Czekamy na c.d.
Był już początek lat 80-tych, a konkretnie 1982. Miałem już spore doświadczenie (jak mi się wówczas wydawało) i duży zapas Meppsów (w Pewexie w Lublinie wykupiłem prawie wszystkie Lusoxy), na które to Mepps’y, regularnie łowiłem na swoich „przydomowych” wodach szczupaki, okonie i jazie, a na Wiśle także klenie.
W pudełku pojawił się jeszcze wobler Shakespeare „Little S” (bardzo wówczas modny we wszystkich rozmiarach), i dwie wahadłówki, jeden mały ale ciężki, może 5cm gnom znanej spółdzielni, na którego mimo iż dałem go do posrebrzenia w celu poprawienia łowności, nie mogłem nic złowić (do czasu…) i drugi lekki, przerobiony z listka sumowskiej obrotówki „Latający gnom”. Ten ostatni na płytkim łowisku okazał się łowną przynętą, a ten ciężki służył li tylko do dalekich rzutów i „prostowania” skręconej obrotówkami żyłki.
Wróciłem do domu po długiej nieobecności, wziąłem pudełko z przynętami i wyszedłem na wędkarski rekonesans. Zacząłem najbliżej domu, następnie schodziłem w dół rzeki do jej ujścia do Wisły. Ryby brały owszem nieźle, ale sama drobnica. Na „Black Fury” nr 2 jakieś marne okonki. Na „szczupakowego” „Lusox’a” nr 2 tylko jakieś delikatne skubnięcia, zamieniłem na „Comet’a” nr 3, znowu „przezroczysty” szczupaczek.
Tak doszedłem prawie do ujścia, prawie, bo stwierdziłem, że ono się znacząco zmieniło. Przyujściowy ok. 150m odcinek rzeki został pogłębiony i to znacznie. Gdybym o tym wiedział wcześniej stąd bym zaczął wędkowanie. Ale zanim to sobie uświadomiłem, zobaczyłem nieznanego mi ale miejscowego wędkarza. Zapytałem o wyniki, milcząco, skinieniem głowy wskazał leżącą pod krzakiem wikliny siatkę, a w niej trzy szczupaki, z których każdy z łatwością zjadłby pewnie wszystkie te, które ja złowiłem…
Spojrzałem na jego sprzęt, cały wart był tyle co mój jeden Mepps, ale to ta chromowana i ciężka „Alga L-3” była na tym pogłębionym i rybnym odcinku rzeki, lepszą przynętą, bo można ją było stojącym przy dnie szczupakom lepiej zaprezentować, podając ją niemal „pod sam nos”.
Czy ja, gdybym był na tym odcinku pierwszy złowiłbym te szczupaki? Pewnie nie, bo „Lusox’a” na tą płytką wodę, brałem bez dociążającej główki… a wszystkie pięć gnomów, które masą i wielkością byłyby odpowiednie do tego łowiska dawno już pourywałem. Wspomniane gnomy to moje wahadła wszech czasów, żadna inna wahadłówka najbardziej znanych firm im jak dotąd nie dorównała w łowności…
A o drugim przypadku uczącym pokory i tego, że nigdy nie można do końca ufać żadnej przynęcie, nawet tej już wielokrotnie sprawdzonej, może jeszcze kiedyś wspomnę...