedyne co można z nią teraz zrobić to spalić w kominku☺.
IMG_20191014_192744-01_resize_33.jpg 42,85 KB
55 Ilość pobrań
Odpalam kolejnego papierosa i szukam w pudełku woblera jakiego mogę założyć, bo wiem, że trzeba się śpieszyć, a ryby nie będą tam całą noc. Wyciągam koleją rapalkę tym razem „marchewkę”, którą kupiłem jakieś 18 lat temu w Szwecji będąc tam na dorobku.
Staję w tym samym miejscu i w pierwszym rzucie znów mocne uderzenie. Docinam i siedzi. Znów coś dużego. Ryba trzyma się dna i trzepie pyskiem. Kilka sekund później spada. Kur…- dość głośno wyrywa mi się z ust. Co jest ?- zastanawiam się.
Zwijam woblera oglądam kotwice niby wszystko ok, ale łapię za „zmasakrowaną” rapalkę i podmieniam je. Kolejna nerwowa „fajka” i rzucam dalej. Przez pół godziny nic. Myślę sobie już po wszystkim, skończyło się. Idę dalej na ostatnią opaskę , ale tam też nic się nie dzieje. Wracam z powrotem , gdzie wziął duży sandacz i w pierwszym rzucie w tym samym miejscu mocne uderzenie.
Może tym razem nie spadnie- pomyślałem?. Chwilę później wyciągam rybę na brzeg i znów powraca
uśmiech na twarzy. Ładna silna ryba ,nie tak duża jak poprzednia, ale spory.
IMG_20191014_195715-01_resize_0.jpg 98,18 KB
55 Ilość pobrań
Szybka fotka i do wody. Pełny rozluźnienia łowię dalej i po ok 5 minutach znów branie i znów ryba spada po kilku sekundach. Mimo to z uśmiechem na twarzy łowię dalej.
Sytuacja powtarza się znów tak samo. Kilka minut rzucania i znów branie. W taki sam sposób, w tym samym miejscu, na tego samego woblera.
Ten trochę mniejszy od poprzedniego, a na dodatek przy podbieraniu ładnie zatrzepał pyskiem wbijając mi w palca kotwicę.. Na szczęście nie była na tyle głęboko, żebym, nie mógł sobie sam wyciągnąć. (przygody nad wodą muszą być, żeby było o czym później opowiadać).
IMG_20191014_200920-01.jpeg 49 KB
54 Ilość pobrań
Stoję w tym samy miejscu i łowię dalej. Nie mija 15 minut- tak sądzę, bo na zegarek nie patrzę. Znowu branie i kolejny , który spadł. Dobrego humoru dalej nie tracę bo wiem, że wyjazd na długo zostanie w mojej pamięci.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Tak było i tym razem. Ryby rozpłynęły się, albo je przekłułem.
Zwijam wędkę odpalam ostatniego papierosa i tak sobie po cichu myślę, że dzisiejszego dnia miałem więcej brań i złowiłem więcej sandaczy niż przez cały dotychczasowy sezon.
Ten wypad dał mi sporo nerwów, radości, ale przede wszystkim motywacji na dalsze łowienie.
Może kiedyś dane mi będzie powtórzyć coś podobnego. Życzę tego każdemu z Was.
Pozdrawiam Paweł.
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 22 październik 2019 - 08:58