Dzięki. Wielkie k..wa dzięki.
Udało Wam się zburzyć ostatni maleńki bastionik mojej wiary w normalność...
Może jestem niepoprawnym optymistą, ale jednak wierzę, że wędkarzy wypuszczających ryby jest coraz więcej, a kiedyś będzie ich większość.
Ja widzę po sobie: bardzo lubię ryby, w restauracjach często zamawiam sandacza, kupuję dorsza, ale ryby złowionej przez siebie chyba bym nie przełknął. Jak mam w ręce złowioną rybę, to jest dla mnie tak cenna, że nie wyobrażam sobie, żeby stała jej się jakaś krzywda i często nawet zdjęć nie robię, żeby jak najszybciej wypuścić. A w dzieciństwie zabierałem wszystko jak leci - głównie pstrągi, ale również klenie, świnki, nie mówiąc o szczupakach czy okoniach. W głowie mi się po prostu przestawiło - i przypuszczam, że nie tylko mnie.
OK, ryby kupowane w sklepie czy restauracji też kiedyś żyły. Ale tłumaczę sobie, że one i tak już nie żyją, a poza tym może pochodzą gdzieś ze stawów? (mam na myśli sandacza).
Wczoraj kupiłem w lidlu "dorsza bałtyckiego" - wielkością przypominającego raczej śledzia. Też się kończą.
Na Odrze z pewnością jest najlepiej z polskich dużych rzek, być może dlatego, że lewy brzeg jest niemiecki i stanowi w miarę bezpieczny rezerwuar ryb. Niemcy na pewno zabierają mniej ryb, a nawet jeśli - to ilość wędkarzy jest mniejsza.
Kiedyś Bug był też w połowie chroniony, kiedy obywatele sowieccy nie mieli wstępu w strefę nadgraniczną.
Koledzy z południa mają w miarę blisko nad fajną boleniową rzekę - nad Wag.
Nie wiem, czy w tym wątku to wstawiałem, ale najwyżej się powtórzę, bo opowieść symptomatyczna:
https://www.youtube....7jKlHRig&t=159s