Nie pisałeś, że powinno się je zabijać, ale pisałeś że "dla poprawności i bycia trendy" powinniśmy wszystkie dzikie łososie wypuszczać, czyli bynajmniej nie z powodów troski o wodę i z myślą o przyszłości naszego hobby.
Różnica pomiędzy Mongołem, a Norwegiem jest taka, że ten pierwszy robi to aby zaspokoić głód rodziny, ten drugi natomiast nie musi polować, łowić ryb aby przeżyć.
Bądź co bądź wędkarstwo wyrządza straty w rybostanie, nawet pod szyldem C&R. Żyjemy w czasach, gdzie na każdym kroku widać ludzki wpływ na środowisko. Jedynie dbanie o wodę i samoograniczenia są niejako rekompensatą za ingerencję w naturę. Patrząc przez pryzmat strat dla środowiska pewnie, że lepszy będzie niedzielny wędkarz, który zabierze 10 ryb rocznie (wszystkie które złowi i mają wymiar) od profesjonalisty, który przekłuje takich ryb tysiąc bo część z tego zginie (możliwe, że sporo więcej niż 10szt.) - tu pełna zgoda. Jednak gdyby ów profesjonalista zabierał tyle ile mu regulamin zezwala to niestety ale po roku czy dwóch nie miałby czego łowić. Lub spójrzmy na to ze strony tysiąca takich niedzielnych wędkarzy, wypuszczenie jednej ryby przez każdego daje już niezłą liczbę. O takie szersze spojrzenie na temat mi chodzi.
Te dwa kraje łączy jednak zasobność w ryby oraz bardzo korzystny stosunek powierzchni wód do ilości mieszkańców, hobbystycznie wędkujący Norwedzy nie są w stanie wyrybić fiordów, tak samo jak Mongołowie nie wyrybią swoich rzek jeśli dwa razy w tygodniu nałowią ryb dla swoich potrzeb. Osobiście nie byłem w Mongolii, ale z licznych relacji można wywnioskować, że wystarczyło kilkanaście lat najazdów wędkarzy z zachodu aby dość mocno wytrzebić populację tajmienia.
W naszych, polskich warunkach jesteśmy skazani na wypuszczanie ryb po to aby nasze hobby miało sens, a nie było bezsensownym biczowaniem pustej wody...
Ja podobnie, odpuszczam jak już nic nie ma do przekłucia bądź gdy słońce schowa się za horyzontem .