Zatem obiecana relacja. Z góry uprzedzam, jako że rejs był w założeniach żeglarsko - wędkarski a nie li tylko wędkarski, nie będę unikał technicznego żargonu, celem umajenia opowieści. ![:)](https://jerkbait.pl/public/style_emoticons/default/smile.png)
A było to tak...
Zbiórkę w porcie i zaokrętowanie, wyznaczono do godziny 12:00, za czym sam optowałem ze względu na krótki dzień i konieczność 4 godzinnej jazdy przez Zalew do Świnoujścia i dalej w morze. Nie chciałem płynąć po zmroku, bo to i nawigacja utrudniona ze względu na sakramenckie ciemności i konieczność jazdy w nabieżnikach, cała masa prac pogłębiarskich na torze, dużo szaland zajmujących połowę szerokości przejścia itd. Poza tym, choć tor wodny Szczecin - Świnoujście znam bardzo dobrze od ćwierćwiecza, przecież nie jestem pilotem portowym. Tutaj nastąpił pierwszy zgrzyt, bowiem część kolegów wędkarzy olała termin zbiórki i raczyli zjawić się na ostatnią chwilę albo godzinę później. Tak więc kiedy już wszyscy byli na pokładzie, silnik chodził i już miałem rzucać cumy, nagle jeden delikwent oświadczył że zapomniał insuliny ( sic! ) i natychmiast musi jechać do domu po lekarstwo. Matko Boska! Jeszcze tego brakowało żebym wyszedł w morze z cukrzykiem bez insuliny i patrzył jak zapada w śpiączkę! Kolejna zwłoka. Ale że do domu nie było daleko ( Police ), ledwie z dwugodzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy. Przejście zabrało mniej czasu niż zakładałem, ze względu na korzystny prąd płynący do morza, który dodawał nam prawie 1,5 węzła prędkości, więc o 17:10 minęliśmy główki ( a dokładnie jedną, wschodnią główkę ) Świnoujścia i wyszliśmy na Bałtyk.
Kurs: południowo - zachodni brzeg Bornholmu ( dla wtajemniczonych KD = 020 ) ![:)](https://jerkbait.pl/public/style_emoticons/default/smile.png)
Jako że wiatru było tyle co kot nasrał do kuwety a żaglówka waży jakieś 120 ton, stukamy na katarynie. Przy prędkości 4,5 knota, jeśli w pogodzie nic się nie zmieni, raniutko dojdziemy na łowisko. Załoga podzielona na dwie wachty i póki co wypoczęta, pełni je nader ochoczo, steruje, podaje do nawigacyjnej kawę i herbatę, prowadzi radosne dyskusje - jednym słowem jedzie na adrenalinie. I choć niektórzy nic a nic nie czują radości żeglowania po listopadowym morzu ( bo przecie przyjechali tu na ryby i tylko na ryby ), swoje proste obowiązki spełniają nieomal znakomicie. Myślę tu głównie o sterowaniu naszą, zagubioną w czarnym bezmiarze beznadziei, łupiną.
Pokręciłem się trochę po kokpicie, wydałem jakiś głupi i niepotrzebny rozkaz i jako że nic tu po mnie, idę do swojej kabiny i walę się w koję. Byle dotrwać do 20:00, czyli do kolacji. Ledwie zmrużyłem oczęta, już mnie budzą na wyżerkę. Idę do mesy załogowej, siadam przy stole, patrzę, a to delicje panie! Kawka, herbatka, chlebuś świeżutki, margarynka " Smakowita ", wszelkiej maści wędlinki, serki, pomidorki, ogóreczki oraz clou programu - mielone szprycowane pieczarką i białym serem z papryką, jeszcze poprzedniego dnia usmażone w pocie czoła przez naszą nieocenioną bosman Izę, w ilości 60 sztuk. Paluchy lizać! W ogóle micha na " Głowackim " zazwyczaj jest na sto dwa.
Po kolacji przyszedł wiatr. Słaby bo słaby ale zawsze. W dodatku ze wschodu, więc da się pełnym bejdewindem jechać po kursie. Dzwonię alarm do żagli i wyganiam wędkarzy na pokład do stawiania wszystkich żagli trójkątnych. Biorę ster we własne łapy, wykręcam do wiatru i stawiamy od tyłu po kolei: grot, grotsztaksel, grotstensztaksel, sztafok i kliwer. ![:D](https://jerkbait.pl/public/style_emoticons/default/biggrin.png)
Odstawiam silnik. Statek idzie 3 - 3,5 węzła, można jechać.
