Taka sytuacja na zaporówce.
Od rana do południa czeszemy wodę różnymi, wypróbowanymi gumami. Brania takie nieliczne, nieśmiałe, nie możemy się wstrzelić. W desperacji chwytam zwykłe kopyto Relax w kolorze..., w zasadzie bez koloru, trudno określić, długo zleżało z innymi gumami i nabrało koloru... błota, to chyba najwłaściwsze określenie. Chcę założyć na agrafkę, a tam łeb 28gram, a woda tylko ok. 2,5mt głębokości. Ale co tam, silny wiatr, rzucę parę razy, najpierw zanurzam gumę do wody i znika na 10cm. Rzut i w momencie zamykania kabłąka i napinania pletki, psie szarpanie przynęty. Zdębiałem bez ruchu. Podbijam klasycznie przynętę (choć ciężko idzie z tym łbem 28gr), w pół drogi walnięcie aż zadzwoniło. Następnych bodajże 8 rzutów, przyniosło 6 porządnych brań. Przy ostatnim guma straciła cały ogon, pół przynęty w zasadzie. Nie zrażony doklejam do kopyta ogon z innego Relaxa, na próżno, zero zainteresowania. Szukam czegoś podobnego, przerzucam pudła i nic, ledwo kilka delikatnych trąceń przynęty. Kilkakrotnie próbuję z nieproporcjonalnym łbem 28-30gr, bez odzewu oczywiście.
Nie udało już mi się nigdy, tak zmalować gumy, niewytłumaczalne. Kolega w tej "szalonej" chwili, nie miał ani brania, dobry wędkarz, nie był to więc jakiś szczególny czas. Jak te sandacze trafiały w taką niewidzialną gumę, na tak ciężkim łbie na 2,5 mt? Wielokrotnie zawodził mnie mój ulubiony kolor, a płacił zupełnie inny, rzadko zapinany na agrafce. Ale to ta szczególna chwila, utwierdziła mnie w pewności-kolor ma znaczenie.