Spontaniczne imprezy z reguły są udane, więc propozycja odblokowała siedzącą mi w głowie Szwecję i szybko podjąłem decyzję o wyjeździe stawiając jeden warunek, że jedzie ze mną mój najlepszy kompan na łodzi Moniczka. Wieści ze Szwecji nie nastrajały zbyt optymistycznie, mimo braku zimy, wiosna w tym roku mocno się spóźniła i rzeczywiście po przylocie było to widać gołym okiem. Sądzę, że w stosunku do Polski przesunięcie w tył wynosiło ok. 3 tyg, zeszłoroczne suche trzciny, brak zielska i grążeli powodował, że czułem się jakbym łowił w naszych jeziorach pod koniec kwietnia.
Czas do wylotu szybko minął i 23 maja startowaliśmy z Okęcia. Na miejscu odebrał nas Leszek z firmy Zew Przygody, który sprawował nad nami pieczę przez cały okres pobytu i ruszyliśmy w 200km podróż samochodem. Na miejsce dotarliśmy ok. 18, szybko zmontowaliśmy sprzęt i wypłynęliśmy na krótki rekonesans. Dość szybko zorientowaliśmy się, że szczupaków na płytkim jest bardzo mało, pojedyncze brania nie nastrajały zbyt optymistycznie, jedynie Friko łowi na slidera życiówkę, pięknego okonia 47cm.
Następnego dnia z Moniką obławiamy pasy trzcin, płytkie zatoki, ale wszędzie wieje pustynią, nie widać nawet śladu drobnicy. Słoneczna pogoda również nie ułatwia łowienie, jak wiadomo szczupaki nie lubią prześwietlonej wody na płyciznach. Próbujemy trollingu na szczupakowej 4-6m głębokości, ale łowię tylko jakiegoś kajtka. Do południa łowimy pojedyncze średnie sztuki kiedy spotykamy chłopaków na drugiej łodzi, którzy informują, że brania są powyżej 10 metra. Na potwierdzenie notują przy nas branie i na pokładzie ląduje średniak. Chcąc nie chcąc trzeba się przestawić na głębokie. Trochę sobie inaczej wyobrażałem to szczupakowanie, widziałam siebie z dżerkówką z grubymi szczupakami goniącymi jerka. Tak jak bolenie uwielbiam łowić z powierzchni, tak samo kwintesencją szczupakowania jest dla mnie łowienie ich dżerkówką na płyciznach. Niestety z rybami tak bywa że trzeba się dostować do nich, a nie na odwrót. Mam lekko mieszane uczucia, nigdy nie łowiłem w takiej studni, a dodatkowo jestem kompletnie nieprzygotowany do takiej metody. Wziąłem z kraju chyba wszystko oprócz głęboko chodzących przynęt i dopalaczy.
Jedziemy po krawędzi głównego plosa na głębokości ok. 12m i jakoś czuję bezsens tego łowienia. W głowie zaczyna kiełkować myśl, że chyba trzeba spadać i szukać ich na mniejszej części jeziora gdy nagle branie notuje Monika. Może jednak zostaniemy jeszcze chwilę. Trafiamy w dobre miejsce bo na echu rysują się grube, zbite ławice sielawy. Później okazuje się, że są tak zbite bo wokół nich jak wilki przy owcach czatują szczupaki. Brania notujemy głównie w pewnym oddaleniu od ławic i jest ich dużo. Wystarczy znaleźć wodę o głębokości między 11-14m i praktycznie wszędzie są szczupaki, choć jedno miejsce wyróżnia się pod względem ilości brań. W każdym przelocie notujemy po 2-3 brania. Co z tego jak na grubym sprzęcie zapina się co 5 ryba, a wyjmuje się co 7. Pod koniec pobytu stwierdziliśmy, że gdybyśmy wykorzystali wszystkie brania wyjelibyśmy ok. 1000 ryb. Niestety większość ryb jest w przedziale 55-75cm, choć nadzieje miałem spore bo pierwsza moja zacięta ryba z głębokiej miała z 80cm, choć niestety wypięła się przy łodzi.