W nocy wiatr odszedł na NE ( nord - east ), chłopaki musieli odpaść i kiedy koło 07:00, po dobrze przespanej nocy ( a co! ) wyszedłem na pokład, statek szedł kursem na NW ( nord - west ) w ostrym, jak na możliwości rejowego żaglowca, bejdewindzie. Po prawej burcie w stronę dziobu widać było zarys Bornholmu w odległości mniej więcej 16 mil, zaś po lewej burcie w stronę rufy, majaczyła Rugia, czyli półwysep Jasmund. My byliśmy gdzieś pośrodku. Krótki rzut oka na plotter a potem na mapę i widzę że za jakieś dwie godziny będziemy przełazili na płytką łachą, o głębokości między 7 a 13 metrów. W dodatku widok dwóch ryboli trałujących po obrzeżach ławicy, utwierdził mnie w przekonaniu że to tu! Tu MUSI być ryba! Tu dokonamy mordu.
Po śniadaniu wędki poszły w ruch. Wszelkiej maści pilkery, przywieszki w ilości od jednej ( nasz Łukasz ) do pięciu - sześciu, kolory raczej oczojebne, pomarańczowe fluo albo zielone. Żagle idą w dół i stawiam statek w dryf na głębokości od 9 do 11 metrów. Po chwili na pokładzie meldują się pierwsze dorsze. Znaczy napływ dobry. Zabawa trwa około godziny. Stopniowo ilość brań się zmniejsza i wykrzywione niezadowoleniem gęby mięsiarzy mówią mi że czas zmienić miejsce.
Przestawiam statek jakieś pięć kabli na wschód w miejsce gdzie głębokość dość gwałtownie zmienia się od 16 do 7 metrów. Dryfujemy z głębokiego na płytkie. Biorą kolejne ryby, w tym dwa diabły morskie. Nasz forumowy kolega Pumba coś tam złowił ale zdaje się wypuścił i teraz głównie zajmują się z drugim naukowcem swoimi obowiązkami zawodowymi, czyli ważą, mierzą, spisują z GPSa pozycję, wypełniają jakieś tabele, opasłe formularze a przy tym fachowo opowiadają o rybach.
Po kolejnej godzinie brania słabną, więc chief mechanik uruchamia maszynę i na katarynie idziemy około mili nad wrak. Zamierzam przedryfować nad nim, niestety Neptun chciał inaczej i nieco nas zniosło. Mogłem oczywiście napłynąć ponownie ale mi się już nie chciało. Zresztą sam łowiłem a to jak wiecie, wciąga. ![:)](https://jerkbait.pl/public/style_emoticons/default/smile.png)
Tutaj zaczęło się eldorado. Łowili w zasadzie wszyscy i łowili jak na te czasy, dużo. Ryby meldowały się na pokładzie co kilkadziesiąt sekund, były dublety i jeden triplet zdaje się. Dużo ryby, dużo krwi. Tego dnia padło 125 dorszy z tego co pamiętam.
Na tym w zasadzie można by zakończyć relację.
Potem była nocna jazda do Ronne, stolicy Bornholmu, rybna kolacja w porcie, popijawa do 3 w nocy i wkur... chief, który nie mógł spać z powodu pijackich śpiewów i głównym wyłącznikem zgasił światło.
Rano po śniadaniu, wgoniłem towarzystwo na maszt, celem odwiązania żagli rejowych, wiatr bowiem na powrót mieliśmy dobry, baksztagowy. Poszło czterech, reszta wolała uniknąć ekwilibrystyki na rejach, na wysokości 24 metrów nad pokładem. Nawet ich rozumiem, sam też nie przepadam. Ale kapitan nie musi, on wydaje rozkazy. ![:)](https://jerkbait.pl/public/style_emoticons/default/smile.png)
Na łowisko dotarliśmy tuż przed zmierzchem i panowie łowili w zasadzie w nocy. Brania były słabe ale i tak lepsze niż na niektórych wycieczkach z Łeby czy Kołobrzegu. Padło 28 sztuk.
Potem był nocna jazda do Świnoujścia i ranna przez Zalew do Trzebieży. Po zacumowaniu i uściśnięciu dłoni, towarzystwo szybko, niektórzy nawet w tempie błyskawicznym, wynieśli się na brzeg, wsiedli do samochodów i pojechali do domów, unosząc w bagażnikach sporą ilość rybiego mięsa. Czwórka która najszybciej spieprzała, pozostawiła po sobie zasrany i zapchany kibel w lewej czwórce ( czteroosobowej kabinie na lewej burcie ).
Ale w sumie było miło.
Jeśli ktoś chętny posmakować uroków żeglugi i morskiego łowienia dorszy, oczywiście zapraszam następnym razem...
Użytkownik skippi66 edytował ten post 27 listopad 2013 - 00:15