Przynależność do PZW nie jest obowiązkowa...nie płać składek i łów piękne rybska na komercji....
Niestety JEST obowiązkowa - wręcz przymusowa. Gdyby PZW miał 10% wód, a reszta miała swojego (prywatnego) gospodarza, to bym sobie mógł wybierać. A tu nie mogę, bo wszystkie wody płynące są zmonopolizowane.
Co z tego, że od lat nie płacę składek na pzw, skoro i tak kupując dniówki po 20-40 zł w ciągu roku przeleję do czarnej związkowej dziury jeszcze więcej?
Przynajmniej nie interesują mnie idiotyczne "porozumienia międzyokręgowe" - piramidalny absurd, jakiego nie wymyśliłby nawet Mrożek.
Nieliczne (bardzo) przykłady wody posiadającej gospodarza pokazują, że jeśli taki jest, to i ryby są i chętni do płacenia. 1800 zł za łowienie na Sanie to kupa kasy, a i tak chętnych jest więcej niż licencji.
Z 30 lat temu po raz pierwszy miałem gruby katalog łowisk z Austrii. Stawy, jeziora, rzeki większe i mniejsze. PRYWATNE. (nieważne, czy własność czy dzierżawa, bo nie to ważne). Każda woda ma właściciela, z imienia i nazwiska, który mówi, jakie są ryby, ile, jakiej wielkości, ile rocznie zarybia, czy można ryby zabierać czy nie, kto jest przewodnikiem na danej wodzie, jaka jest baza noclegowa, jakie dodatkowe atrakcje - gdyby przyjechać z żoną i dziećmi, etcetera...
owszem, możesz powiedzieć - jedź sobie do Austrii, Mandżurii czy innej Patagonii. Mogę. Ale wolałbym żyć w Polsce, będącej normalnym krajem, gdzie do czystych rzek można wypuszczać piękne ryby. Wcześniej złowione.
PS.
Mój osobisty wuj, przez wiele lat był "działaczem PZW". Nie powiem, w jakim mieście i województwie - bo nie wątpię, że tak jest w całym kraju.
I wygląda to tak, jak w każdej "państwowej" instytucji: działania tych działaczy można określić, jako rabunek i marnotrawstwo. (Słowo 'rabunek' to eufemizm). No i "pokazowe" zarybienia czy "zawody" wędkarskie - żeby motłochowi i gawiedzi ryj zatkać i żeby nie dociekali, gdzie znikają ich składki i dlaczego z roku na rok ryb coraz mniej..