Lososiowate Michigenu - nowe odkrycie
#661 OFFLINE
Napisano 22 marzec 2010 - 05:14
#662 OFFLINE
Napisano 22 marzec 2010 - 08:14
Pozdrawiam
Remek
#663 OFFLINE
Napisano 28 marzec 2010 - 07:04
spenetrowania nowego odcinka. Juz z mostu widze cienie ryb w wodzie, wiec szybko zbroje moja wyslozona muchowke, lyczek herbaty i do boju. Juz w pierwszym rzucie cos mi siada i
okazuje sie ze trafilem na stado brzan, zwanych tutaj suckerami. Daleko im rozmiarami do tych poskich ale i tak ladnie walcza mimo iz uzywam lososiowego sprzetu. Lapie ich jeszcze kilka i ide w poprzek rzeki. Miedzy filarami dostrzegam wieksze cienie, to karpie a wiec robi sie ciekawie. Sa bardziej plochliwe niz suckery i przez nastepne pol godziny bawie sie z nimi w podchody. Wresczie udaje mi sie jednego przyczajic ktory sie schowal miedzy stadkiem suckerow. Zmieniam muche na oliwkowego kielza i rzucam troche bez przekonania.
Karp mi jednak robi niespodzianke bo juz w pierwszym dryfie gleboko zagryza muche. Najpierw trzesie glowa, potem robi kilka mlynkow a potem oczywiscie dlugi odjazd w dol rzeki.
Wedka sie gnie, hamulec gra czyli pelnia wedkarskiego sczescia. Ponizej sa rozlegle plycizny, i ryba sama sie laduje na mieliznie. Podbiegam i reka wyciogam go na brzeg. Nie jest duzy ok 4-5 kilo ale to moj pierwszy karp na muche. Fotka i do wody. Zwijam sprzet i jade szukac glownego celu wyprawy czyli steelheadow. Zatrzymuje sie ponizej progu wodnego, to klasyczny piglak,jest troche ludzi ale sa tez ryby. Niestety ten karp chyba rzucil na mnie klatwe bo przez nastepne 4 godz lowienia zostalem sponiewierany przez steelheady. Mialem na haku chyba 5 stalowych jednak wszyskie mi poszly. Moja jedyna wymowka to to ze na tym odcinku byl bardzo mocny uciag i o ile nie ma tam drugiego wedkarza stojacego ponizej z podbierakiem ktory szybko konczy zabawe to szanse na podebranie ryby samemu sa raczej nikle. Pierwszy steelhead jakiego stracilem dzisiaj musial miec dobrze ponad 15 funtow. Od razu po zacieciu dostal szalu, po zrobieniu paru salt wszedl w najsilnielszy nurt i wybral mi prawie caly podklad zanim sie zerwal o zatopione drzewo. Za ostatnim lecialem chyba 200 metrow w dol rzeki po kamieniach i wypial mi sie gdy mialem go juz prawie w podbieraku. Mimo iz robi sie pozno dalej chce lowic, niestety stracilem ostatnia muche a moje spiochy robia sie podjezanie wilgotne. Wychodze na brzeg i w lewym bucie widze dziure ktora chyba zaliczyle po ostanim poscigu za ryba.
Pozostaje kapitulacja ,ale na pewno wracam tutaj za tydzien zeby wyrownac porachunki.
Po drodze zatrzymuje sie w Gander Mtn i strasznie sie mszcze. Na dole kilka fotek.
Załączone pliki
#664 OFFLINE
Napisano 28 marzec 2010 - 07:42
Załączone pliki
#665 OFFLINE
Napisano 29 marzec 2010 - 02:09
#666 OFFLINE
Napisano 29 marzec 2010 - 04:02
#667 OFFLINE
Napisano 29 marzec 2010 - 07:54
Wczoraj telefonowałem do ekipy pstrągarzy (Jerrego, Tadka i Jacka) no i skomentowałem ich wyniki ..... nuda A widzę, że przez weekend pojawiły się piękne ryby na stronie. Dzięki Archie za kolejny wpis do pamiętnika! Buduje się kawał dobrej historii! Czekam na kolejne wpisy. Do ekipy przyłączył się jeszcze Dr Steel Hammer no i mamy już koncert i super orkiestrę!!! Gratulacje chłopaki!