Pierwszy większy, niestety siadł za skórkę i spadł
To również zburzyło moje dotychczasowe doświadczenia, zawsze wydawało mi się że na tej głębokości łowi się tylko duże sztuki. Jak widać dla ryb najważniejsze jest to czy mają co jeść. Przy takiej ilości sielawy szczupaki miały gdzieś płocie i okonie i w zgodzie nie robiąc sobie krzywdy obżerały się sielawą. Świadczył o tym brak ran u małych szczupaków, które na takiej głębokiej wodzie powinny być zjadane przez większe osobniki.Stora Bellen jest kopalnią takich szczupaków
Wieczorem ustalamy strategię na następny dzień i zgodnie stwierdzamy, że 95% ryb spłynęło po tarle z płycizn i odrabiają straty objadając się kaloryczną sielawą. Na blatach i przy trzcinach zostali dyżurni stali bywalcy, których nie jest dużo i mają określone momenty w których zaczynają żerować. Jesteśmy przekonani, że łowiąc w ten sposób prędzej czy później padną ładne ryby.Ranek wita nas pochmurną pogodą. Na pierwszej głębokiej miejscówce mam na gumę branie w opadzie, pod nami 12m, a ryba bierze przynętę na jakiś 4 metrach. Ten jest trochę lepszy, widać że odpasiony na sielawce.
Dzisiaj jest wyraźnie mniej brań. Dobrze, że ryb było dużo bo co chwilę była jakaś akcja, przeważnie branie, jakaś spinka, rzadziej hol zakończony lądowaniem w łodzi. Cały dzień plączemy się po jeziorze szukając kantów, spadów i ławic.
Sielawy nie ma w takiej ilości jak poprzedniego dnia, widać że gdzieś się przemieściły. Pochmurna pogoda musiała je przetasować w jeziorze.
Mina mówi sama za siebie
Wieczorem postanawiamy odpocząć od terkotu silnika i porzucać na płytkim. Te ryby co zostały na płytkim siedzą w ściętych przez lód zeszłorocznych trzcinach. Pod wodą widać wystające z dna patyki trzcin. Łowienie jest dynamiczne, ale dość ciężkie bo co któryś rzut trzeba walczyć z trzciną, kluczem do sukcesu okazuje się znalezienie przynęty, która będzie przemykała między trzcinami. Najlepszy jest slider, którego można poprowadzić szybko nad trzcinami i duża lekka wahadłówka, która wolno prowadzona przemyka między trzciną. Slider jest dobry jak szczupaki są aktywne i chcą podnieść się do przemykającej w górze przynęty, wahadłówka lepsza gdy ryby nie mają ochoty ganiać. Łowiąc w ten sposób zapinam na krawędzi patyków średniaka na slidera.
Sliderowy ścigacz
Po rzucie w patyki mam też branie ładnej ryby na duże wahadło, ale zapiąć rybę w takim gąszczu to jedno, gorzej jest ją wyjąć. Niestety szczupak po braniu nurkuje i czuję jak jedzie przez trzciny po chwili uwalniając się od przynęty. Wieczorem ciężko iść spać bo jak zawsze znajduje się mnóstwo wędkarskich tematów, tym bardziej że odwiedza nas Leszek i Janusz z Zewu Przygody. Po intensywnym trollowaniu nasze zbiorniki paliwa wiały pustką i potrzebowaliśmy paliwa. Dodatkowo moje kolorowe echo dość szybko rozładowało mi akumulator i część dnia pływałem bez sondy co przy głębokim łowieniu praktycznie eliminowało nas z łowienia, choć pływając na pamięć też coś tam udało się wyskrobać. Zadzwoniliśmy do Leszka czy ma może jakiś dodatkowy akumulator i wieczorem mieliśmy paliwo i naładowane aku. To duża zaleta Zewu Przygody, ponieważ w awaryjnej sytuacji można na nich liczyć.Po jakiś braniach na płytkim postanawiamy z Moniką następnego dnia skupić się na szukaniu brzegowych szczupaków. Uznaję, że ryby jakieś są i jest szansa na grubą sztukę, tylko możliwe że trzeba ją wyczekać i trafić w moment żerowania. Początek dnia jednak zwiastuje klapę bo Monika na obrotówkę łowi leszcza, który cweli nam tego dnia wodę.
