Sezon pstrągowy się zbliża
DSC_0469.jpg 88,2 KB 21 Ilość pobrań
Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.
Napisano 12 grudzień 2017 - 13:44
Pstrągi, klenie, jazie okonie...
Te woblerki mają przerąbane. "Bo małą rybkę wszystko zeżre"
DSC_0015.jpg 63,31 KB 19 Ilość pobrań
Napisano 12 grudzień 2017 - 14:56
Napisano 14 grudzień 2017 - 11:51
Strzebelki slicznosci
Napisano 14 grudzień 2017 - 12:37
Strzebelki slicznosci
Skoro się podobają, to napiszę tak - "Strzebla" niejedną sukienkę nosić może
DSC_0004.jpg 52,62 KB 19 Ilość pobrań DSC_0005.jpg 55,38 KB 19 Ilość pobrań
DSC_0006.jpg 57,96 KB 18 Ilość pobrań DSC_0007.jpg 54,26 KB 18 Ilość pobrań
Napisano 14 grudzień 2017 - 12:44
"Strzebla" niejedną sukienkę nosić może
Napisano 14 grudzień 2017 - 12:45
Napisano 14 grudzień 2017 - 12:55
Napisano 14 grudzień 2017 - 13:09
Lakieru kolego widzę grubowobki super
Tam nie ma lakieru.
Żywice UV i epoksydowa
Napisano 14 grudzień 2017 - 22:02
Post scriptum napisane przez życie
Woblerki "strzeble w różnych szatach" zamówiła żona na trzydziestkę swego męża. Wczoraj wieczorem wręczyła mu woblerki, a dzisiaj wieczorem ja otrzymałem zdjęcie
25158243_1213623362115041_7168546827308227157_n.jpg 88,88 KB 24 Ilość pobrań
Napisano 14 grudzień 2017 - 23:32
Witam,,skoro tyle żywicy to i kamyki ich nie zniszczą ,,super naturalne,fajowe hand made,,jeszcze te złotoorange co byś filmik z pracą wstawił bo ciekawi mnie bardzo.
Napisano 14 grudzień 2017 - 23:53
Post scriptum napisane przez życie
Woblerki "strzeble w różnych szatach" zamówiła żona na trzydziestkę swego męża. Wczoraj wieczorem wręczyła mu woblerki, a dzisiaj wieczorem ja otrzymałem zdjęcie
Jednak żony idealne istnieją Ma facet farta
Napisano 25 grudzień 2017 - 17:23
Nie wiem, czy tej zimy lód będzie na tyle mocny, by można było bezpiecznie z niego łowić. Trochę zacząłem się martwić, gdy "amerykańscy naukowcy" w październiku ogłosili, że zima będzie bardzo mroźna. Wykrakali. 25 grudnia, w południe + 14 (w cieniu + 8). Nigdy się im nie sprawdza
Dziś wspominam trzy dni marca 2017 roku. Były to:
Trzy dni okonia.
Dzień pierwszy. Czwartek.
Dzień zaczął się wcześnie. O czwartej rano wyjeżdżamy z Bielska Białej. Mamy przed sobą 160 kilometrów. Kierunek - Czorsztyn.Gdy wyjeżdżaliśmy, była lekko dodatnia temperatura, na miejscu panuje lekki mróz. Po drodze mijaliśmy miejsca, gdzie było + 6, jak i -5 stopni, Nie ma co sugerować się lokalnymi warunkami, najlepiej jest zasięgnąć języka u kogoś, kto na miejscu monitoruje warunki. A ostatnie informacje brzmiały zachęcająco - lód pół metra, okonie biorą
Na miejscu okazało się, że pomimo wczesnej pory na lodzie jest już grupka miejscowych i przyjezdnych wędkarzy. Obławiają niewielki obszar. W tym miejscu jeziora pływałem tylko raz, nie zapamiętałem, by na dnie było coś szczególnego. Gdy zbliżamy się do nich, okazuje się, że jeden właśnie zaciął o holuje rybę. Chwilę później okoń ląduje na lodzie, a miarka wskazuje 37 cm. "Pierwszy się zameldował" ucieszył się łowca. Dodatkowo zmotywowani szybko zaczęliśmy wiercić przeręble. Dwie godziny i kilkanaście przerębli później mam wreszcie branie. Hol jest ostrożny, ale stanowczy. Zabrałem ze sobą dwie wędki z mormyszkami wolframowymi, do mniejszej mormyszki przywiązałem żyłkę 0.10, do większej 0.12. Okoń wziął oczywiście na mniejszą.
