Dzisiejsza sobota przeszla do historii . Po bardzo udanej audycji gdzie glownym tematem bylo wedkarstwo podlodowe i Mistrzostwa USA , Tadek Jacek i ja pojechalismy do Indiany . Jacek mial nam pokazac tajemna rzeke z wielkimi steelheadami . Jacek i ja kupujemy jednodniowe licencje i dopiero jedziemy nad rzeke . Parkujemy samochod na dzikej drodze i przebieramy sie w spiochy . Ja zakladam pierwszy raz swoje najnowsze neopreny kupione w Cabelasie . Chlopaki wskakuja w jakies Simsy
czy cos takiego . Rzeka rzeczywiscie jest dzika , wysokie brzegi w wielu miejscach calkowicie niedostepne , pelno zwalonych drzew ...miejscowki wymarzone . Snieg prawie sie tu stopil , temperatura lekko na plusie . Gliniaste brzegi powoduja ze zjezdrzamy czesto na dupskach a potem nie morzemy sie wydrapac po skarpie . Jacek operuje centerpinem i malinka ikry . Tadek spininguje woblerami i garbatka . Ja zaczynam od salmiakow . Mase zaczepow powoduje ze trace 4 sztuki co mi sie nie zdazylo przez mijajacy rok . Malina jest bezkonkurencyjna w tych warunkach i w tej rzece . Z mijanych kilku wedkarzy prawie kazdy majta ikra na haku a nie sa to gumofilce tylko super wyposazeni wedkarze ...wiedza co robia . Tadeusz w tym czasie ma dwa uderzenia bez zaciecia . Ja rzucam ale widze zem cienki bolek na rzece . W koncu Jacek wyciaga pierwszego Steela , ryba idzie na sznurek ...bedziemy ja jesc . Mowie Jackowi ze stracilem 4 salmiaki i wtedy on zmienia mi karabinczyk na muskie w moim zestawie na bardzo duzo mniejszy oraz czerwona wirowke Mepssa 3 z chwostem . Nastepuje pierwszy rzut i ryba mi siedzi ...jest to sredni steelhead ...Tadeusz mi go podbiera ...od razu uprzedze ze tego tez bierzemy i ze jeszcze jednego wezmiemy co by kazdy mial po jednym na Swieta . Pstrykam ile sie da zdiec rzeki zeby nikt nie mogl rozpoznac gdzie to jest
. Dochodzimy do miejsca gdzie drzewa calkowicie przegrodzily rzeke i nazbieraly pelno konarow i galezi . W tym miejscu Jacek ma pieknych kilka bran , duze ryby spadaja a male smolty wzbudzaja nasza radosc . Gdy Jacek urywa w koncu zestaw wpuszcza mnie na kilka rzutow , gdzies po trzecim mam silne ale miekkie przytrzymanie i nie zacinam ...to blad ...rybe mam chwile na kotwiczce czerwonego Mepssa i niestety odpina sie ...ale dokladnie ja widze i oceniam na 65 okolo centow . Miejsce odpuszczam i Tadka dopuszczam ... ten steelhead jeszcze nie wie ze juz jest zlowiony ...my wiemy
. Gdzies po szostym rzucie ryba siedzi i po kilku wyskokach Tadeusz ja sam podbiera . Jest to trzeci i ostatni steelhead ktory nam sie dzis trafil . Jestesmy zadowoleni bo kazdy zaliczyl . Teraz final ...pewien odcinek rzeki przechodzimy nurtem okolo 100 metrow aby przejsc na druga strone w drugie koryto . Idziemy gesiego , Jacek prowadzi bo mniej wiecej zna ten brod . Tadek idzie za nim i ja na koncu . Gdy wracamy tym brodem powtarzamy manewr tylko z powrotem . W pewnym momencie podkusilo mnie isc po swojemu czyli grzbiecikiem , grzbiecikiem i nozka mi sie posliznela ...oparlem sie na chwile na lewej dloni juz prawie lezac i niestety reka nie utrzymala mojego skromnego ciezaru i zapadlem sie po pachy w nurt wody ktory mnie lekko pociagnal . Musze sie przyznac ze nie specjalnie sie tego przeleklem moze nie poczulem niebezpieczenstwa a moze wiedzialem ze bliskosc Tadka spowoduje odpowiednia reakcje . Tadek mnie grzecznie poprosil aby mu podac koncoweczke St Croixa i jak obok niego plynalem grzbietowym to zlapal za koncowke i przyciagnal mnie do brzegu . Dali my se pyska ze moj chrzest sie szczesliwie zakonczyl . Teraz dopiero dotarlo do mnie ze oba aparaty nabraly wody . Jacek , bo mialem tez jego , specjalnie sie nie zmartwil bo jego byl wodoszczelny . Moj natomiast niestety nie . Pozostalo wiec tylko zapylac szybko do samochodu i rozpoczac reanimacje Jerrego i aparatu . Ja juz od jakiegos czasu zawsze woze zapasowe ubranie i teraz to zaprocentowalo . Przebralem sie caly czyli musialem sie calkowicie rozebrac . Robilem to oczywiscie czesciowo i jak juz ich nie bylo ..poszli nadal wedkowac ...bo by sie smiali a juz mieli niezly ubaw podczas akcji ratunkowej ..to znaczy chcieli powtorzyc te kapiel co by kilka zdiec zrobic i uwierzytelnic . W samochodzie suszenie i przeglad mokrych rzeczy . Po godzinie chlopaki wrocili , bez ryb , poprzebierali sie i pojechalismy na kolacje . Na kolacje tradycyjnie jemy steki , dzis ja stawiam za akcje ratunkowa , oni placa typy kelnerce bo za duzo sie podsmiechowali . Wracamy do domu . Trzy ryby , troche bran , trudna i piekna rzeka , wspaniala kapiel , steki na zakonczenie ...coz mozna chciec piekniejszego . Aha dostalismy z Tadkiem po trzy wirowy na muskie od Jacka w prezencie swiatecznym
dziekujemy i prosimy o wiecej
Zdiecia z tej wyprawy sa juz u Remka .....