Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.





Zdjęcie

Just a perfect day

Napisane przez Kuba Standera , 06 listopad 2012 · 2206 Wyświetleń

sea bass irlandia
Just a perfect day Ech, ostatni tydzień nie należał do łatwych. Zimno, wiatr, zimno, leje...
Wspominałem, że było zimno?
Piździło tak, że kieleckie może w ciężkie kompleksy wpaść. 4-5 stopni, 30-35km/h stałego wiatru, w podmuchach... No powiem tyle, że przetargało mi raz nocą kajak po podwórku, a regularnie, co rano musiałem zbierać meble rozpirzone po ogrodzie.
Mimo to twardo walcowałem estuarium, jak zawsze – bez dotknięcia. Ale – krótkie wypady czy ze spinem, czy ze zdradą krabową – to łowienie na kraby i jego zajebista skuteczność dość przereklamowane jest.
W każdym razie – nocki mijały bez wielkiej akcji, ale tez i pogoda i pora roku nie nastrajały zbyt pozytywnie, bardziej z poczucia obowiązku chyba niż z nadzieją na jakąś realną akcję wybierałem się nad wodę.
Wreszcie przyszedł weekend, a z weekendem... kiepskie pływy, zimnica i jeszcze więcej wiatru, plus naparzanie ulewą co chwilę. Coś tam powalczyłem, ale dość szybko odechciało się mi piłować wodę – wysoka woda o 7 rano, jak zaczynałem, to nie było sensu się wybierać na sprawdzone miejsce.
W efekcie – z utęsknieniem czekałem na poniedziałek – bachor idzie do przedszkola, a ja mam wspaniałe 3h wolne dla siebie. 10 minut w jedną mańkę, dzieciaka odstawiam, wywołując zdumione spojrzenia przedszkolanek, w śpiochach. Wędka gotowa w bagażniku, nawet wobka przyczepiać nie trzeba. W śpiochach lecę w dół na złamanie karku po skarpie, z niedowierzaniem spoglądając na odsłoniętą plażę. Pogoda, pływy, brak huraganowego wiatru. W głowie brzmi mi tylko jedno:

http://youtu.be/QYEC4TZsy-Y

Co do cholery? Przeta HW była pół godziny temu? Szybkie szperanie w buforze i okazuje się, ze przecież pełnia była tydzień temu, stąd i niskie pływy. Mijam kamień, na który z takim trudem w zeszłym tygodniu wdrapywałem się z wody po pas. Dzisiaj można do niego dojść w trampkach, sucha nogą, woda zaczyna się kilka metrów dalej.
Fala dość niska, od czasu do czasu przewala się większa, akurat – by zmącić trochę wodę.
Czujnie włażę coraz dalej, ale wygląda na to, że po pierwszym uskoku dno jest w miarę równe. W sensie – małego spadku głębokości, bo postrzępione skał, obrośnięte glonem głazy i otoczaki można nazwać wszelkiej maści określeniami, ale nie „równe”.

Załączona grafika

Pierwsze skałki – jest płytko, cholera ciężka, grzeb grzeb w pudełku, wyciągam polecanego przez TPE jerka i ogień. Pierwsza skałka nie przynosi zbyt wiele, stąd szybka decyzja i desant na wypatrzone sokolim wzrokiem skałki obok – wychodzą trochę dalej, zaraz koło nich sterczą z wody zatopione pojedyncze kamienie – jakby jakiś olbrzym zapomniał zabrać swoją sztuczną szczękę. Trochę mojego zwyczajowego gramolenia się i w końcu wdrapuję się na górę. Uff, zasapałem się jak ksiądz goniący przedszkolaki, ale w końcu stoję na tyle stabilnie, ze falka mnie nie zrzuci i mogę łowić. Kilka rzutów w okolice skał i wreszcie udaje się posadzić woblera w spienioną wodę między skałkami. Pierwsze ruchy korbką i pizgnięcie w przynętę wyrywające kij z ręki. Ryba daje się odciągnąć od skałek, po czym daje dyla – dobrze ze na otwartą wodę, skały zostają z prawej, ryba ciągnie w lewą. Zaskakuje mnie siła tych ryb. Normą są odjazdy nastometrowe, a zdarzają się i dłuższe. W końcu złażę ze skałki, rybę w podbierak. Przetrzepuję kieszenie za kombinerkami, ale te spokojnie sobie w domu leżą. Nie będzie super łatwo, ale szybkie manewry scyzorykiem i paluchami i ryba odhaczona z pyska, kotwiczka w pokrywie skrzelowej wychodzi bez problemu.

Załączona grafika

Szybkie foto i ryba z powrotem do wody, a ja już na luzie drałuję na kolejny kamień.

