oczywiście każdy ma swoje zdanie
zdaje się jednak ,że Litwini znaleźli lepsze materiały na kiwoki. Podobne do kliszy, ale jednak nie to.
Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.
Napisano 10 grudzień 2014 - 19:57
oczywiście każdy ma swoje zdanie
zdaje się jednak ,że Litwini znaleźli lepsze materiały na kiwoki. Podobne do kliszy, ale jednak nie to.
Napisano 10 grudzień 2014 - 19:59
Z filmu foto to pod mormyszkę.Najlepsze kiwoki wykonuje się z odpowiedniego filmu foto.
Napisano 10 grudzień 2014 - 20:00
Do blachy używam z dentalu
Napisano 10 grudzień 2014 - 20:13
Do blachy używam z dentalu
A jak on się zachowuje , nie ulega odkształceniom
Masz jakiś namiar żeby kupić ten dental , ostatnio jak szukałem drutu żeby kręcić uszka do przynęt to oparłem się aż u pani protetyk
Dała mi namiar na sklep z artykułami dla stomatologów , ul Kościuszki .
Póki co zdobyłem dziś sprężynę od dużego zegara
Napisano 10 grudzień 2014 - 20:19
Kiedyś robiłem z takich "włókien", ale nie wiem jak przy cięższych blachach się spisze.
http://allegro.pl/vi...4799982093.html
Napisano 10 grudzień 2014 - 20:23
Blaszka jest super ale nie jest tak uniwersala jak sierść z dzika.W momencie jak opanowałem niezawodny uchwyt do sierści z dzika i ogarnołem ile istnieje grubości ,sztywnośći w zależności od osobnika otwarły mi się oczy.Klisza ,pojedyncze włókna szklane ,blaszka są trwalsze od siersci dzika i łatwiejsze w użytkowaniu.Jak jeżdzi się samemu narybki to wszystkodziała .Gożej jak pojedzie się na zawody.Jeden łowi kilka rybek inny kilkadziesiąt.Po latach startów w zawodach dla mnie numer jeden to sierść z dzika.Oczywiście to się tyczy mormyszki i bardzo maleńkich blaszek.Do klasycznej blachy nie stosuję żadnych wskażników.W zimie nie ma nic fajniejszego jak okoniowe puknięcie w kijka
Napisano 10 grudzień 2014 - 20:24
Tak na Kościuszki kupuję dental jest w kapslach ważony, kiwoki robię jak w Merry go round
Napisano 10 grudzień 2014 - 20:26
Janusz, fajnie jest jak w kij puka, gorzej jak tylko blaszkę podnosi albo przesuwa
Napisano 10 grudzień 2014 - 20:52
(...)_
Co niektórzy robią ze światłowodów .
W kablach ze światłowodami są wiązki włókien szklanych. To ich właśnie używa się do kiwoków. Ich główną zaletą jest całkowita niewrażliwość na temperatury. Przynajmniej w porównaniu z innymi materiałami.
OSTRZEŻENIE! Samodzielne rozbieranie kabli światłowodowych, bez okularów ochronnych, grozi uszkodzeniem lub utratą wzroku! Nie ma żartów. Światłowód jest bardzo kruchy, a jego drobiny wbite w oko są dla okulisty niewidoczne.
Do blaszek polecam odrobinę pobawić się i zrobić mikro wklejkę. Najlepiej szklaną, choć można i węglową.
Napisano 10 grudzień 2014 - 21:18
W kablach ze światłowodami są wiązki włókien szklanych. To ich właśnie używa się do kiwoków. Ich główną zaletą jest całkowita niewrażliwość na temperatury. Przynajmniej w porównaniu z innymi materiałami.
OSTRZEŻENIE! Samodzielne rozbieranie kabli światłowodowych, bez okularów ochronnych, grozi uszkodzeniem lub utratą wzroku! Nie ma żartów. Światłowód jest bardzo kruchy, a jego drobiny wbite w oko są dla okulisty niewidoczne.