Pozdrawiam
Remek
#668 OFFLINE
Napisano 01 kwiecień 2010 - 05:35
Załączone pliki
#669 OFFLINE
Napisano 02 kwiecień 2010 - 22:11
#670 OFFLINE
Napisano 03 kwiecień 2010 - 07:09
#671 OFFLINE
Napisano 03 kwiecień 2010 - 14:57
#672 OFFLINE
Napisano 04 kwiecień 2010 - 03:48
Hi wszystkim
Na jerkbaita trafilem dzieki Tomkowi z Art-rodu. Pewnie wielu z Was kojarzy goscia. Od kilku lat mieszkam w Milwaukee, Wisconsin, ale dopiero niedawno zdalem sobie z tego sprawe...
Rok temu kupilem z kolega lodeczke, troche sprzetu i zaczalem sobie przypominac jak to sie robilo...
Kryzys nastapil kiedy lato sie skonczylo, lodke trzeba bylo schowac na czas zimy itd. Skonczyly sie bassy, szczupaki. Smutek. W listopadzie kolega zabral mnie na Milwaukee River, na poczatku mi sie nie podobalo, nie mam zadnego doswiadczenia na rzekach, az tu nagle kij sie gnie, hamulec terkocze, zorientowalem sie co sie stalo, nogi z waty i...zobaczylem jak wyskakuje ponad powierznie wody i mowi bye. Wypial sie, jak mowili swiadkowie to byl brown – pierwszy w zyciu. Dlugo analizowalem co i jak, a najbardziej dlaczego!!!. Po tym bylem tam jeszcze kilka razy, ale juz nie bylo tego typu emocji. Nastala zima, a ja jak mowili znajomi zmiany w mozgu, gadam tylko o rybach. Zachorowal tez Irek . Mialo pomoc kupno gry „rapala cos tam” na PS3, haha, dobre lecz na bardzo krotko. Przegladajac neta trafilismy na goscia, ktory mieszka w Milwaukee, wedkuje tylko z brzegu i twierdzi ze niewedkowanie zima to zadna opcja.... Facet naswietlil gdzie, na co i jak mozna... No i stalo sie, zmarzniete rece, nogi, oblodzone przelotki, z kija parabola, hamulec gra. Nie mamy podbieraka a tu trzeba prosiaczka z lodowatej wody wyciagnac. Dzieki Irkowi udaje sie, mowi ze warto bylo wlozyc rece do tak zimnej wody. Pierwsza moja ryba lososiowata na spining byl brown (16lb ) myslalem ze oszaleje ze szczescia, od tego czasu nie moge przestac. Wziela na shad rapa 3/16oz. Zylka berkley sensation 8lb, kij st.croix premier ps70mlf.
W wolnych chwilach jezdzilismy tu i tam , z roznymi efektami. Te zimowe miejscowki to pozbawione uroku miejsca, głosne, miejskie, jednak dla nas byly alternatywa na przetrwanie zimy,z czasem poznamy bardziej malownicze.
cdn
Załączone pliki
#673 OFFLINE
Napisano 04 kwiecień 2010 - 05:48
Archie byl dzis z Tadkiem na Ruciance ...cos ponad 10 steelheadow mieli na kijach ...jutro opis i zdiecia
#674 OFFLINE
Napisano 06 kwiecień 2010 - 02:44
A wiec bylo tak, w piatek wieczorem dzwonie do Tropiciela z propozycja uderzenia na stalowki. Tadziu sie zgadza i wstepnie ustalamy plan dzialania, potem slecze nad imadlem i krece muszki poznej nocy bo po ostatniej wyprawie bylem na 0. 4 godzinki snu i 6 rano jestem u Tadka i w droge na polnoc. Ja chce znowu uderzyc na Milwaukee river zeby pomscic moja porazke z zeszlego tygodnia ale Tadek nalega na Rucianke co jak sie pozniej okaze bylo strzalem w 10. Nad rzeka zastajemy juz sporo ludzi ale nie az tak jak sie spodziewalem. Zaczynamy klasycznie
ponizej wylegarni. Tam juz dwa rzedy wedkarzy regularnie biczuje dolek na zakrecie i mniej wiecej co kilka minut ktos holuje rybe. My schodzimy ciut nizej zeby miec miejsce i juz w 2 rzucie cos mi siada, niestety sucker. Wkrotce widze ze pod woda chodza ich cale stada. Mniej wiecej co kilka minut lapie jakiegos i powoli zaczyna to byc irytujace bo nie po suckery tu przyjechalem. Wreszcie po pol godz Tadek ma pierwszego stalowego (fot 1), rybka swierza i ladnie walczy. Do mnie
