U mnie wczoraj wieczorem lipa totalna, co prawda poznałem dwa zupełnie nowe miejsca, a że lubię zwiedzać to chociaż to na plus.
Generalnie celem były okolice mostu północnego po prawej stronie, ale jak to zwykle bywa jak człowiek wsiądzie do auta to dostaje małpiego rozumu i wylądowałem...w Łomiankach. Dotarłem w okolice wału, tam zostawiłem auto. Przeszedłem przez jakąś starą piaskarnię albo inny zakład i już byłem nad wodą...spotkało mnie spore rozczarowanie. Chociaż woda nie była jakaś dramatyczna, był jakiś przelewik jakieś przykoski, ale ogólnie bez szału - do tego kręciło się dość sporo dziwnych ludzi a tego nie lubię. W związku z tym, że nie czułem się w tym otoczeniu zbyt komfortowo postanowiłem się zawinąć. Oczywiście wcześniej dla świętego spokoju zwiedziłem brzeg lewo-prawo po 200 metrów obrzucałem dość pobieżnie wszystkie ciekawiej wyglądające załamania wody i wróciłem do auta. Zajęło mi to 1,5h. Bez kontaktu.
W związku z tym pojechałem zrealizować pierwotny plan desantu w okolicach północnego, dość sprawnie przebiłem się na drugą stronę i już przed 20 byłem pod wałem. Przelazłem pierwszą lepszą ścieżką przez krzaczumby dochodzę do wody....a tam skarpa...dziwne - byłem w 100% przekonany że jest tam jeszcze kawałek opaski - no cóż, trzeba będzie zweryfikować plany. Nie dość że skarpa, to jeszcze wysoka i warunki arcy trudne. Słabo. Kątem oka jednak dostrzegam ze 400m poniżej miejsca w którym wylazłem kamienisko wychodzące w wodę i przelew, no nic trzeba się tam dostać. Dżungla taka, że wzdłuż brzegu nie ma szans, trzeba się więc cofnąć do wału i mozolnie przejść ten dystans i znaleźć kolejną ścieżynkę w krzaki. Zajmuje mi to kolejne 20min ale udaje się. Docieram, miejscówka bardzo obiecująca. Zaczynam łowić, niestety zero oznak żerowania boleni i ewentualnie kleniorków - w razie co byłem wyposażony w dwie wędeczki. Po godzinie machania, wszelkimi możliwymi wobkami jakby coś delikatnie zaczynało się dziać na wodzie i wtedy....poczułem się jakoś dziwnie, odwracam się i z 15m ode mnie widzę typa. Gościa ubranego w za małą koszulkę i spodenki wuefisty z lat 70tych...Nie wiem jak typowi w bezszelestny sposób udało się przedrzeć przez krzaki i zejść ze skarpy ale tam był. Nie wiem co to była za akcja, bo gość wykonywał dziwne ruchy, macał się po całym ciele i miał zamknięte oczy....Joga? Tai-Chi? czy HGW...ale odechciało mi się łowić w tym towarzystwie.
Udałem się do auta i wróciłem do domu....dzisiaj wieczorem chyba wyskoczę na swoje mety - jakoś tak "pewniej" na nich. Jedyny pozytyw wczorajszego dnia: nic nie urwałem. Pierwszy raz od nie pamiętam kiedy.
Pozdrawiam,
malcz