Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.


Szukaj w artykułach


Reklama


Ostatnie na blogu


912 aktywnych użytkowników (w ciągu ostatnich 15 minut)

897 gości, 0 anonimowych

Bing, Google, cezcez7, Sylwek1981, Facebook, świeżak, morales, slawek, esox81, Faer, Tousen666, Luciano, Jarek B, marecki003, Felcyś, elpojo, kambodza, staszek72


- - - - -

Wyprawa na małe ryby......


W minione wakacje po raz pierwszy zabrałem 7-letnią córkę na prawdziwą wędkarską wyprawę do Szwecji. Nie było z nami ukochanej mamy ani młodszego rodzeństwa. Pojechał za to drugi odważny tata z nieco starszym od Poli bratankiem. Przez tydzień mieszkaliśmy na szkierowej wyspie i łowiliśmy ryby. Jedliśmy niezdrowe konserwy na przemian z chipsami i chodziliśmy nieprzyzwoicie późno spać, czasami bez umycia zębów. Uczyliśmy dzieciaki rozpalać ognisko, rozpoznawać gwiazdozbiory na niebie i obierać ziemniaki na obiad. Nie złowiliśmy nic konkretnego uwagi. Ba, w ogóle mało co złowiliśmy jak na szwedzkie możliwości. Ważne jednak, że rozpoczęliśmy z bratem żmudny i niewdzięczny proces wychowywania sobie osobistych i najlepszych kompanów na ryby – własnych dzieci.

Mniej więcej w tym samym czasie na podobny pomysł wpadł kolega z biura, Tomek i także zaryzykował (znacznie bardziej niż ja, bo pojechał nawet z żoną!) rodzinny wypad do Skandynawii z nastawieniem na ryby. W artykule znajdziecie mix zdjęć z tych dwóch wyjazdów.

Dołączona grafika

Pierwsze szczupaki w życiu ze starszym bratem – bezcenne!


Trudne dobrego początki
Łowieniem starałem się zainteresować córkę od kiedy potrafiła wskazać kolorową rybkę w dziecięcej czytance. Jak odrosła od ziemi na wysokość stołu, zacząłem zabierać ją do swojego wędkarskiego schowka w piwnicy gdy trzeba było pakować się na kolejną wyprawę. Po chwili dąsania pomagała mi wtedy układać przynęty w pudełkach albo potrafiła kompletnie poplątać nową plecionkę na szpuli jak tylko spuściłem ją z oka. Pamiętam, że chodząc na spacery do Łazienek najwięcej czasu spędzaliśmy karmiąc chlebem parkowe karpie, a w warszawskim zoo starałem jak najdłużej przebywać w sąsiedztwie wszelkiej maści akwariów. Podsuwałem podstępnie nieświadomemu dzieciakowi wędkarskie książki Szymańskiego i Kolendowicza albo filmy o wiadomej tematyce. Zdarzyło mi się też raz czy dwa przekupić brzdąca cukierkiem za pomoc przy nawijaniu nowej muchowej linki….





Dołączona grafika

5-letnia Pola zaczyna przygodę ze spławikiem.


Te wszystkie nikczemne i perfidne z mojej strony zabiegi przynosiły jednak średni i krótkotrwały efekt. W oczach mojej pierworodnej nie widziałem zachwytu nad oślizłymi i pokrytymi łuską stworzeniami, który podzielał jej tatuś. Ryby i wędkarstwo ponosiły sromotną porażkę z klockami lego (skądinąd bardzo w rozwoju dziecka pożytecznymi), puzzlami i co najgorsze, bajkami w telewizji. Stojąc więc przed realnym i przerażającym scenariuszem nie-łowiącego-ryb potomka, zrozumiałem, iż popełniam trywialny i jakże dziś oczywisty w swej istocie błąd. Zamiast po prostu zabrać Polę na ryby i zacząć po kolei jak Pan Bóg przykazał, to ja próbowałem pokazać jej od razu wędkarstwo dla niej zupełnie abstrakcyjne, zbyt skomplikowane. Takie z rekordowymi okazami i żywcem przeniesione z relacji wędkarskich globtroterów. Zgubiła mnie rutyna, pewność siebie i lata własnych podróży po całym świecie z wędką w ręku. Myślę, że nie da się w dziecku rozbudzić odrobinki sympatii ani nawet krzty zainteresowania łowieniem pokazując wędkarstwo w teorii i na facebookowych zdjęciach – na dłuższą metę będzie to dla malucha nudne jak flaki z olejem.

