Znów na północ
No i po wyjeździe. Wszystko było jak należy, tak jak to ostatnie lata mnie przyzwyczaiły; pojechaliśmy nie wtedy kiedy ryby w rzece były, tylko wtedy kiedy wszystkim pasowało. A jak wiemy - trocie biorą jak są..
Co jeszcze w Trzebiatowie? Proboszcz jest stary i chory, a pełniący administracyjna posługę kleryk, zdrowy, władczy i nieugięty, jak nie przymierzając strażnik miejski - więc na wieżę znów nie weszliśmy. Markety się roją, sklepy popadały, bezrobocie jak chooy, ale na mikrą pociechę wraca wąskotorówka przez Nowielice, a z opustoszałej jednostki słychać anemiczne strzały, gmina sadzi olchy wzdłuż brzegów, bobry wprost przeciwnie. A optymistycznie nastawione dzikie śliwki, już całe w kwiatach..
Pierwszy dzień to przede wszystkim obowiązkowa sesja z Edkiem przy ujściu Sarniej. Całe popołudnie przesiedzieliśmy na ogromnej topolowej kłodzie, kontemplując zachodzące słońce, Regę u stóp naszych, tudzież naszych trzech kolegów rozkosznie śpiących w trawach na drugim brzegu. I tak sobie siedząc, przy odłożonych na bok wędkach, w zupełnie prosty i powszechnie znany sposób, co i rusz nieomal dochodziliśmy do nirwany Zza pleców spozierał na nas kamiennym wzrokiem mnich postawiony w miejscu dawnego klasztoru.. otoczony przez wszechobecny klinkier i kolorową kostkę. Poniekąd kwintesencja Pomorza - posępny krajobraz wzmocniony przez nowobogackie pałace z castoramy, co są wszędzie, urągając oczom i elementarnemu poczuciu smaku. pyszniąc się bezsensownym blichtrem akryli i paneli, stojąc martwo w otoczce cmentarnych żywopłotów. Podniszczone poniemieckie obejścia przy nich to jak piękna, klasyczna forma architektury lokalnej, odwrotność tego kiczowatego legolandu
Dzień drugi to poranna wyprawa do portu w Mrzeżynie - po flądry. To dość trudna w obróbce i użyciu ryba; koścista jeszcze bardziej niz sexworkerka Rubik, ale przy tym niewyobrażalnie tłusta, rzecz dla smakoszy i desperatów. Prawidłowo sporządzona ma smak karpiowych policzków. Całe szczęście, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby przyozdobić jej ciałem pizzę albo napchać jej do sushi, albo jakiś telewizyjny garkotłuk lansował - co jest flądry największą zaletą.Albo ta kudłata flądra
Zaraz po, rajza zygzakami przez miasto i czarną drogę, z krótkim przerywnikiem na flaszkę High Commissioner. Na ławeczce przy Głębokiej, z rzeką samochodów sunącą tuż obok, hgw & hwpc..
Nieco nieodpowiedzialnie, bo podczas hejnału - czyli jedno wrażenie nieuchronnie wypierało drugie, no może pomniejszało nawzajem. Polecam, choć to jest dobrze skrojony fast food do picia
O zmroku, ledwo ledwo, przełażę rozgrzebaną kładką na prawy brzeg, Obydwa mosty do stadniny są trudne do sforsowania, cały czas trwają niewidoczne roboty. Ale tak właściwie to mosty przez rzekę są nam zbędne, w sumie to nic innego jak betonowanie rzeki. Według pojebów
Trzeci dzień to z zamysłu i początku pola za stadniną, prawie do pierwszej pompy. To najładniejszy kawałek dolnej Regi. Jakoś tak około jedenastej zapragnąłem herbaty, ale wziąłem wszystko co należy, oprócz zapałek. Zły jak wszyscy diabli ruszyłem z powrotem, w nadziei, że na prostej kogoś z ogniem spotkam I guzik! Nikogo..
Ale przecież natura nie znosi pustki. Najpierw ze złości pociemniało niebo, a na moją roztargnioną osobę spadł drobny grad, później spowiła mnie krótkotrwała ale jednak fantastyczna śnieżyca, a zaraz po niej runęła ulewa i wichura. Wichury to poniekąd specjalność wygwizdowa pomiędzy rzeką a Bałtykiem. Open road nie zawiódł, a nylonikortalionowa katanka spokojnie dała nawałnicy radę. Ale ja nie dałem rady, i wiatr zapchał mnie słabego prosto do miasta. Jak nie mogłem iść, to rozkładałem poły i kawałek podfruwałem, kierując czubkami butów. No i cóż miałem za wyjście, co innego w mieście począć jak tylko od ręki dokonać zakupu solidnej butli wina. Do dna wypitego ze starego lotowskiego kubeczka, w zaciszu dzikiego lasku pełnego zwiędłych pierwiosnków, na dywanie błękitnych cebularzy, co nie tylko pozwoliło mi ęlegancko pożegnać starych znajomych, ale nieco ukoiło mój wewnętrzny dygot, czyniąc także skromne zadośćuczynienie za pogodowe despekty..
Na brzegu obok czarnej drogi, po dużej wodzie - syf z gilem - leży tu wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Tak.. Wędkarski świat się wyemancypował - kiedyś w ramach swoistej kompensacji zbierał puste puszki, reklamówki, opakowania po fajkach - teraz prawdopodobnie rozkłada tam ten pawi ogon, jako symbol materialnego awansu
W niedziele na łowy pognałem o szarówce. Bo o ósmej startowały zawody koła z Nowielic. W polach szaro, szron, wiatr i zero stopni. Miałem nieśmiałą nadzieję na białego przybyłego nocą z morza. I jeden był! Hulnął przy mnie, na małym wsteczniaku tuż przy brzegu! Widziałem go przez chwilkę jak spadał na płask. Ne dał się skusić niczym, nawet żebracze inwektywy nie poskutkowały
I kolejny powrót do miasta Łodzi, żeby znów móc marzyć o skaczącej rybie. Bo marzyć warto..
- Friko, lukomat, peresada i 7 innych osób lubią to
Ha, widzisz Sławek, ryba w wodzie była ale tylko "oppading" sandaczowymi gumami dawał ryby...
Wiem, wiem, nie liczy się ryba ale ten cały anturaż, 3m luśnie, plecionka na barrakudy, srebrne blachy i "womblery" od miejscowych specy, chowane , w tajemnicy, pod pazuchą, no i męski zapach, bo jak to inaczej, no jak?
Edyta: a moim zdaniem to teraz nie żadne płastugi a śledzie prosto z sieci, tłuściutkie, dobrze wysmażone,
nie mają konkurencji a do tego cała kolacja w cenie jednego piwa, no miód malina