Do blaszek polecam odrobinę pobawić się i zrobić mikro wklejkę. Najlepiej szklaną, choć można i węglową.
miałem kiedyś przygodę w TP i na kursie uczyli nas je łączyć mikro zgrzewarką
Z tą mikro wklejką to pomysł ciekawy + wymienne szczytówki ala pod lodowy feeder,
szybka zmiana szczytówki pod inny zakres przynęt to jest to ,
jest tylko jedna wada podatność na uszkodzenia .
czy ktoś się bawił z robieniem takich mikro wklejek ?
Napisano 10 grudzień 2014 - 21:22
jednak chcesz przekombinować
Pamiętaj, że w łowieniu na mrozie jednak siła może być w jak najmniej obsługowej wędce
Napisano 10 grudzień 2014 - 23:39
(...)
jest tylko jedna wada podatność na uszkodzenia .
Jeśli chcesz "niezniszczalne", nawiń (kup) sprężynę z cienkiego drutu, lub użyj wentyla. Są to naprawdę dobre i sprawdzone na mrozie rozwiązania. Pierwsze do blaszki, drugie do mormyszki.
Ja wolę rozwiązanie z właściwie dobraną wklejką (do blaszek) lub kiwokiem ze światłowodowych pęczków włókien. Przyzwyczaiłem się i takie mi odpowiadają. Choć znam doświadczonych łowców, którzy swoich wentylków za nic nie oddadzą
Napisano 11 grudzień 2014 - 08:03
jednak chcesz przekombinować
Pamiętaj, że w łowieniu na mrozie jednak siła może być w jak najmniej obsługowej wędce
I tyle w temacie-na mrozie,lodzie---mniej i prościej znaczy praktyczniej!!!
Kiedyś łowilem na blaszke z kiwokiem ze sprezyny na wędce--można,ale
Teraz mam jexona na lod w teleskopie---i tak czuje praktycznie najmniejsze stuknięcie każdego okonka-nie wiem może mam dobre czucie w łapie heheheh fajnie zabrzmiało.....
Użytkownik martek edytował ten post 11 grudzień 2014 - 08:06
Napisano 12 grudzień 2014 - 18:04
Wojtek, pamiętasz filmy u mnie na laptopie - te z zimy.. walnięcia w kij niczym sandaczowe pstryki, a to były takie ćwiczebniaki po 4 dyszki.. większe biorą trochę inaczej. Tutaj kiwoka nie trzeba.
Napisano 12 grudzień 2014 - 18:09
Takich filmów się nie zapomina
scenariusz i reżyseria
Pamiętam jak opowiadałeś mi o tym , mógłbym to wyrecytować w nocy + nr broni z wojska WT04201 MS4470
Użytkownik j-23 edytował ten post 12 grudzień 2014 - 18:12
Napisano 12 grudzień 2014 - 18:15
A chcesz na żywo?
Napisano 12 grudzień 2014 - 18:22
Pewnie że tak
Nowy urlop w 2015 czeka )))
Mam szykować kij ,raki i kombinezon ?
Użytkownik j-23 edytował ten post 12 grudzień 2014 - 18:25
Napisano 12 grudzień 2014 - 18:27
Na razie nie ma na co.. będzie z 10-15 cm lodu, to zapraszam. Jak się uda, to zapomnisz o kiwokach
Napisano 12 grudzień 2014 - 20:27
Muszę dać sobie liścia że to nie jest sen .
Kociej mordy dostałem jak wojsku , to już drugi raz dzisiaj
Dzięki za zaproszenie !!!
Nawet z kopytem połamanym bym pokuśtykał na lód
Napisano 12 grudzień 2014 - 23:59
Mamy rok 2000.
Świat się nie skończył. Komputery działają, kometa zagłady ominęła Ziemię niezauważona, deszcz nie padał przez 40 dni i nocy, nowy Mesjasz w złotej zbroi nie zstąpił i nie pokarał grzeszników ogniem i mieczem, członkowie rozlicznych sekt wieszczących armagedon jakoś nie popełnili zbiorowych samobójstw, ogień na ołtarzach wotywnych wygasł, zaś wysokiej Państwowej Centralnej Komisji Egzaminacyjnej PZŻ w mieście stołecznym, nie udało się obciąć mnie na egzaminach i stałem się świeżo upieczonym kapitanem jachtowym. Świat przetrwał.
