Dwa lata temu z jesiennej miejscówki podobno w reklamówkach bolki wynoszony, ale to tylko dlatego, że przyczepką tam nie dojedzie.
Aby uzmysłowić wam presję na mięso rybie w samym środku stolicy tego pięknego kraju sparafrazuję historię kolegi wędkarza, z którym dzielę od czasu do czasu mety.
Otóż kolega ten łowi ze swoim długoletnim przyjacielem, obaj są studentami i etycznymi wędkarzami, nie z opowieści o samych sobie, ale z przekonań i ich realizacji.
Ryby wypuszczają zawsze, nawet te, które teoretycznie nie mają szansy na przeżycie. Tak też było z pewnym szczupakiem, a raczej szczupaczkiem bo o ile dobrze pamiętam ryba nawet 60 cm nie miała, niestety pech chciał, że zażarł gumę dość głęboko i mocno krwawił już podczas holu, koledzy jednak rybę wypięli i wypuścili w warkoczu główki, licząc na jej przeżycie.
Poniżej główki, w klatce siedział grunciarz, zakała tego odcinka, mistrz czterech wędek i bicia w beret wszystkiego co złowi, jednak sprytny, razem z kolegami mówiliśmy na niego "rowerek" bo gdy nie człapał w plecionych mokasynach po brzegu, rowerem się poruszał. Wielokrotnie podkablowany do PSR i Policji Rzecznej uprzykrzał nam swoim widokiem łowienie aż do późnej jesieni, co się z nim stało? O tym potem.
Wracając do nieszczęsnego szczupaka jednak, pecha miał stwór bo sporo krwi puścił i niestety po pewnym czasie wypłynął niesiony prądem wstecznym na środku klatki, koledzy ciągle łowiący na szczycie zauważyli to i zaczęli trochę przybici obserwować walczącą o życie rybę, która otępiała stała w miejscu, nie wykładała się jednak na boki.
Z tych obserwacji wyrwał ich nagły plusk wody, gdy skierowali wzrok w stronę źródła dźwięku ze zdziwieniem zobaczyli rozebranego do majtek grunciarza, który z podbierakiem w dłoni podpłynął do ryby, zagarnął ją do siatki, po czym wylazł na brzeg i ukatrupił kamieniem. A zauważywszy, że jest obserwowany odwrócił się i pozdrowił kilkakrotnie obserwatorów gestem Kozakiewicza.
Teraz krótko o tym co się stało z grunciarzem. Otóż jak już wspomniałem, wiele razy w jego intencji dzwoniono do różnych służb, sprytnie jednak unikał kontroli, padały nawet pomysły by mu środek transportu na amfibię przerobić, ewentualnie przekonać jego samego by sprawdził jak głęboką ma Wisłę pod nogami, pomysły jako barbarzyńskie zarzucono. Dzwoniono więc i dobijano się do PSR i Policji, która to w końcu quadami w ten ciężki teren dotarła i od tamtej pory kolesia nie widziano.
Tu należy wspomnieć o niewątpliwej zasłudze naszego kolegi z forum - @Mariano Italiano, który to dając dobry przykład, walczył przy telefonie do samego końca i wywalczył.
Maniek wybacz, że pojawiłeś się w tej historii, ale jest to jedna z niewielu opowieści znanych mi znad naszej wody ze szczęśliwym finałem.
Użytkownik Dagon edytował ten post 04 wrzesień 2013 - 10:28