Załączona grafika

Wdrapuję się i pierwsze rzuty między skałki. Wobler obija się to o skałki, to o kamienie, kolejny rzut przynosi jednak nie kamień, a potężne targniecie wędką. Branie atomowe, ale ryba idzie dość łatwo. Gdy jest naście metrów ode mnie, widzę jak przewala się bokiem. Widząc rozmiar ryby luzuję natychmiast hamulec – rychło w czas, gdyż ryba chyba też mnie zobaczyła i w kilka sekund, mimo dokręcanego hamulca, napięcia w sumie mocnego, 60g kija – jest z powrotem między skałkami! Dobre 30m jednym odjazdem. Dżizasićku! Takiej sztuczki nie widziałem do tej pory. Niestety – ryba wie kto na nią czeka i całkiem nie chce „Come to daddy”. Walka się przedłuża, za każdym razem gdy tylko zbliży się w okolicę podbieraka robi mocny odjazd i znowu naście metrów linki do odzyskania. Po kolejnym razie jestem gotów, i gdy tylko jedna z większych fal pcha ja w moją stronę – zagradzam drogę podbierakiem. Energia fali wręcz wbija ją do środka, a ja nie zdążyłem odskoczyć i fala przewala się mi po grzbiecie. Torba z aparatem zalana w cholerę, ale – w podbieraku wije się wspaniała sztaba starego srebra.
Lece do brzegu, na ile kulasy pozwalają. Kładę już spokojną rybę w podbieraku w małym oczku, odsłoniętym przez odpływ i wylewam wódę z torby z aparatem. Pentax wziął falę na klatę, dość dosłownie, jednak nic sobie z tego nie robi i pod obtarciu czapka działa. Notuję w pamięci, by opłukać go słodką wodą po powrocie, teraz jednak mam rybę na głowie. Spoglądam na nią, ona na mnie.

Załączona grafika

Ja pierdziu, ale jest wielka! Zdecydowanie większa i grubsza niż wszystkie do tej pory. Muszę dojść do siebie, siadam na kamień, ryba zahaczona na zewnątrz pyska, więc szybko i łatwo ją odpinam, w siatce podbieraka pływa sobie spokojnie po kałuży, wody po kolana, co chwilę wchodzi falka, niech się reanimuje sama, ja też lekkiej reanimacji potrzebuję. Szybki łyk z piersiówki na ukojenie nerwów. Kilka zdjęć, bez dotykania.

Załączona grafika

Ustawiam aparat na kamieniu i robię szybka fotkę z wyzwalacza, wyszło tak sobie, ale ja zawsze jakoś tak zajebiście wychodzę, widać natura nie dała również na tym polu :D , dobrze że matryca nie pęka :D

Załączona grafika

O reanimacji o dochodzeniu do siebie ryby nie ma mowy – jest w perfekt kondycji – odnoszę ją kawałek – kładzie się w spokojny sposób na boku – na otwartej dłoni. Po włożeniu do wody stoi chwilę w miejscu, po czym odpływa na zupełnym luzie – ani paniki, ani typowego uciekania – odpływa jakby patrolował płyciznę i szukał czegoś do wszamania.

Załączona grafika
Załączona grafika

Ja wracam do łowienia, jednak już nic więcej się nie dzieje. Dzwoni telefon, przypominając mi że za 30 minut muszę odebrać szkraba, więc gramolę się, cały mokry, do auta i wracam.
Dzisiaj powtórka, po odstawieniu dzieciaka gnam w dół po ścieżce. Jednak tak jak wczoraj aż czuć było, że coś się wydarzy, tak dzisiaj niemrawo szeleszcząca falka i krystalicznie czysta woda – gaszą zupełnie zapał. Mimo to jeden z pierwszych rzutów między skałki i znajome już targniecie, natychmiast po nim odjazd z dużą siłą. Dokręcam hamulec, palcami przyhamowuję szpulę – o nie, tak się bawić nie będziemy. Niestety – to nie szczupak czy pstrąg, tym razem sprzęt się dogina do wody i sekundy późnij – smętny luz. Ryba spięła się – to nie jest fighter któremu ja dyktuję warunki. Oniemiały, stoję z zestawem, którym wyrwałbym z wody 50cm pstrąga i zakręcił nim w powietrzu, myśląc sobie, jakże ulotne są te chwile szczęścia...

  • mifek i szpiegu lubią to



przeczytane jednym tchem z muzyka z linku w tle- eh powiem swojsko-what a stonker !
pozdro
Kuba fajnie się czyta. Ty wiesz, że kocham takie morskie klimaty. Walcz dalej !
Zdjęcie
Kuba Standera
07 lis 2012 14:48
Daniel, ty weź Mifka, Szpiega i Mareckiego i w samolot ;)
Choć znając Twoje szczęście to 80 w 3cim rzucie by musiała być :P

"jak się umie to nie sztuka" :D :D :D
Po drugiej glowatce na zlocie :D
Ciekawe ile K-7 wytrzyma takich kąpieli, zdawaj relację bo sam jestem ciekaw co mogę ze swoim wyczyniać ;) .
Zdjęcie
Kuba Standera
08 lis 2012 16:12
Na razie zaliczył 3 razy, za każdym razem w domu przetarty mokrą szmatką, ale tak konkretnie mokrą, ze się woda leje.
Bez problemu to znosi, chodź o ostatniej akcji przenoszę go z miejsca na miejsce i czeka na mnie na skałkach, jak ja pływam :D
Myślę, ze na otwartym zadupiu, gdzie nie ma nikogo, zakoszenie go zza pleców, gdzie zerkam jak się ma, jest bardzo, bardzo mniejsze niz ryzyko utopienia go całkiem.
Wczoraj zaliczyłem falę przez głowę...
Wdrapałem sie na skałkę, przykisiłem 45minut dobre, a tu przypływ nieubłaganie wodę podnosi. Jak wchodziłem - była po pas, jak schodziłem - po łokcie, ledwo w śpiochach dałem radę. Oczywiscie zanim się wygrzebałem, zebrałem falę górą :D Gdyby nie patyk do brodzenia to bym leżał :D
    • David lubi to

Ostatnie wpisy

Ostatnie komentarze

Maj 2024

P W Ś C P S N
  12345
6789101112
13 141516171819
20212223242526
2728293031  

aktywnych użytkowników

0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych


Bing (1)