Nie wiedzieć czemu – cały czas gdzieś z tyłu głowy miałem opinie ludzi których jeszcze do niedawna uważałem za „wyrobionych” kleniarzy. Że niby niemieckie klenie to inny gatunek niż klenie polskie…
Bzdura. Ten sam biotop, ta sama strefa klimatyczna i te samy ryby. Od saksońskich kleni do polskich -dolnośląskich jest mniejszy dystans niż od dolnośląskich do podkarpackich, mazurskich czy roztoczańskich.. Więc opinię jakoby „w większej połowię kraju” klenie uciekały od dużych przynęt zamiast je atakować - można sobie włożyć między bajki. Koniec tematu…
Ale i tak gdzieś z tyłu głowy to tkwiło…..
Znalazłem rzekę gdzie są klenie – ale gdzie nigdy nie łowiłem. Rzeka nazywa się Fuhse. Przy zakupie jednodniówki zrobiłem wywiad. Tak, są klenie, szczupaki i pstrągi. Na szczupaki i potoki mam inne wody gdzie łowię dowolną ilość i wielkość – interesują mnie klenie. Tak – mówi gość – na grunt łowi się takie do kilograma – o spinningu nie ma wiedzy – no bo skąd?
Rzeka jest paskudna. Łąki, łąki i jeszcze raz łąki. Rzeka prawie w całości uregulowana. Bardziej kanał niż rzeka. Znajduję kawałek – jeden jedyny zakręt – gdzie cudem nie wycięte olchy tworzą namiastkę dzikości. Po godzinie kończę ten zakręt. Na rozkładzie mam z osiem brań i trzy klenie pięćdziesiątaki z małym plusem. Największy mooooże ma 55 cm. Ale też żaden z trzech nie ma mniej niż te nominalne pół metra. Wieczorem zdaję licencję w sklepie… Zeznaję co złowiłem…. Widzę że facet mi nie wierzy… Trudno… Mam to gdzieś… Żaba rules – to dla mnie ważne.
fuhse1.jpg 112,62 KB 39 Ilość pobrań