tez sie wkrotce usmiecha szczescie bo gdy mysle ze mam kolejnego suckera, wedka sie gnie, i hamulec spiewa i widze blysk purpurowego boku pod woda. Nistety rybka sie spina. Jako ze robi sie coraz tloczniej nad woda idziemy na lesny odcinek. Tutaj uderzamy na pierwszy przelew powyzej mostku. Tadek juz w pierwszym rzucie ma pukniecie, ja ide troche powyzej i prawie
wrecz wchodze w ryby ktore staly w plytkim dolku powyzej przelewu. Cofam sie dwa kroczki i w ruch idzie moja mala czarna nimfka. Pierwszy rzut nie celny, w drugim skubniecie takie ze omal mi nie wyrywa kija z reki, mlyn, skok i w ciagu kilu sek odjazd 40 metrow pod drugi brzeg. Hamulec wyje a ja sie dre do Tadka zeby szykowal podbierak. Jednak rybce ani w glowie kapitulacja i dalej walczy jak wsciekla. Robi jescze kilka skokow i szalonych odjazdow ale wreszcie zwalnia,
gdy zaczyna powoli krazyc, sciagam ja na plytka wode i ryba laduje w podbieraku. Niestety jestem troszke rozczarowany (fot.2) bo nie jest tak duza jak sadzilem po walce, to ciemny samczyk, sredniaczek ale sam jestem zdziwiony walecznoscia bo darl jak sto diablow. W nagrode wsadzam go w prad wody i czekam az sam odplynie. Chwila ochloniecia i wracam w to samo miejsce i znowu ryby!! W pierwszym rzucie mam znowu branie na nimfke, rybka walczy dynamicznie ale nie czuje juz tej samej sily co przy poprzedniej. To mala samiczka ok 18 cali, srebrniaczek, w nagrode za walecznosc... zapraszam ja na Swieta . Chwile potem Tadek tez ma kolenego na tym przelewie ale sie wypina gdy go podbieralem (sorry Tadziu). Idziemy dalej w gore Rucianki, na zwirowych muldach 2 razy pod rzad zacinam ta sama rybe ale za 2 razy mi schodzi. Byl tez maly wypadek przy pracy gdy jeden wredny sucker wyrywa sie podczas odhaczania i nadziewa Tadka na jego wlasny haczyk. Na szczescie grot przeszedl na wylot,kombinerki ida w ruch, szybka operacja i uwalniam reke Tropiciela z ciala obcego. Tadek staje na jednym przelewie ja ide w gore az do pola golfowego, niestety tam nic sie nie dzieje. Po drodze gadam z napotkanymi wedkarzami, wiekszosc to rasowi flyfishowcy z markowym sprzetem ale trafiaja sie tez kwiatki np jeden ktory mial wedke muchowa, na kolowrotku sama zylka bez sznura, a na koncu dyndala...duza obrotowka. Wracam sie w dol rzeki przez las. Tadek melduje jednego zlowionego i chyba 2 co sie spiely. On dalej tam lowi ja sie zatrzymuje dalej gdy widze sylwetki ryb. W tym miejscu Rucianka sie zweza i poglebia i prad wody jest rwacy jak gorski potok. Znowu w pierwszym rzucie mam branie, ryba robi jeden mlynek i sie spina. Klne pod nosem i dla poprawki rzucam w to samo miejsce jakby dla zasady i dla zasady mam znowu skubniecie az mi wedka zatrzeszczala. Najpierw mlyn, potem skok, potem 20 metrowy odjazd w dol rzeki i zaraz taki sam spowrotem w gore. Ja jestem w szoku i nie wiem za bardzo co sie dzieje i staram sie tylko utrzymac napieta linke. Widze ze to srebrniak i to duzy. Niestety za chwile czuje znowu znajomy luz , pekl przypon tuz na wiazaniu muchy bo nie chcialo mi sie go przewiazac. Katuje to miejsce jeszcze chyba 20 min ale bez rezultatu. Na dodatek widze ze stracilem swoja ostatnia nimfe. Pokonany schodze dalej w dol rzeki i staje przy jednym doleczku i dolawiam 2 ladne suckerki zeby sobie humor poprawic. Ide dalej na zwirki gdzie mialem 2 razy pod rzad spieta rybe. W ruch idzie jajko i za ktoryms tam rzutem