Trzeba w końcu twarz pokazać, bo co i rusz ktoś mnie zagaduje, czy ja z Płocka jak on i chce wiedzieć czy mnie może kojarzy. Voila
Poszerzając ten wpis, odskok zrobię nieco od serca wątku. Chociaż pichcenie i zjadanie ryb nie jest tematem mile widzianym, a wspominanie o tym, że się jada ryby grozi spaleniem na stosie, zabiciem serca osikowym kołkiem lub co najmniej odprawieniem egzorcyzmów nad zbłąkaną istotą, to chcę napisać mimo wszystko.
Odkryłem brakujące ogniwo w teorii Darwina. Nie żartuję. Wszystko co chodzi po ziemi podobno wyszło z wody. Pytanie co? Według mnie miętus
Dostałem telefon od znajomej, ze są u rybaka i kupują leszcze oraz inne grzebiące ryby dla siebie i są jakieś marmurkowe stwory do nabycia. Czy smaczne pytają? Nie mam pojęcia, bo nigdy nie jadłem, nie było okazji.
- Podobno smaczne mówię, bo na stołach szlacheckich za rarytas uchodziły. Weźcie i dla mnie najmniejszego.
Okazało się, że 2,5kg miał , a mieli i takie pod 5kg Na drygawicę złapane, bo po śladach w domu rozpoznałem. Zapolowałbym, gdybym wiedział gdzie. Kilka razy strzelałem na oślep, bo to było w noce listopadowe zwykle, do tego mokre lub śnieżne i nic poza katarem nie złowiłem.
Miętus - ryba. Marne szanse, jakby to francuz powiedział Gad jak nic. Przelewa się w rękach jak wąż. Jego ciało w dotyku przypomina salamandrę, łapałem te płazy w ręce, w dzieciństwie, stąd to skojarzenie. Wątroba wielkości dużego kubka na herbatę, skóra gruba i w niczym nie podobna do tej z węgorza lub suma. Nie obdzierałem nigdy węża, ale dam głowę, że miętus ma identyczną. Mięso żabie, nie podobne do żadnej znanej mi ryby. Jedynie w trakcie smażenia kurczy się i jędrnieje jak węgorz, smak ma inny.
Tak więc koledzy, jeśli jest coś pomiędzy wodą, a ziemią, coś co jest formą pośrednią w świecie zwierząt, to musi być miętus. Ponieważ został w wodzie i nie wyszedł na ląd dopisano go do rodziny dorszokształtnych. Pewnie jedynie przez ten pojedynczy wąs