Na początek ja spinam szczupaka, potem za wahadłem do łodzi wychodzi mi ładna sztuka, ale nie bierze. Konsekwentnie łowimy na płytkim, ale poza pojedynczymi braniami maluchów nic nie notujemy, a niektóre miejsca były wręcz wymarzone do łowienia, aż żal że nie było w nich ryb.
Gdzie te szczupaki?
Zacięta mina szczupakowca
Test raptora 4
Przedostatni dzień łowienia przeznaczamy na głęboką wodę, bo po kilku dniach łowienia jednak najbardziej rokuje na grubą rybę, potwierdzają to obrazy z echosondy, widać że duże ryby są tylko jak dotąd nie chcą brać. Znowu kanty, spady, ławice, brania, spinki czyli generalnie bez zmian, ciężko przebić przez średnie ryby do dużych sztuk.
Grube łuki dawały nadzieję na dużą rybę
Dzisiaj mocniej wieje, więc chowamy się za wyspami. Wiatr goni falę w kierunku mniejszej zatoki Bellen, a jak wiadomo szczupak lubi sfalowaną wodę która go uaktywnia, więc w powrotnej drodze postanawiamy obłowić płytki blat łączący obie zatoki. Puszczam łódź w dryf z dryfkotwą i za chwilę holuję 70-taka, który standardowo się spina, po chwili wyciągam następnego. Jest nieźle, coś się dziej, więc chowamy się za cyplem i obławiamy blat dokładniej z zakotwiczenia. Mam ładne branie, ryba nurkuje między patyki trzcin i na siłę muszę ja z nich wyciągać. Widzę że slider siedzi cały w gardle. Już się cieszę bo ryba nie ma szans na spinkę, gdy nagle szczupak robi mi świecę i wypluwa przynętę.Ciężki hol bo z jednej strony trzeba odciągać rybę od patyków, a z drugie nie dopuścić do skakania. Nic, trudno, trzeba łowić dalej choć nie wierzę że jeszcze coś wydłubiemy, jednak po chwili Monika ma niezłą akcję z goniącym jerka dużym szczupakiem. Zabrakło dosłownie pół metra żeby ryba go zżarła. Na pocieszenie zostaje fakt, że wyszła do przynęty mojej roboty.
Jest pochmurno, więc zakładam slidera fluo, którego sam sobie pomalowałem. Mam koncepcję, że jak szczupaki stoją między trzcinami i mają wyskoczyć do góry za sliderem, to takiego wściekłego wariata łatwiej namierzą. Rzucam i w czystej wodzie obserwuję jak slider robi myki między trzcinami i nagle jestem świadkiem tego na co czekałem przed wyjazdem, ataku szczupaka na jerka na płytkiej wodzie. Fluo slider dosłownie znika mi z oczu gdy pożera go atakujący od dołu ładny szczupak. Cała akcja dzieje się w niewielkiej odległości od łodzi, więc wszystko dokładnie widzę. Ryba od razu próbuje zanurkować między patyki skąd na siłę ją przytrzymuję, na zmianę przekładam kij do dołu żeby ryba nie chlapała się po wierzchu i do góry żeby ją odciągnąć od trzcin. Kilka wściekłych akcji i mam rybę w ręku. Widać, że to stały bywalec płytkiej wody, ma zupełnie inne ubarwienie od sielawowców. Podejrzewamy z Monią że to ta sama ryba która wyszła do jej przynęty. Slider siedzi cały w paszczy, widać że trafiliśmy w moment lepszego żerowania.