Najważniejszy fragment holu to okolice przerębla. Ryby często wykorzystują jego dolną krawędź, gdy "na krótkim dyszlu" w szaleńczym, ostatnim zrywie uciekają wokół otworu. Udało mi się spacyfikować wszystkie manewry tego okonia i wkładając rękę głęboko do lodowatej wody podebrałem go za dolną szczękę.
Było coraz cieplej. Nie tylko z powodu udanego holu, ale i świecącego słoneczka. Dobrze, że lód jest gruby
Pomimo obfitego zanęcenia, w tym przeręblu już nic się nie działo. Czas mijał, odwiedzałem poprzednio wywiercone otwory, wierciłem kolejne. Wreszcie mam branie. Zacinam i w trakcie holu, gdzieś w połowie drogi pomiędzy dnem, a lodem - luz. Nie od razu zauważyłem, że poza rybą, straciłem też mormyszkę. Czyżby szczupak? Dokładnie oglądam żyłkę. Diagnoza jest niezbyt (dla mnie) miła. Cieniutka żyłka, po dość intensywnym holu poprzedniej ryby, kolejnego holu nie wytrzymała. Cóż, węzły należy po każdym zaczepie i po każdej większej rybie, zawsze przewiązywać. A lenistwo szybko się mści...
Minęło kilka przerębli. Opuściłem mormyszkę, chcę podnieść ją z dna - zaczep. Napinam wędzisko - ruszył. I pulsuje Uchachany trzymam w rękach kolejnego czterdziestaka
Nie wiercę już nowych przerębli, tylko krążę pomiędzy uprzednio wydrążonymi. Zasypałem dwa z nich ochotką i tym dwóm poświęcam najwięcej czasu, ale nie mam w nich brań. Przyszła chmura, zerwał się wiatr. Przed chwilą była już wiosna, a teraz zima przypomniała o sobie. Jednak mi zrobiło się naprawdę ciepło, gdy na wędce zameldował się kolejny gruby okoń. Jak na zawołanie, w czasie sesji fotograficznej wyszło słońce
Jeden z kolegów, z którym wędkowałem, musiał wieczorem zameldować się w pracy, więc pomimo wczesnej pory zakończyliśmy dzisiejszą wyprawę w samo południe. Cała droga powrotna upłynęła nam na dzieleniu się obserwacjami i wrażeniami. Wynik pierwszego dnia to 5 do 3 do 1, wszystkie ryby co najmniej 40 cm, największego złowił kolega, który złowił tylko jednego. Ale za to 47 cm Ten, który złowił pięć, wszystkie wyjął na mormyszkę, którą wręczyłem mu po złowieniu pierwszego okonia. Wybrałem taką samą. Srebrna wolframka z doklejoną cyrkonią. Po krótkiej analizie potwierdzenie - cyrkonia również mi dała wszystkie brania. Mormyszki bez cyrkonii działały o wiele słabiej. Zasypywanie dziur ochotką nie miało żadnego wpływu na brania. Możliwe jest, że wręcz przeszkadzało. Nie wiem, co o tym myśleć.
Dzień drugi. Sobota.
Czwartkowy wieczór spędziłem na doklejaniu cyrkonii do wszystkich mormyszek. Moich i kolegów Piątek niby coś tam robiłem, ale tak naprawdę nie mogłem doczekać się soboty. Wreszcie - jest . Wyruszamy. Tym razem pół godziny wcześniej. 3.30 rano, zimą - trochę hardkor Ale co tam, raz się żyje! Na miejsce dojeżdżamy bladym świtem. I niespodzianka - najlepsze miejscówki już zajęte. Czy ci ludzie spać nie mogą? Przeręble z przed dwóch dni zamarzły, więc pierwszą dziurę wiercę w pobliżu tej, która dała mi dwa dni wcześniej pierwszą rybę. Chwila pracy mormyszką, kiwak prostuje się i jest, pierwszy okoń melduje się na wędce.