mam zaczep. Napinam linke i widze jakis ruch pod woda. Ryba sie podnosi, trzepie lbem a potem klasyka czyli mlyn i dlugie odjazdy. Niestety dla ryby ten odcinek Rucianki jest szeroki, plytki i z leniwyn pradem i bez zaczepow. Zabawa trwa ok 7 minut i wreszcie udaje mi sie rybe podciagnac pod brzeg i laduje ja wyslizgiem (fot 3). W tym momencie nadchodzi tez Tadek, ma ladnego ponad 30.5 calowego srebrniaka. Zlapal dokladnie w tym samym nurtowym miejscu gdzie zostalem tak sponiewierany. Ryba miala 2 inne muchy w pysku takze prawdopodbnie mogl to byc ten sam co mi sie zerwal. Po dojsciu na parking przerwa na kanapke, herbatka a potem po dlugich namowach, prosbach i w koncu grozbach zgadzam sie pokazac Tadkowi moja super tajna miejscowke. Powoli skradamy sie na przelewik i juz widac ze sa ryby. Tadek ustawia sie powyzej mnie i lowimy. Ja rzucam zmieniam muchy ale ryby jak zaklete ignoruja moje starania, miedzy czasie Tadek lowi dwie (fot 4,5) i dwie mu sie spinaja. U mnie powoduje to lekka desperacje , tym bardziej ze widze znowu duzego ciemnego samca co sie ustawil w dolku za samicami. Wydluzam rzuty zeby mucha spadla przed nim ale zero wspolpracy. Nagle czuje opor, zacinam i oczywiscie znowu wielki wir na wodzie., odjazd pod prad, nawrot, skok i jak we wtorek odjazd w dol rzeki przez przelew w gleboka plan. Teraz widze ze to naprawde konkretna rybka, wieksza niz te co mialem dotad i czuje wielka sile na koncu wedki. Dre sie do Tadka i powoli po kamieniach schodze za nia. Zaczyna mnie brac telepawka bo sytuacja prawie taka sama jak we wtorek ale wiem ze jest dobrze zapieta. Ryba trzyma sie w glebszej wodzie i walczy silowo a ja staram sie nie ciagnac za mocno zeby jej za bardzo nie denerwowac. Tadek daje mi rady ale jestem zbyt podekscytowany zeby go sluchac, az tu nagle luz. K...a nie!!! To niesprawiedliwe!!!, a bylo tak blisko!. Tym razem strzelil przypon na wiazaniu z linka. Tadek stwierdza ze jestem zbyt nerwowy, gdybym palil to w tym momencie zrobil bym sobie przerwe na dymek. Zamiast tego powoli zrezygnowany wiaze nowy przypon, ostania muche-male jajko na haku 12 i jeszcze bardziej zrezygnowany posylam ja dokladnie tam gdzie zerwal mi sie ten steelhead, tak dla zasady. Czuje lekki opor, podcinam az tu nagle znowu wieki wir i wielki cien rybska pod woda . O zesz w morde!!! Nie to niemozliwe!!, ja chyba snie!, ale to chyba ten sam. Wolam Tadka i jeszcze bardziej ostroznie go choluje. Ryba juz nie skacze ale ladnie mieli pod woda, muruje i robi kilka ladnych odjazdow. Dalej jest silna ale juz nie ma tej dynamiki co przedtem. Przeciaganie liny trwa chyba 20 min i wreszcie udaje mi sie ja wprowadzic na plytka wode a Tadek konczy zabawe podbierakiem. Dre sie jak wariat, i sam jeszcze nie wierze ze go pokonalem. Nie wiem czy to ta sama bo nie widze drugiej muchy ale ma na pysku slady po zylce. Mierzenie, fotki, odchaczanie bo rybka miala male jajko zapiete gleboko w paszczy. Ryba ma monad 30.5 cala lub 80cm, nie wiem ile mogla wazyc ale chyba troche bo byla gruba i spasiona jak prosiaczek (fot 6) i to jest moj nowy rekord w steelheadzie . Reanimuje ja w pradzie wody az sama odplywa. Zbliza sie piata i juz trza sie zbierac, Tadek jeszcze jednego sredniaka wyciaga, ja tez w ostanim rzucie na malutkiego tubowego jiga mam znowu ladna stalke ale mi spada bo byla zahaczona za sam czubek nosa, ale tym razem juz mi jakos nie zal tylko jej salutuje na pozegnanie.
Bilans wyprawy; ja: 4 wyciagniete steelheady, 4-5 straconych, suckery-nie wiem bo po 8mym przestalem liczyc.Tadek chyba cos 5 czy 6 wyciagnietych ale tez kilka straconych,suckerow nawet nie probowal liczyc. Przyneta numer jeden okazaly sie nimfy, lowilismy do piatej ale bylo jescze jasno i moglibysmy jescze lowic 2.5 godz to pewnie wynik bylby jescze lepszy. Ogolnie dla mnie to byla wyprawa-odlot. Tadziu na luzie bo dla niego tyle ryb to standard. Stwierdza ze owszem, byl fajny dzien, ladne stalki ale ze w porownaniu do skamani to te rybki to pikus. Ja jestem jeszcze na takim haju ze nawet nie wiem kiedy mija droga powrotna do Chicago. Tam juz czeka na nas Jacura z Jerrym,a potem dojezdza jescze Witek z Relaxu. Od Jacka w prezencie dostaje kilka gumek i oczywiscie niesmiertelnego Kapitana Miodka. Jest tez zurek, piwko no i opowiesci i przechwalki az do poznej nocy. Eeech zeby to trwalo wiecznie... cdn
(oby jak najszybciej)
Archie
Załączone pliki
#675 OFFLINE
Napisano 06 kwiecień 2010 - 02:46
Załączone pliki
#676 OFFLINE
Napisano 06 kwiecień 2010 - 02:51
Załączone pliki
#677 OFFLINE
Napisano 06 kwiecień 2010 - 05:02
#678 OFFLINE
Napisano 06 kwiecień 2010 - 06:26
Panowie szacunek... nie wiem co powiedziec, napisac, piekne ryby, super relacja.
Pozwole dokonczyc swoja historie.
Pewnego marcowego dnia pytam Irka czy jedzie na ryby, mowi ze nie chce mu sie bo pogoda sie zalamala, zimno itd. Tak na prawde powod jest inny......ah te kobiety. No to sobie mysle ok dajemy sobie spokoj. Po 30 minutach cos mnie tknelo i pojechalem sam, tak tylko zeby pomachac troche, bo caly dzien z corka w domu siedzialem. Zajezdzam na miejsce i widze jakiegos starego wyge ktory na ikre w siateczkach lowi, po 15 minutach zwija sprzet i mowi zebym tez szedl do domu bo ryby dzis spia haha idz sobie pomyslalem... Zmienilem kilka obrotwek i nic, mysle sobie czas na woblera i wybralem mojego ostatniego zwyciezce, ale chodzi zbyt gleboko, zmieniam na takiego japonca (byl dosc drogi w basspro) , dosc szeroko ogonem na boki chodzi, suspending z reszta. kilka rzutow, kombinuje, podszarpuje, zatrzymuje ogolnie bardzo wolno prowadze na czterech stopach glebokosci i jebbbb odjazd.....,walczy przepieknie, wydaje mi sie ze przestalem oddychac, miekna mi kolana, jeden wyskok, drugi, przypomiam sobie sytuacje z Milwaukee river ostatniej jesieni wiec staram sie panowac i eliminowac luz na zylce, obok mnie lowi jakis mlody chlopak, widzac co sie dzieje odklada wedke i biegnie do mnie z podbierakiem z jego pomoca wyciagam przepieknego browna. Zmiazdzyl tego wobka, jedna kotwiczka porozginana druga stracila jeden z grotow. Emocje niesamowite juz widze w myslach jaki Irek wsciekly ze nie pojechal.18lb - waga i 33inch dlugosc (foto1). Chlopaczek pstryka mi kilka fotek, niestety nie zbyt udanych, ryba wraca do wody, mlody zdziwiony co robie, podaje mi reke i odchodzi. Zajezdzam do domu wysylam Skypem Irkowi zdjecie, za chwile dzwoni komorka i slysze „ co ty pier....!!!! mogles mnie namowic......itd. Nastepnego dnia juz nie musialem kolegi namawiac, umowilismy sie o 8am w Bender. Jest zimniej niz wczoraj w nocy spadl snieg, wieje SE wiatr okolo 7-10mph, Irek sie spoznia, dzwoni ze odsniezal driveway i bedzie za chwile. Zakladam woblera, zwyciezce wczorajszego dnia, zamontowalem nowe kotwiczki i mam nadzieje ze dzis tez sie sprawdzi. Zajechal Irek, widze ze idzie, fajka w ustach, a u mnie stukniecie, poprawka, przytrzymanie, zacinam, jest, siedzi!!! Walka trwa ale nie tak jak wczoraj, czuje ze ryba mniejsza, wiruje pod woda, odjezdza kilka razy, krzycze do Irka zeby sie pospieszyl bo fotografa potrzebuje, podchodzi wsciekly mowi ze mi nie daruje, ale pomaga wyladowac rybe, pstryka foty, gratuluje. Brown (foto2) 29cali,nie wazylem , rybka wraca do wody, ja biegne do samochodu po termos z herbatka. Po chwili widze ze Irek macha reka, mysle sobie w koncu ma (balem sie ze sie znecheci haha) podbiegam, ryba kreci mlynki, odjezdza, widac ze konkret sztuka, nie duzo mniejsza od mojej, Irek opanowany, usmiechniety, pewny sukcesu i tak zostalo. Ryba laduje na pomoscie (foto3) 28cali na jointed shad rap w kolorze szaro niebieskim. Zdjecia, buziaki, powrot do wody. Jestesmy w siodmym niebie, rozmawiamy chwile i wracamy do machania. Zmieniamy woblery, obrotowki, probujemy jigowac na gulpach, nic sie niedzieje. Wychodzi slonce, robi sie cieplej. Wracam do swojego „ulubionego” woblera trzy rzuty, pukniecie, zacinam, jest, ale spada, wsciekam sie. Uparcie rzucam dalej, jest branie, dlugi odjazd, troche jestem w szoku, chyba nie spodziewalem sie takiego obrotu sprawy, ryba wyskakuje, widze ze jakas inna, steelhead- krzycze do Irka, podniecenie wzroslo- pierwszy staloglowy w zyciu. Waleczna bestia, woda sie kotluje, ryba odjezdza, kreci jak szalona, boje sie czy dam rade, nie mam przyponu, nie przewiazalem agrafki po ostaniej rybie, holuje bardzo ostroznie, jest, udalo sie. Nie wiem co powiedziec, emocje siegaja zenitu, Irek mierzy 26cali,(foto4) robimy fote, ryba do wody. Zostajemy jeszcze troche, ale zimno, trzeba wracac do domu przypomniec sie rodzince. Tego dnia zmarnowalismy jeszcze po braniu. Wieczorem jasiu, podsumowujemy dzien, dziewczyny sie z nas smieja, jest fajnie, kazdy zadowolony.
Za kilka dni bylismy jeszcze raz, ale cisza, nic, zadnego brania, wiec pojechalismy nad taki maly strumyk, ale ludzi duzo. Rzucamy kilka razy, nie mamy ochoty sie sciskac i ocierac lokciami z innymi, wracamy do domow. Za chwile telefon, Irek zostawil gdzies w trawie pudelko z woblerami, wrocil ale nie bylo juz po co...
W sobote bylem na Milwaukee river, tlumy suckery w rece lapia, dwa rzuty dwa suckery za grzbiet, wrocilem do domu.
W tym momencie koncze opisywac swoje ostanie przezycia, jutro planujemy gdzies wyskoczyc, nic pewnego- deszcze nie spokojne....
Pozdrawiam wszystkich,
Załączone pliki
#679 OFFLINE
Napisano 06 kwiecień 2010 - 06:28
Załączone pliki
#680 OFFLINE
Napisano 06 kwiecień 2010 - 10:49
Cieszcie się tym szczęściem...
Pozazdrościj pięknych ryb i pogratulować tylko wypada.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 2
0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych