Po przydługim, acz rozrywkowym rejsie do Nyneshamn i blisko 13 godzinach spędzonych w samochodzie załadowanym „pod korek”, docieramy do Laponii zmaltretowani. Jest trzecia w nocy, a na zewnątrz ledwie półmrok, który jednak wystarczy aby podziwiać miejscowy krajobraz. Rozpoczął się drugi tydzień upalnego sierpnia, a nasza wesoła, 4-osobowa ekipa zamiast lepić babki na plaży, zawitała właśnie w okolice miasteczka Arvidsjaur, skąd niedaleko już do Północnego Koła Podbiegunowego. Wysiadamy z samochodu w krótkich rękawkach, co nie zdarza się często jak na tę szerokość geograficzną. Wokół las, woda i niezmącony, nieco upiorny spokój malutkiego miasteczka.
Ciepła i bezchmurna noc nie przeszkadza w niczym krwiożerczym komarom z piekła rodem, które szybko wypędzają nas do wnętrza domku. Nikt nie ma już siły rozpakowywać Nissana z tych wszystkich tub, toreb, woderów i robionych w pośpiechu po drodze zakupów. Stać mnie tylko aby spod sterty tej bezkształtnej, bagażnikowej masy wyszarpnąć butelkę „single malta”. Wznosimy toast za rozpoczynającą się właśnie przygodę i po chwili nieprzytomni ze zmęczenia padamy do łóżek.
Przez następne 10 dni testujemy parę różnych łowisk i kilka razy zmieniamy miejsce pobytu. Obraz wart jest więcej niż tysiąc słów, więc niech przemówią zdjęcia, które znajdziecie poniżej. Opowiedzą Wam o bajkowym wędkowaniu w dzikiej Laponii i zachęcą, mam nadzieję, aby odwiedzić ten nie tak przecież odległy od nas zakątek. Oczywiście nie wszędzie połowiliśmy tak jakbyśmy oczekiwali, choć wszystkie miejsca wyglądały bardzo obiecująco. Niestety, im bardziej na południe się przemieszczaliśmy tym woda była cieplejsza i nierzadko pokryta roślinnością aż do samej powierzchni lustra. Nie udało się nam więc tam „dobrać do miodu”, ale to dziś już przecież bez żadnego znaczenia.
W Szwecji byłem na rybach już pewnie kilkadziesiąt razy i zawsze chętnie tam wracam. Gdyby jednak ktoś powiedziałby mi, że mogę wyruszyć za morze jeszcze tylko jeden, ostatni raz, to wybrałbym właśnie Laponię. Jest dla mnie bowiem jak taka europejska Kanada – zasobna w ryby, dzika, odludna i bardzo piękna.
Gdańsk opuszczamy 7-ego sierpnia.
Już gdzieś na północy. Przerwa na posiłek. Wyjątkowo ciepło jak na Laponię.
Rano trzeba rozpakować „majdan”.
Niecałe 2 godziny potem wyruszamy na pierwsze kajakowe wędkowanie…
Kajaki trzeba wpierw jakoś zwodować.
Łowimy na dziewiczych jeziorach, nie ma tu gdzie wypożyczyć łodzi i silników.
Jakąś godzinkę później jesteśmy wreszcie na wodzie.
Kamil leje mi tyłek spinningiem. Ciągnie garbusa za garbusem.
Łowienie z kajaka jest super, ale trzeba się przyzwyczaić i mocno ograniczyć ekwipunek.
Czas na lunch na jakimś bezludnym brzegu.
I na kawkę oczywiście.
Wpływamy w rzeczkę prowadzącą do następnego jeziora.
Jak w Kanadzie, tylko nie ma miśków. Jesteśmy tu absolutnie sami.
Od czasu do czasu niewielki szczupaczek…
Albo okonek…
Nazajutrz jedziemy na prywatne, leśne jezioro. Długo na to czekałem.
Wpierw należy zorganizować sobie pływadełko.
Pływamy, rzucamy, zmieniamy muchy…
I nic się nie dzieje. Jesteśmy mocno wkurzeni, bo wiemy, że mieszkają tu grube ryby.
Wreszcie! Zmiana techniki na suchą muchę (duży chrust) i piękna ryba na wędce.
Mam jakiegoś potwora. Hol przeciąga się już parę ładnych minut.
Nie wierzę. Tego się nie spodziewałem. Palia arktyczna w rozmiarze XXL (jak na Szwecję).
Jestem spełniony i dziś już mogę sobie co najwyżej pooglądać śliczne widoki.
Płyń rybko i dziękuję!
Niecałe pół godzinki później…także na chrusta. Branie słyszałem 200 metrów dalej.
Adaś walczy 15 minut, a jego Winston jest na granicy możliwości. Ale to musi być ryba.
Przeżywamy ponowny szok. Potok ponad 3 kg. A podobno na północy są tylko małe… bzdury.
Kolejne łowisko jest wyjątkowe nawet jak na Szwecję. Aby tu dotrzeć trzeba się napocić.
Jedyna droga prowadzi tym potokiem, a komary chcą zjeść żywcem.
To najlepsze łowisko szczupaków jakie kiedykolwiek widziałem w Europie.
Szeroki pas roślinności przybrzeżnej…
Jesteśmy trzecią grupką wędkarzy, która wędkuje tu od dobrych kilkudziesięciu lat.
Jeziorko, a właściwie bagno ma maksymalnie 80 cm głębokości na całym obszarze.
Nie ma gdzie wyjść na brzeg. Kilkadziesiąt cm wody i kilka metrów mułu…
Rozpoczynamy z wielkimi nadziejami.
Po 30 sekundach łowienia
Takich szczupaków można tu złowić w godzinę co najmniej 20.
Jako szczupakowy muszkarz jestem po prostu w raju!
100% brań jest z powierzchni wody, a szczupaki gonią z kilkunastu metrów. Miazga!
Przez większość dnia łowię na poppery.
Bagno wieczorową porą.
Wspomniałem o okoniach? Biorą na przemian ze szczupakami, a guma 15 cm jest w sam raz.
Tymczasem na drugiej łodzi…
„Okonek” pod 50 cm….
Kamil z Pawłem znów jadą na bagno, a ja z Adasiem na łososiowate…
Roi się jakaś „sieczka”.
Nierówna walka z belly boatem…ten model nie jest zbyt przemyślany.
Ale wygrywamy tę bitwę i już jesteśmy w „blokach startowych”.
Testujemy inne jezioro. Biorą głównie rybki po 30 cm, ale w końcu…
Śliczna palia arktyczna, dobrze ponad 50 cm.
A niedługo potem śliczny potoczek na Adasiowego streamerka.
Powrót do bazy i czas na zasłużone jedzonko.
Adam szybko wyfiletował rybę…
…i zrobimy ją zapiekaną w folii z czosnkowym masłem, pietruszką i cytryną. Mniam.
Przemieszczamy się na południe na rzekę Skelleftean.
Zaczynamy test.
Woda wygląda naprawdę obiecująco.
Pogoda nam jednak nie sprzyja. Jest bardzo zmienna.
Łowimy sporo szczupaków 45 – 60 cm, ale w końcu mam coś naprawdę dużego.
Branie nastąpiło na pograniczu nurtu przy tej wysepce (zdjęcie z wieczora).
Zassał muszkę głęboko. Bardzo silny szczupak, który wyciągnął nawet kilka metrów backingu.
Dość krótki, ale gruby. Śliczna ryba.
Na testowanie mieliśmy tylko 1 dzień, który mija za szybko. Na pewno tu wrócimy.
Nasz ostatni przystanek to region Jamtland. Sprzęt wyrychtowany.
I w drogę!
Na pewno są tu szczupaki…
W wielu miejscach zielsko idzie do samej powierzchni i łowi się ciężko.
Namierzamy z Pawłem kancik z większymi rybami, ale zajęło to dużo czasu.
Wziął na malutką, okoniową gumkę w opadzie.
Prawie metr.
Dosłownie minutę później również zacinam bardzo „złego” szczupaka.
Kilka cm krótszy od ryby Pawła, ale też „kaban”.
Oczywiście wypuszczamy 100% szczupaków.
A wieczorem czas na grzyby. Rosną też pod naszym domkiem.
Same kozaki i kilka prawdziwków. Uczta na koniec wyjazdu!
To była świetna wyprawa. Udział wzięli: Kamil alias „Łysy Wąż”.
Adaś (trening na trawniku).
Paweł, którego nie mogę namówić do muchówki!
I niżej podpisany. Pozdrowienia!
Autor: Maciej Rogowiecki- z zamiłowania podróżnik, zawodowo organizator turystyki wędkarskiej w firmie Eventur Fishing. Artykuł został opublikowany w ramach współpracy pomiędzy jerkbait.pl oraz wyprawynaryby.pl
Kliknij tutaj by zobaczyć artykuł artykuł