Zdecydowałem się więc szybko zabrać 5-letnią wówczas Polę na pierwsze zajęcia praktyczne. Postawiłem na tradycyjną i dobrze sprawdzoną kolejność, którą i ja przechodziłem – wpierw spławiczek na pomoście w trzcinkach, a jak się małej spodoba, to z czasem spróbujemy bardziej poważnych łowów. I tak oto w pewien długi czerwcowy weekend zawitaliśmy we dwójkę nad rodzime jezioro Łańskie. Mam sentyment do tego miejsca bo jako nastoletni chłopak łowiłem tam całkiem niebrzydkie ryby. Okazało się, że solidny drewniany pomost w Rybakach przetrwał próbę czasu i po 20 latach znów montowałem na nim 4-metrowy bacik z gramowym zestawem na końcu. Tym razem jednak już nie sam, ale z własną córką przy boku, która małymi rączkami mieszała właśnie zanętę w kubełku świetnie się przy tym bawiąc. Rozrabianie płatków, kukurydzy i wielu innych specyfików dostępnych w osiedlowym spożywczaku trwało dobre 45 minut. Dziecko brudne, ale jak brudne to szczęśliwe. Nadszedł czas na skonstruowanie płociowej wędki. Wybór spławika, a właściwie koloru jego antenki, potem zakładanie na żyłkę maleńkich śrucin i wiązanie przyponu z haczykiem. Zabawa z tymi prostymi czynnościami trwała co najmniej pół godziny, a Pola przeszczęśliwa próbuje zrobić wszystko samemu. Złości się kiedy jej nie wychodzi, ale nie odpuszcza i po raz dziesiąty usiłuje przewlec pajęczą żyłkę przez malutkie oczko spławika. Mnie natomiast rozpiera duma i radość jakbym złowił co najmniej 50-kilogramowego tarpona. Oto bowiem moja własna, osobista córka jest ze mną na rybach i najwyraźniej jej się to podoba! Nadchodzi moment łowienia, którego boję się oczywiście najbardziej. Wspólnymi siłami lokujemy zestaw dosłownie parę metrów od pomostu w miejsce gdzie przedtem wyrzuciliśmy z Polką co najmniej kilka kilogramów zanęty. Zresztą parę dni później usłyszę od córki, ze rzucanie tymi smakowitymi kulami do wody to jej się z ryb najbardziej podobało…

Obfite nęcenie to był dobry pomysł ponieważ brania są od razu. Pola w pół godziny zalicza uklejkę, krąpika, płotkę, parę okonków, a nawet mikroskopijną krasnopiórkę. Każdą rybkę ogląda z uwagą, ale nie chce jej dotknąć. Na haczyk sama zakłada ziarenko kukurydzy, ale do białego robaka nie może za nic się przekonać. Łowimy drobiazg jeszcze z godzinę po czym ku mojemu zdziwieniu w zanętę wchodzą większe płocie i „podleszczaki” po 30 cm. Jestem po prostu w siódmym niebie, bo nie spodziewałem się tych rozmiarów białorybu w środku dnia na zatłoczonym mazurskim pomoście. Ale fart, myślę sobie nie mogąc się doczekać, aż Pola sama poczuje na swojej wędeczce siłę nieco większej ryby. No i mam co chciałem. Spławik znika pod wodą, a młoda w tempo podnosi bacik do góry. Szklak ładnie się wygina i widać, że na końcu wisi coś większego. Pola jednak zamiast piszczeć z podniecenia to zaczyna histerycznie płakać i drze się jak opętana. Co jest kurde? Jakiś szerszeń ją użądlił czy jak? Nic nie kumam, ale przejmuję od córki szybko wędkę i wrzucam do siatki pół kilogramowego leszczyka. Po dłuższej chwili udaje mi się uspokoić szkraba i próbuję zorientować się w czym jest problem.

„Nie chcesz już łowić ryb?” -pytam.

„Nie!!!” –krzyczy na mnie dziecko.

„Ale dlaczego, co się stało,przecież bardzo dobrze Ci idzie!?”

„ Chcę łowić tylko małe, a dużych nie. Chcę do mamy!!!”

Tak w skrócie wyglądało nasze pierwsze wędkowanie. Polka nie dała się już za nic namówić na łowienie tego dnia, a ja nie chciałem jej bardziej naciskać. Wypuściliśmy z siatki wszystko co złowiliśmy i zabraliśmy się do domu. Do wieczora nie chciała ze mną w ogóle gadać o żadnych rybach. Ale kiedy opowiadałem jej tradycyjnie bajkę na dobranoc zdobyłem się na odwagę i zapytałem czy pojedzie jeszcze ze mną nad wodę. Usłyszałem niewyraźne „może pojadę” obrażonej księżniczki i w tym momencie byłem najszczęśliwszym tatą na świecie.

Dołączona grafika

Lepienie zanętowych kul…to dzieci lubią najbardziej!


Dołączona grafika

Efekt porządnego nęcenia.


Dołączona grafika

Po dwóch godzinach córka ma dość i chce już tylko do mamy….


Bez napinki
Przez kolejne kilka miesięcy powtórzyliśmy takie spławikowe sesje jeszcze kilka razy. Z różnym skutkiem. Jeśli ryby brały to młoda potrafiła na pomoście wytrzymać nawet ze trzy godziny. Jak nie chciały współpracować, to współpracy odmawiała i Pola. Godzinka bez brań – to była absolutnie graniczna wartość, po której córka wpadała na jakiś genialny pomysł grania w piłkę (ping-ponga, badmintona, w karty lub scrabble), rozpalenia ogniska albo znalezienia jak największej ilości ślimaków w maksymalnie 15 minut.

Cieszyłem się jednak jak głupi z tych małych sukcesów i w następne wakacje postanowiłem pójść za ciosem. No i zgadaliśmy się z bratem, iż zorganizujemy naszym dzieciakom wakacyjną,pełnowymiarową wyprawę na ryby. I to na najprawdziwsze drapieżniki ze spinningiem w ręku, a nie na jakieś mazurskie stynki. Wybór padł na szczupaki,Szwecję i sierpień. Dlaczego szczupaki i Szwecja? Po pierwsze dlatego, że szczupaków tam bardzo dużo i nawet w najbardziej beznadzieje warunki zawsze coś się wydłubie. Argument nie do przecenienia, biorąc pod uwagę moją 7-letnią córkę i jej wrodzony brak cierpliwości. Po drugie kaczodziobe nie są zbyt trudne do złowienia i nie trzeba być „mistrzem świata” aby zaliczyć lepszą rybę. No i wreszcie dlatego, że Szwecja jest piękna, dziecio-bezpieczna i niemal bezludna w porównaniu z Polską. A i pogoda w sierpniu potrafi być często lepsza niż u nas. Może nie jest tak ciepło, ale statystycznie mniej deszczowo.

Dumni z tego genialnego planu przekazaliśmy wspaniałe wieści pociechom oraz małżonkom. Z obu stron entuzjazm był raczej umiarkowany, ale koniec końców klamka zapadła – zabieraliśmy dzieciarnię na szczupaki do Szwecji i nie było od tego odwrotu. Mój bratanek Matuesz cieszył się na okoliczność wyjazdu najbardziej. Kilka miesięcy przedtem łowiąc z tatą na podwarszawskim stawie podczepił przypadkiem „za kapotę” 2-kilogramowego sazana i od tego momentu ten cały spinning strasznie mu się spodobał….

Przygotowania do wyprawy rozpoczęliśmy rzecz jasna od kompletowania potrzebnego sprzętu. Zabrałem więc Polę do dobrze jej już znanego schowka w piwnicy i dałem jej…zupełnie wolną rękę. Wybór potrzebnego ekwipunku dokonany przez młodą był co najmniej interesujący. Szczupaki córka postanowiła łowić na króciutką, sandaczową „pałę” Berkleya o akcji kija od szczotki. Spodobało jej się srebrno-czerwone wykończenie kija i już. W sumie wybór nie taki zły, bo wędka była przynajmniej lekka. Z kołowrotkiem poszło o niebo lepiej, bo wypatrzyła na półce nie zawodnego Twin-powera, na którego notabene sam planowałem łowić. W zestawie znalazły się jeszcze spławiki i haczyki (gdyby jednak szczupaki wolały brać na ulubioną kukurydzę), stary i bardzo malutki podbierak z czerwoną rączką,którego nie widziałem ze 20 lat oraz dokładnie dziewięć przynęt. Stwierdziła,że więcej nie potrzebuje i, że szczupaki będzie łowić właśnie na to. Ja nie byłem aż takim optymistą ponieważ poza Salmo Sliderem, wahadłówką Algą i dwoma ripperami, wybór Poli padł między innymi na dorszowy pilker, jedną sztuczną muchy (pstrągową) i wielkiego tropikalnego poppera na GT (karanks żółtopłetwy),dodatkowo we wściekłym, różowym kolorze. Wszystko jednak grzecznie spakowałem to torby godząc się w milczeniu na te niestandardowe propozycje. Myślę, że dopiero wtedy pojąłem na czym polega cała tajemnica i jak zaszczepić w dziecku sympatię do wędkowania. Musi mieć po prostu z tego frajdę. To wszystko czego potrzeba 7-latce!

Pierwszego sierpnia wyruszyliśmy we czwórkę z Warszawy. Po drodze obowiązkowa wizyta w wędkarskim co by dokupić ostatnie przypony, trochę główek i…z 10 kg zanęty jeśli jednak spinning okazałby się dla młodzieży zbyt forsowny. Wieczorem byliśmy w Gdyni na promie Steny i już wtedy wiedzieliśmy z bratem, że ta skandynawska eskapada to był w dechę pomysł. Dzieci były prze szczęśliwe bo prom widziały po raz pierwszy w życiu.Jak nakręcone latały po całym pokładzie i do zapadnięcie zmroku nie było mowy aby wróciły do kabiny. Wszystko było dla nich nowe – latające nad pokładem mewy, portowe nabrzeża czy inne statki widoczne na redzie. Dla nas, dorosłych,to rzeczy oczywiste. Dla nich to cały świat nowych tajemnic, które czekają aby je odkryć!



Dołączona grafika

Pakowanie przed pierwszą szczupakową wyprawą…wybór padł na tropikalne poppery


Na Syrsan (nasze miejsce docelowe w Szwecji) spędziliśmy siedem wspaniałych dni, z czego w pełni przełowiliśmy prawie pięć. Zaliczyliśmy tylko jedną poranną, spławikową sesję, a tak pływaliśmy po całych szkierach w poszukiwaniu szczupaków i okoni. Generalnie ryby nie brały za tęgo bo woda była jak zupa. Kilka razy w ciągu dnia uaktywniały się jednak bardzo mocno i wtedy w pół godzinki łowiliśmy nawet kilkanaście szczupaków. Nie było żadnych kolosów (większość 50-75 cm), ale jak już się zapewne z tej opowieści zorientowaliście, to nie o żadne rekordy nam na tej wyprawie chodziło. Z Poli i Mateusza byliśmy z bratem naprawdę dumni.Codziennie wytrzymywali grzecznie na łodzi 8-10 godzin i naprawdę próbowali te ryby łowić. Oczywiście zupełnie po swojemu, czyli rzucając w sam środek trzcin najeżonym kotwicami jerkiem albo zupełnie odwrotnie na totalną głębię, gdzie nie pływało nic poza meduzami. Własnoręcznie, czyli tak od początku do końca każde z nich złowiło po 5 szczupaków. Mam tu na myśli ich własny wybór przynęty, rzut, odpowiednie prowadzenie i wyholowanie ryby do łodzi. Wydawać by się mogło, że to niewiele, ale pamiętajcie, że dzieciaki nie miały do tej pory żadnego pojęcia o łowieniu i przed wyjazdem nie potrafiły rzucić na 10 metrów i odróżnić szczupaka od okonia. Oczywiście ilość czasu spędzonego na łodzi niebyła równoznaczna z czasem poświęconym przez łobuzów na łowienie. Najpierw każde z nich musiało się „wypływać” łodzią, a więc szusowaliśmy po zatoce od brzegu do brzegu, tylko tak dla frajdy. Do tego dochodziły przerwy na rozwiązywanie krzyżówek i czytanie książek (dzieciaki zabierały na łódkę cały potrzebny do tego ekwipunek) oraz codzienna, obowiązkowa przerwa na ognisko i wspólne gotowanie. A kiedy pędraki miały dość wody, łodzi i rzucania, to po prostu odpuszczaliśmy i jechaliśmy na grzyby albo wycieczkę do nieodległego parku łosi. Ten tydzień to był naprawdę magiczny czas dla naszej czwórki i wiem z całą pewnością, iż taką wyprawę powtórzymy już w następne wakacje.

A czy Pola i Mateusz pokochają wędkarstwo i wsiąkną w ten temat na poważnie? Nie mam bladego pojęcia. Na pewno mocno bym chciał, bo to wspaniałe hobby uczące pokory i wrażliwości na piękno natury. Ale jeśli się nie „zaszczepią”, to wiecie co? Nie będę z tego powodu wcale płakał i uszczęśliwiał ich na siłę. Niech sami wybiorą swoją drogę….

P.S Przepraszam Was za nie najlepszą jakość zdjęć, ale z wyjazdu uratowały się tylko fotki robione komórką. Pozostałe były na karcie, którą niestety zalałem wodą na kolejnym wyjeździe…



Dołączona grafika

Na promie – dzieci zachwycone!


Dołączona grafika

Już w Szwecji nad Zatoką Syrsan.


Dołączona grafika

Zaczynamy pomostowo.


Dołączona grafika

Po czym przesiadamy się na łódkę. Dla młodych już samo pływanie jest mega atrakcją.


Dołączona grafika

No i bęc! Pierwszy, własnoręcznie złowiony szczupak. Maluszek, ale pamiętajcie, że dla dzieciaków kompletnie bez znaczenia!


Dołączona grafika

Łowimy 3-4 godzinki i robimy dłuższą przerwę. To dla maluchów ważne.


Dołączona grafika

Mieliśmy w sierpniu świetną pogodę. Na ryby aż niestety za dobrą.


Dołączona grafika

Od czasu do czasu znajdujemy okonie. Przyznaję, że kilka pasiaków zabraliśmy na kolację…


Dołączona grafika

Córka dumna ze szczupaka, a Tata jeszcze bardziej dumny z córki.


Dołączona grafika

Jest następny. Dzieciak ledwo daje sobie radę z moją dłuższą wędką.


Dołączona grafika

Największa ryba Polci. Szacuneczek!


Dołączona grafika

Tylko przynęt trochę dziecku żal


Dołączona grafika

Co trzeci dzień łowienie odpuszczamy i jeździmy po okolicy na różne wycieczki.


Dołączona grafika

Park łosi w Virrum – rewelacja i koniecznie trzeba zobaczyć.


Dołączona grafika

W parku jest obecnie 9 łodzi i wszystkie są zupełnie oswojone.


Dołączona grafika

Łosie podobają się dzieciakom znacznie bardziej niż szczupaki…


Dołączona grafika

Odwiedziliśmy także zoo Kolmarden. Wspaniałe i bardzo polecam.


Dołączona grafika

Jak Szwecja to i grzyby oczywiście!


Dołączona grafika

Godzinka chodzenia po lesie i kolacja już jest.


Dołączona grafika

Mateusz za starami naszej jednostki. Nie mógł się zdecydować czy woli łowić czy powozić.


Dołączona grafika

A ja nie brały to brzdące znajdowały sobie inne zajęcie. Polecam zabrać im na łódź krzyżówki albo kolorowanki.


Dołączona grafika

Młody odważył się nawet na kąpiel, choć woda miała tylko 18 C. Brrr!


Dołączona grafika

Powrót na wyspę po udanej dniówce.


Dołączona grafika

Lunch time na szkierowej wyspie.


Dołączona grafika

Ciekawe, że na rybach dzieci nie grymaszą i jedzą dosłownie wszystko. Tutaj ziemniaczki z patelni.


Dołączona grafika

Wspólnymi siłami posiłek robi się raz-dwa!


Dołączona grafika

Dublet z bratankiem.


Dołączona grafika

Franek, syn Tomka stawia pierwsze kroki nad Storsjon.


Dołączona grafika

I żona Tomka też.


Dołączona grafika

Inaczej skończyć się nie mogło….


Maciej Rogowiecki (@rogu), 2015


37 Komentarze

Mój syn nie potrzebował zachęty, powiem nawet, że miał lepsze wyniki jak ja.

Niestety opuścił nas wiele lat temu, dziś byłby dorosłym mężczyzną.

Mój syn nie potrzebował zachęty, powiem nawet, że miał lepsze wyniki jak ja.
Niestety opuścił nas wiele lat temu, dziś byłby dorosłym mężczyzną.


Szczerze współczuję :( Wierzę, że Twój Syn jest już po lepszej stronie, czeka w Krainie Wiecznych Łowów gdzie i tak wszyscy się kiedyś spotkamy.

Wyrazy współczucia :-(. Na pewno jeszcze kiedyś na ryby razem pójdziecie!

Fajny artykuł. Moje też ze mną łowią, w tym roku z córą byliśmy razem na sumach dwa dni i nawet nie jęknęła. Mieliśmy na kiju dwie ryby 135cm i drugiego potworka pod 2m którego jak Karola zobaczyła przy burcie to się przestraszyła, ale będzie tę wyprawę pamiętała. Dzieciaki co roku zabieram na łowisko specjalne z pstrągami gdzie przeważnie zawsze coś tam się uda złowić, polecam.  Dzieciaki mają frajdę, a to takie łowienie bez napinki. Polecam też belony dla dzieci, proste ryby do złowienia i jak się dobrze trafi to złowienie kilku ryb przez 2-3 h nie stanowi problemu, Karola do dzisiaj wspomina że jako jedyna złowiła złotą belonę.

Dzieci nie można zmuszać do niczego bo się zrażą. Moje od małego śmigają z nami po Wiśle na plażing, to taki podstęp z mojej strony. Mam nadzieję że młody zassie ryby i będziemy razem walczyć. Ma 5 lat, więc jeszcze trochę. 

    • remek i BOB lubią to

Mój syn nie potrzebował zachęty, powiem nawet, że miał lepsze wyniki jak ja.

Niestety opuścił nas wiele lat temu, dziś byłby dorosłym mężczyzną.

...w takich sytuacjach, zawsze nie wiem jakich słów użyć aby oddać to co czuję w sercu... 

Dziękuję Panowie, tak jakoś ta „Wyprawa na ryby” przywołała wspomnienie.

Zdjęcie
Kowalinho
17 lis 2015 21:07

...w takich sytuacjach, zawsze nie wiem jakich słów użyć aby oddać to co czuję w sercu...

...podpisuję się...

Wyrazy współczucia .

@rogu świetny artykuł!

W moim przypadku też mój tata zaraził mnie tą pasją, uczył mnie cierpliwie każdej metody, kupował mi pod choinkę kołowrotki, wędki...

A wiesz, co jest w tym wszystkim najpiękniejsze?

Teraz to ja uczę go Catch&Release, kupuję mu pod choinkę nowoczesny sprzęt, zamawiam handmade przynęty i pokazuję mu 'jak łowić' :)

...zabieram go też na jego pierwszą wyprawę do Szwecji! (ale on jeszcze o tym nie wie:))

 

tak jak Ty - zainwestował w to wszystko dużo czasu i mam nadzieje, że teraz nie żałuje :)

Świetny artykuł - więcej takich.

Dzięki, fajny artykuł! Ja tez próbuję zaszczepiać swoim córkom...nie idzie łatwo, ale nie poddaję się :)

Korzystajcie z czasu, kiedy dzieci chcą jeździć na ryby, to bardzo fajny etap życia. Prawda jest taka, że to mija, dziewczynom praktycznie wszystkim, więc szkoda tracić tych lat, bo się już nie powtórzą, przy odrobinie szczęścia - z wnukami ;) .

Zdjęcie
Agata_Fishing24
22 lis 2015 18:39
Cudny artykuł! Pełen ciepła, zaangażowania w bycie rodzicem. Przypomniałeś mi tym artykułem moje początki wędkowania, zaczynałam mając 4 latka, szkoliłam się na najzwyklejszym bacie zakończonym zestawem z delikatnym spławikiem pod okiem swojego taty, pamiętam, że od zawsze fascynowało mnie wędkowanie, chociaż nie raz słyszałam słowa krytyki, że nie potrafię i że to nie dla dziewczynek.... moja upartość jednak nie zna granic, u mnie nigdy nie było nie umiem, nie potrafię, jesli na czyms bardzo mi zalezy to próbuje do skutku, aż za setnym razem wyjdzie ;) Powiem Ci, że mialam mała przerwe w lowieniu, ale wrocilam z podwójną siłą, do końca życia bede dziekowac tacie za to, ze zaszczepil we mnie tą pasję. Mam teraz 25 lat i śmiało moge powiedziec, ze jestem szczesliwa startujac w zawodzch, pracujac w sklepie wedkarskim, a przede wszystkim relaksujac sie nad wodą, ktos kto nigdy nie lowil moze tego nie zrozumieć i rozmyslac jak przez cały dzien mozna siedzieć i "moczyc kija" gdy nic nie bierze, tak tez sie czasami zdarza, ale sam fakt bycia nad woda, gdzie mozna sie odciac od zycia codziennego jest bezcenny, tego nic nie zastapi, wedkarstwo uczy pokory, szacunku do ryb, ktore z usmiechem wypuszczam z nadzieją, ze następnym razem zlowie wieksza. Mysle i mam nadzieje, ze Twoja córcia jeszcze złapie bakcyla :) stopniowo, aby tez jej nie zrazic do tego, Wierze, że któregoś dnia usłyszysz "Tato kiedy pojedziemy na ryby...?" Pozdrawiam serdecznie, Agata :)
    • remek, BOB i Banjo lubią to