Może dziesięć minut minęło od zakończenia sesji fotograficznej, gdy holuję następnego:
Nawet nie wiem, jaka jest pogoda. Chyba trochę wieje, ale komu by to przeszkadzało, gdy holuje się kolejnego czterdziestaka?
Mam wywierconych kilkanaście przerębli, ale większość ryb łowię w trzech. Mormyszka na dno, 2-3 minuty, nie ma brania? Idę do następnej. I łowię.
Gdy podchodzę z kolejnym okoniem w jednej ręce, a z aparatem w drugiej, wzrok kolegów mówi wszystko - a rób se te zdjęcia sam!. Nie dziwię się, że nie mieli ochoty odrywać się od łowienia i "pracować za fotografa", gdy sami praktycznie nie łowili. A ja? W prawie każdej dziurze ciągnąłem pasiaste smoki
Doszło do tego, że nie każdego "czterdziestaka" chciało mi się fotografować. A szkoda, bo przeglądając na komputerze zdjęcia mam nieodparte wrażenie, że jednego z nich udało mi się złowić ponownie. A może było takich spotkań więcej?
Napompowany adrenaliną, jak w transie chodziłem pomiędzy przeręblami i - łowiłem. Kolejne, kolejne, kolejne...
Trochę straciłem rachubę. Było ich nie mniej, jak trzynaście. Jeden maluszek na 37 cm, dwa po 39. Największy miał 43 cm. Dziesięciu czterdziestaków nie złowiłem jeszcze nigdy w jeden dzień. To jest wynik nawet w Szwecji, a bez porównania bliżej Przynajmniej dla mnie.
Łowiliśmy do trzynastej. Ja mogłem łowić dalej, jeszcze bardziej śrubując rekord, ale jeden z moich przyjaciół chciał już jechać do domu. Córka z Wiednia przyjeżdżała na odwiedziny. Cóż, ma wybaczone
Trochę statystyki: Połowy wyglądały 13/3/0. Kolega, który w czwartek złowił pięć, dziś wyjął 3 i jednego zerwał. Kolejny z naszej trójki zaliczył tylko jedno branie na podlodową poziomkę, którą odgryzł mu szczupak. Cóż, gdy w łowisku są zębate rybki, stalka powinna być obowiązkowa...Inni wędkarze, których trochę dziś na lodzie było, łowili pojedyncze ryby. Nie bardzo to rozumiem, ale siedzieli na "swoich starych dziurach" cały czas. Mam wrażenie, że tam ryb po prostu dziś nie było... Zasypałem dziś ochotką tylko jedną dziurę i nie miałem z niej żadnego brania. Wyraźnie, dla garbusów powyżej pewnej granicy rozmiarów, nęcenie jest mniej atrakcyjne, niż się spodziewałem.
Dzień trzeci. Wtorek.
Tym razem wybrałem się na Czorsztyn z kolegą z forum. Wojtek dał się przekonać i wyjechaliśmy z Bielska o trzeciej w nocy. A co
Na miejsce przybywamy bladym świtem. Okazuje się, że w tym miejscu, gdzie dotąd wchodziliśmy na lód, jest woda. Dwumetrowa szczelina pomiędzy brzegiem, a litym lodem. Bezpieczne wejście znaleźliśmy dopiero sto metrów dalej. Mam spore doświadczenie w zachowaniu się lodu na zaporówkach, wiem, kiedy wchodzenie na lód jest niebezpieczne. Wiem też, jak zachować się, gdy lód się załamie. Przerabiałem na własnej skórze różne ekstremalne "zabawy" i dziś już nie kozakuję. Gdy jest szansa na kąpiel, nie wchodzę na lód.
Co innego ze schodzeniem
Nic nie powiedziałem Wojtkowi, ale spodziewałem się, że nie uda nam się już zejść suchą nogą i pomost, po którym bezpiecznie wchodziliśmy na lód, przy schodzeniu bezpieczny już nie będzie. Ale co tam, ważne, że na jeziorze jest gruby i mocny, w czym utwierdzały mnie kolejne odwierty. Na całym jeziorze, chyba tylko my dwaj zdecydowaliśmy się na wędkowanie. Wreszcie więc mogłem sprawdzić te uprzednio oblegane przeręble. Zwłaszcza, że żadne nie zamarzły. Były tam na dnie jakieś skały, lokalna górka podwodna. Jakieś pół godziny, w czasie których łowiliśmy w tych dziurach nie dało nam żadnego brania, więc przenieśliśmy się na "moje" przeręble. Dookoła przybyło sporo nowych, to, co działo się w sobotę, nie pozostało niezauważone. Brania były sporadyczne, bardzo delikatne, raczej prostujące niż przyginające kiwak. Woda pod lodem bardzo wyraźnie zmętniała. Jednak mimo to udało mi się zaliczyć kilka udanych holi, jedna rybka nie zasłużyła na uwiecznienie (39 cm), pozostałe są na poniższych zdjęciach:
Ostatnią rybką był sześćdziesiątak, niestety, nie okoń
Schodziliśmy z lodu późnym popołudniem. Zmęczeni, wylowieni, szczęśliwi. Na brzeg wychodziłem z duszą na ramieniu, jednak lód, pomimo warstwy wody na nim, okazał się mocny, a zejście stabilne i bez ekscesów. Jednak pragnę bardzo mocno podkreślić, że było to już ryzykowne. Gdybym był sam, takiego ryzyka za nic bym nie podjął. Żadna zabawa nie jest warta, by ryzykować w niej życie. Ja ryzykowałem co najwyżej kąpiel i wiedziałem, z czym się mierzę. miejsce "problematyczne" miało głębokość około metra, a więc groziła nam co najwyżej niewielka wpadka. A w samochodzie czekał suchy "zapas". W razie kłopotów zawsze też mogłem liczyć na pomoc i wsparcie Wojtka. Pamiętajcie, by wchodząc na lód, taką pomoc i wsparcie sobie zapewnić. Kolce, liny ratownicze, gwizdki, kapoki, kombinezony wypornościowe - nic nie jest przesadą, jeśli może uratować Wam życie. Nie bójcie się z tego korzystać. Jest jeszcze tyle łowisk do obłowienia, tyle ryb, chętnych do fotografowania
W nadchodzącym 2018 roku każdemu z Was życzę takich "Trzech dni okonia"
Napisano 25 grudzień 2017 - 18:20
Napisano 25 grudzień 2017 - 20:09
Napisano 25 grudzień 2017 - 20:31
Poczułem się, jak bym tam był.Takich przygód się nie zapomina do końca życia.
Pięknie połowione.
Napisano 31 grudzień 2017 - 21:10
Lato, koniec lat siedemdziesiątych, gdzieś nad Nidą...
W tamtych czasach Nida była niezwykle rzadko odwiedzana przez wędkarzy. Można było cały dzień spacerować z wędką w ręku i nie spotkać człowieka. W porównaniu z zatrutą Wisłą, Nida jawiła się oazą czystości i kusiła bujnym życiem. Rybami, które do dziś się śnią To tam zaciąłem "łódź podwodną", która odpływając najpierw rzuciła mnie na kolana (dosłownie!), a potem, bez wstawania z tych kolan, ciągnęła po brzegu. Dobrze, że kuty hak odpuścił, bo ja bym kija nie odpuścił i kto wie, czy miałbym dziś szanse na te wspomnienia
Przedzierając się przez bujną, pełną brzęczących owadów, nadrzeczną trawę, mój tato, co kilka kroków przystaje i posyła w nurt obrotówkę. Nic nie próbuje jej zjeść. Ot, leniwy, bezrybny spacerek. Słychać tylko plusk wody, szum traw, świergot ptaków, a na horyzoncie powoli przemieszcza się rolniczy ciągnik. Wokół ani żywej duszy. Czasami jakaś rybka wyskoczy nad wodę, częściej za przelatującym opodal kąskiem, niż w panicznej ucieczce przed drapieżnikiem. Ale takich odgłosów zawsze należy nasłuchiwać, mogą zdradzić żerującego drapieżcę. Ścieżka wydeptana zapewne wiosną, teraz co i rusz zanika, to znów się pojawia, jednak jest słabo widoczna i nie daje szczególnej nadziei na spotkanie kolegi po kiju. A po trzech dniach samotności, chciałoby się do kogoś gębę otworzyć.
Do tych wszystkich plusków, brzęczeń, ptasich treli i szumów traw, wkradł się nagle inny, dziwny, niezrozumiały dźwięk. Dalekie, stłumione, ale dość wyraźne - stuk. Stuk. Stuk. Tato, zaintrygowany aż przestał łowić, pospieszył wzdłuż brzegu w kierunku dźwięku. Stuk. Cisza. Stuk. I znowu cisza... Meandrująca rzeka naniosła nad brzeg łachę piasku, na którym wyrosła niewielka, dużo niższa niż wokół trawa. Na tej trawie siedział "po turecku" mężczyzna w średnim wieku, obok leżała niedbale rzucona wędka, dalej jakaś torba czy plecak. Z daleka widać było, że nie łowi. Całą swą uwagę skupiał na sporym, płaskim kamieniu, który był przed nim. Obok leżała niedojedzona kanapka i słoik po dżemie, a zawartość słoika była obficie rozsmarowana po kamieniu. W prawej ręce mężczyzna ów trzymał młotek i co pewien czas uderzał nim w osę, która przyleciała zwabiona smakowitym zapachem owocowego dżemu i przysiadła na kamieniu. Stuk - kolejna osa dokonała żywota. Stuk - kolejna. Stuk - i jeszcze jedna. Tato zbliżył się do tego mężczyzny tak bardzo, że ten spostrzegł przed sobą jego nogi. Powoli uniósł głowę i ich spojrzenia skrzyżowały się. Mężczyzna ten miał przekrwione oczy, opuchniętą twarz, a górna warga, niezwykle powiększona, wyraźnie zachodziła na dolną. Tato ze zrozumieniem tylko skinął głową. Mężczyzna skinienie krótko odwzajemnił i powrócił do poprzedniej czynności. Odgłosy zemsty długo jeszcze dały się słyszeć, choć w miarę odległości charakterystyczne głuche "stuk!" było coraz słabsze...
Czy tato wtedy coś złowił? Po latach już tego nie pamiętał. Ale spotkania z tym wędkarzem nie zapomniał do końca życia Wielu sympatycznych zdarzeń, które będziecie do końca życia pamiętać, w nadchodzącym 2018 roku Wam życzę!
Janusz
Napisano 31 grudzień 2017 - 23:38
Napisano 07 styczeń 2018 - 14:18
Uwielbiam malować strzebelki. Niby wszystkie takie same, a za każdym razem coś innego powstaje. Ot, uroda ręcznego malowania
1.jpg 70,6 KB 11 Ilość pobrań 3.jpg 131,24 KB 11 Ilość pobrań DSC_0009.jpg 81,64 KB 11 Ilość pobrań
Napisano 10 styczeń 2018 - 17:43
Trochę mi się zaległych zdjęć uzbierało
Pora więc rzucać je w wątek, by kurzem nie zarósł Na początek Słonecznica (4 cm) w bardzo prostym (na moich rzeczkach skutecznym) malowaniu, oraz dwa modele Robali (3 cm).
1.jpg 182,3 KB 12 Ilość pobrań 2.jpg 159,77 KB 12 Ilość pobrań 3.jpg 167,94 KB 12 Ilość pobrań
Sprzęt wędkarski →
Spinning →
Top 5-ciu woblerów pod pstrąga :)Napisany przez Livers , 13 gru 2023 pstrąg, woblery i 1 więcej |
|
|
||
Sprzęt wędkarski →
Spinning →
Woblery DoradoNapisany przez JurekJurek , 04 maj 2023 woblery |
|
|
||
Hand made →
Lurebuilding (wątki autorskie) →
Przynęty pl.luresNapisany przez pl.lures , 23 wrz 2022 microjig, woblery |
|
|
||
Hand made →
Lurebuilding (wątki autorskie) →
Woblery SBNapisany przez odrzańskibiotop , 17 lis 2021 handmade, woblery, struganie i 2 więcej |
|
|
||
Hand made →
Lurebuilding (wątki autorskie) →
Nawrót woblerozyNapisany przez koziol1006 , 14 gru 2020 woblery, lurebuilding, rękodzieło |
|
|
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych