No po prostu szlag mnie trafia. Facet chce w jakiś sposób wesprzeć swoje koło, które najwyraźniej leży mu na sercu. Swoją małą ojczyznę, z którą jest emocjonalnie związany. Wpłacić pieniądze, które mogą trafić na zarybienia, sprzątanie, dopilnowanie wody. Edukację młodzieży, która bedzie opiekować się naszymi wodami, kiedy nas zabraknie. "Góra" PZW ma zapewne w nosie takie małe koło. No i z jakim odzewem się spotyka? "Lecz się". "Lepiej spalić te pieniądze". "To pewnie sposób na pranie pieniędzy" (tak, wiem, wy "tylko żartowaliście").
Czy da się znaleźć bardziej efektywny sposób na wykorzystanie tej kasy, niż wpłacenie dla PZW? No, pewnie się da. Ale może z różnych przyczyn ten sposób jest jedynym dostępnym sposobem, a może jednak w kole siedzą ludzie, którzy najlepiej wiedzą, czego ich wodzie potrzeba. Może tak, może nie. Nie wiem. Efekty mogą być niewielkie, albo nieproporcjonalne do poniesionych środków. Na serio, nie wiem. Wiem jednak na pewno, że jeżeli nic nie zrobimy, to efektów nie będzie żadnych. Na 100%.
Pojawia się jakaś mała inicjatywa, jakiś promyczek nadziei i co z nim robimy? Krytykujemy i dusimy w zarodku. Czytam forum od dawna i próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego z naszymi wodami jest jak jest. Odpowiedzi pada wiele. Mięsiarze, rybacy, kłusownicy. Ale ja, cholera, coraz częściej myślę, że to nie ten mityczny "związek" jest odpowiedzialny za stan naszych wód. To nie "oni", "tamci", "cykliści" czy "masoni". To chyba jednak MY.