We wrześniu prowadzę rejs na harcerskim Opalu o wdzięcznej nazwie „ MAS „. Opal I to piękny czternastometrowy, drewniany jacht o dwóch masztach ( jol ), cieszący oko klasycznymi liniami z lat '30 ubiegłego wieku, stosunkowo szybki i bardzo dzielny...
Jak to u harcerzy: smród, brud i mizeria.
Łódka, fakt – niedroga w czarterze, jest w stanie agonalnym. Kadłub rozpada się w oczach, akumulatory nie istnieją ( obowiązkowych świateł nawigacyjnych nocą obowiązkowo nie nosimy ), silnik zapalamy korbą, radio UKF nie daje się uruchomić z powodu niskiego napięcia ( noc ładowania pomaga na pół godziny ), reszta elektroniki włącznie z oświetleniem kompasu też nie działa, funkcjonujemy przy świeczkach i latarkach. Dobrze że miałem ręcznego Magellana z kompletem dodatkowych baterii, dzięki temu nie zgubiliśmy się na wód bezmiarze. Ale to wszystko furda, da się żyć, gorzej że kadłub cieknie. Woda leje się do zęzy w zastraszającym tempie 400 – 500 litrów na wachtę. Czyli raz na cztery godziny tyleż ruchów pompą trzeba wykonać, żeby utrzymać pływalność. Rejs zapowiada się katorżniczo. Jest pięknie!
Zaraz po minięciu Helu i wyjściu na pełne morze, południowo – zachodni wiatr zaczyna tężeć i powoli przechodzi na kierunki zachodnie. Kontroler z VTS Zatoka ( Vessel Traffic Service )zapowiedział 6 – 7 B z westu, a więc silny wiatr.
Fala zaczyna rosnąć, jacht w odkosach piany od dziobu wykonuje dzikie skoki. Głęboko zarefowani idziemy ponad 7 węzłów żądanym kursem. Zapowiada się szybki, choć niespokojny przelot do Visby na Gotlandii.
O dziwo nikt nie rzyga. Jeszcze by tego brakowało!
Jakoś tak wieczorem, przed kolacją, pod pokładem rozległ się trzask, rumor, stłumiony jęk a potem w eter kabiny poleciało wielkim głosem: COORVA!!!! JA PIER...!!!!
Pewien okazałej postury i tuszy kolega, udał się był do wychodka, zasiadł na porcelanie i popadł w błogostan. Tymczasem jakaś większa i złośliwa fala, na moment położyła jacht w głębszym przechyle, dodatkowo podbijając dziób ze dwa metry w górę. Koleś, uśpiony w czujności marynarza, przyładował czołem w rachityczne drzwiczki od kingstona ( wc na jachcie ), wyłamał mizerny zameczek, przeleciał wąziutki korytarzyk i mordą wylądował po przeciwnej stronie w szafce na ubrania. Gorzej że z bagażem w postaci sracza wraz z zawartością na plecach. Skubany wyrwał cały kibel razem z częścią drewnianego, mocno nadgnitego fundamentu! Kto był pod pokładem i przytomny, rzucił się na ratunek...
O ten wucet była zresztą nieziemska awantura z bosmanem, po powrocie:
- Kibel mi specjalnie wyrwaliśta, scoorvysyny! - darł się ten nieokrzesany człowiek.
Awaria tyle śmieszna ile uciążliwa. Do końca rejsu musieliśmy użytkować blaszane wiaderko z kawałkiem dykty jako przykryciem...
Rankiem po śniadaniu, już na spokojnym morzu i przy delikatnej trójeczce z zachodu, zasiedliśmy na pokładzie do Polaków Rozmów Porannych. Jak zwykle o dupach, czołgach, karabinach i polityce. Wtedy też wieść gminna doniosła że pechowy kolega jest zdrów i nie ma najmniejszych problemów z trawieniem. Owa latająca kupa była bowiem twarda i koloru ciemnokasztanowego czyli według najlepszych podręcznikowych reguł. Kapitanowi spadł kamień z serca...
Ale dość już o nudnym żeglarstwie, bierzmy się za łowienie.
Po malowniczym, średniowiecznym Visby, wiatr zaniósł nas na Olandię, do maleńkiego porciku Bryxelkrog. Do portu wchodziliśmy nocą, w warunkach tężejącego wiatru i przy zacinającym deszczu. Nic przyjemnego. Cumujemy do betonowego nabrzeża i zmęczeni, szybko idziemy spać.
Fizjologia wywala mnie z koi przed szóstą. Wyłażę na pokład. Wiatr wieje potężny czyli sztorm się rozdmuchał, więc postoimy do jutra. Niebo za to robi się czyste i słonko zaczyna przygrzewać. Wszyscy śpią, biorę wędkę i idę poszukać ryb w wewnętrznym basenie.
Wędka to Daiwa Shogun 2,7 m do 45 gr w komplecie z Twin Powerem z pierwszego wypustu. Zawsze urzekał mnie w tym kołowrotku, poza znakomitym hamulcem, śliczny drewniany knob w starym stylu. Zresztą niedługo po rejsie jakiś kolega namówił mnie na sprzedaż Twinka a ja głupi się zgodziłem. Żałowałem potem jak diabli, pewnie łowiłbym nim do dzisiaj...
Pływający, pięcio albo sześciocentymetrowy Hornet w stroju okoniowym, przywiązany do czarnej Spiderwire 0,12 mm ląduje w wodzie. Rzut krótki bo pod silny wiatr. Kręcę korbką i nim wobler zdołał osiągnąć jakąkolwiek rozsądną głębokość ( w porcie mamy 2,5 – 3 metry ) już mam go pod dyndającymi z betonu nogami. Zmieniam na jakiegoś SDRa, zdaje się że też Salmo. Zawsze lubiłem Salmo. Tańsze od Rapali i tak samo dobrze wykonane. O klasie przynęt świadczy zresztą kariera jaką zrobiły na całym świecie.
Kolejny rzut, ciągnę nieco szybciej, drewno pracuje agresywnie i nagle... Łubudu! Siedzi! Słyszę chóry anielskie...
Ale zaraz... toż to panie szczupak! Jeszcze go nie widzę ale przecież poznaję starego znajomego po sposobie walki. Szczupak ani chybi i to przyzwoity!
To był szczupak. Po dwóch efektownych młyńcach, wyskoczył nad wodę i z metr przejechał na ogonie. Silna bestyja, dobrze odżywiona choć przecie nie olbrzym. Na oko z 65 – 70 cm. Ale gruby, masywny, nażarty śledziem po pachy. Podbierak rozłożony, w końcu jesteśmy w Szwecji, więc po chwili mam go na brzegu. Uwalniam rybsko od kotwic, przy okazji sakramencko plącząc je w siatkę od podbieraka. Jak zwykle. Po minucie ryba wraca do wody. Nie będę go zabierał , bo raz że ryb nie biorę, dwa – usmażony w ciasnej przestrzeni jachtowej, będzie śmierdział przez cały dzień a tego nie znoszę.
W kilku kolejnych rzutach, nie ruszając się z miejsca wyjmuję jeszcze jednego. Ten nieco mniejszy, ale też przecież niezgorszy. A potem już nic. Pochodziłem jeszcze z godzinę po porciku, rzucając tu i tam i wróciłem na śniadanie. Chłopakom się nie przyznałem, boby mnie zatłukli, mięsożercy.
Zresztą wieczorem sami połapali śledzi na wielohaczykowe zestawy z kolorowymi lametkami, koralikami i innymi świecidełkami śledziowo – makrelowymi. Śledzi było dużo. Wystarczyło na trzy tury grillowania i trzy litry wody ognistej.
Ktoś powie że miało być o okoniach a nie o szczupakach i śledziach. Ale przecież pierwszy Hornet udawał okonia... nieprawdaż?
W następnym odcinku popłyniemy do Kalmaru, tym razem naprawdę na okonie.
Nara i dozo.
Użytkownik Fugazi edytował ten post 13 grudzień 2014 - 00:41
0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych