A miały być klenie...
Wczoraj w drodze na jeden z kleniowych odcinków przyszła pewna refleksja. Bo przecież klenie połowię sobie jeszcze przez nadchodzące cztery miesiące, a z boleniami to już końcówka. Zwłaszcza, że idzie ziąb. Więc w tył zwrot i gonię po raz kolejny obadać któryś z boleniowych kawałków mojej Wisły. Ostatnie kilka boleniowych wypadów coś tam dało, ale nie było rewelacji. Albo nic, albo jedną dwie ryby po 55-65cm. Z drugiej strony w tym czasie każde branie cieszy podwójnie. Tak naprawdę cały ten rok jak chodzi o bolenie był słaby. Trochę nie było czasu, trochę warunki nie sprzyjały. A czas leciał. Nic nie zapowiadało, że ten słaby boleniowo rok tak się skończy. Czasu jak zwykle było mało. Dwie godziny, w trakcie których można sprawdzić 200 metrowy kawałek. Woda bardzo niska. Schodzę powoli wodą do kolan i czeszę prawie całą szerokość rzeki. Trzeba mieć naprawdę wiarę w to co się robi, bo na pierwszy rzut oka to może się wydawać co najmniej dziwne, ale ja już wiem swoje. Kilka wypadów bez brania też mnie jakoś nie rusza. Nasza woda to nie dzika rzeka, gdzie być może ryba znajduje swoje zimowe ostoje i w nich się grupuje. Na naszej wodzie, bardziej uregulowanej, płytkiej i mało urozmaiconej, moim zdaniem ryby nie są bardzo zgrupowane. Zwłaszcza przy niskiej, wolno płynącej wodzie są prawie wszędzie. Tyle że rozrzucone jak przysłowiowe rodzynki w cieście. Oczywiście są odcinki, do których z pewnych powodów warto się bardziej przyłożyć. Ale czym się powinny charakteryzować to zostawię sobie dla siebie Po mniej więcej godzinie wreszcie branie. Pewne, choć oczywiście nie pier...dyknięcie jak przy letnim zapitalaniu. Nareszcie... Jak zwykle w pierwszej chwili ciężko wyczuć z czym mamy do czynienia. Spory dystans i płynąca woda nie ułatwia. Pierwsze dwa, trzy krótkie, niezaszybkie zrywy udało się przetrwać ale czuć moc. Przez myśl przeszedł nawet sum. Nie będzie opowieści o niekończących się odjazdach, palącej się szpuli i gwiżdżącej plecionce, bo ich nie było. Ale była moc. Szybko zszedłem w dół. Udało się skrócić dystans. Potem już tylko cierpliwe amortyzowanie niedługich odejść ryby. W końcu, chyba za piątym razem, wpadł jakimś cudem w spory podbierak. Normalnie na coś takiego trudno się napatrzeć. Foty i woda. Jednak, jak to bywa, w całej tej historii jest mały minus. Przez myśl przeszło, że jest całkiem prawdopodobne, że już nigdy nie złowię większego bolenia. Dziś była powtórka. Brań więcej . Z dwóch odcinków trzy standardowe ryby 60-65 i jeszcze trzy, cztery brania. Postanowiłem sobie, że to był ostatni tegoroczny wypad za boleniami. Ale ja to strasznie słabą wolę mam
11.JPG 87,07 KB
54 Ilość pobrań
12.JPG 76,59 KB
53 Ilość pobrań
NOMINACJA DO KONKURSU "OPIS MIESIĄCA"
Użytkownik bartsiedlce edytował ten post 02 grudzień 2019 - 21:53