Po chwili zaczęło padać, widać że zmiana warunków atmosferycznych na krótki moment uaktywniła ryby które miały ochotę skakać do szybko przemieszczających się przynęt. To najładniejsza ryba złowiona na tym wyjeździe z ręki.
Ostatniego dnia na zmianę obławiamy płytkie blaty z ręki i głęboką wodę w trollu. Dzisiaj łowimy do 15, następnego dnia wracamy, więc trzeba się spakować i ogarnąć łodzie i domek. Pogoda funduje nam niezły wiatr, więc trzymamy się mniejszej, bardziej osłoniętej zatoki. Około południa chłopaki meldują że na 12m Friko w końcu dopadł 99cm rybę na większej zatoce, ratując tym samym honor ekipy. Technika ta sama, miejsce podobne w jakim wyjeżdżały 50-taki, branie też niczym się nie wyróżniło od innych. Tak więc ciężko wyciągnąć jakieś wnioski jak trzeba było dobrać się do dużych ryb. Jedyną słuszną metodą jak widać okazało się konsekwentne obławianie głębokiej wody najlepiej w pobliżu ławic sielaw.
Łowiąc w ten sposób można było złowić rybę 50cm jak i 120cm, a takie w jeziorze są, największa sztuka Szweda u którego mieszkaliśmy miała 125cm. Rozmawiałem z wędkarzem z Niemiec który mówił że jego znajomy złowił sztukę 117cm. Z Moniką płyniemy jeszcze na dużą część, ale pada mi echo i tworzy się tak silna fala, że z powrotem uciekamy na mniejszą. Monia bez echa na ok. 12m na koniec łowi jeszcze pożegnalną sztukę.
Widok na jezioro
Po wyjeździe na Bellen mam lekkie uczucie niedosytu, wiem że jest tam sporo ryby, są duże sztuki, na pewno mniej niż średniaków, ale są. Czemu nie chciały brać? Łowiliśmy dobrze, stosowaliśmy odpowiednią technikę, przynęty na które powinny brać grube ryby. Pozostanie to tajemnicą jeziora. Na pewno byliśmy ok. 2 tyg za wcześnie, zimna wiosna nie sprzyjała żerowaniu szczupaków i takie sygnały docierały z wielu łowisk.
Utrudnieniem też była na pewno huśtawka pogodowa która możliwe że nie sprzyjała żerowaniu dużych sztuk. Z jednej strony chciałbym wrócić na Bellen bo jest tam dużo ryby, ale z drugiej trochę zniechęca mnie obecność takiej ilości sielawy. Obawiam się, że łowienie szczupaków na tym jeziorze na płytkiej wodzie może sprowadzać się do krótkiego potarłowego okresu, kiedy ryby nie uciekły na głęboką wodę. W pozostałych okresach myślę że 95% populacji obżera się sielawą co nie ułatwia wędkarzowi łowienia. Z jednej strony sielawa jest gwarantem obecności dużych szczupaków, a z drugiej skazuje nas trochę na łowienie w trollingu. Może jeszcze kiedyś będzie okazja żeby się o tym przekonać bo jezioro jest piękne i rybne. Ogromna dawka doświadczenia, którą zdobyłem na tym wyjeździe na pewno pozwoli lepiej przygotować się do tego wyjazdu.
Na koniec chciałbym podziękować całej ekipie za świetne towarzystwo, a szczególnie mojej żonie Monice która twardo łowiła od rana do wieczora, nie poddając się bez względu na pogodę, lepsze czy gorsze brania…a „dzień leszcza „przeklina do dziś.
@wujek, 2015
Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł