Taaak...
Moje doświadczenia w połowie głowacic ograniczają się do niewielkich odcinków dwóch rzek: Dunajca i Popradu.
Na Dunajcu spędzałem kiedyś, jeszcze przed utworzeniem zalewu, dwa razy po dwa tygodnie w roku, właśnie w Czorsztynie, oraz dwa razy po tygodniu w Żegiestowie na Popradzie.
Nie ukrywam, że wiodącą metodą był spinning. Na strimera zacząłem bardziej z ciekawości i efekty były bez porównania gorsze.
Łowiłem muchówką Zebco Royal fly w klasie 7-8, długości 2, 85 m. Do tego sznur, dobrze tonący, DT 8. I przypon, z żyłki 0,35, jednolity, krótki, około metra długości. Dlaczego taki sprzęt? Bo tylko takim dysponowałem. Dzisiaj zastosowałbym raczej potężniejszą muchówkę, może w klasie 9, może 10, i szybko tonący sznur WF.
Jako muchy, niemal wyłącznie Mudler minnow, jedna mucha na przyponie, lub dwie, ale połączone z sobą, aby imitowały coś większego.
Zresztą, jak główki żerowały, brały na wszystko. Obserwowałem takie okresy aktywności: kilka dużych sztuk zajadle goni małe świnki, czasem bardzo blisko brzegu. Ładne zjawisko przyrodnicze, bo drapieżniki polowały w stadkach, składających się z kilku sztuk.
I połowy na muchę raczej latem, pierwsza połowa czerwca i koniec sierpnia. W późnojesiennym sezonie miejsca charakterystyczne dla połowu głowacic, głębokie wloty zwłaszcza, były gęsto obstawione miejscowymi spinningistami. Co kilka metrów łowca, walący ciężką blachą w to samo miejsce, kilka godzin. Nie odpowiadało mi pchanie się pomiędzy to towarzystwo.
Najlepsze w tym strimerowaniu było branie, czasem bardzo gwałtowne, wyrywające linkę z ręki.
Jednak prawdziwe efekty to spinning, niestety. Ciężka blacha, wahadło, prowadzenie blisko dna, żyłka 0,45! Miało to łowienie wadę, zwłaszcza na Popradzie: dużo ryb, zwłaszcza świnek, podhaczało się, niby niezamierzenie, ale zawsze to pośmierduje świństewkiem. I problem: co z tą rozprutą świnką zrobić. Wypuścić? Brzuch rozdarty, aż wnętrzności wyzierają, nie ma szans przeżyć. Zabrać? A po co mi świnka, przyjechałem wszak na głowacicę. Ot, dylemat, nawet w kategoriach moralnych.
Mam jeszcze kilka blach z tamtego okresu, wrzucę zdjęcia, ale chyba w dziale spinninu...Osławioną klamkę i samoróbkę, którą podarował mi strażnik po nawiązaniu znajomości, na co niewątpliwie wpłynął poczęstunek w formie sporej ilości wódki pod papierosa
Dobre blachy klepałem na kopycie ze srebrnych, przedwojennych monet. Srebro jest kowalne, ciężkie, fajne przynęty wychodziły, ale chyba wszystkie zerwałem, a część koledzy wycyganili. Pamiętam blaszkę z pięciomarkówki: oblicze prezydenta Hindenburga poległo pod razami młoteczka, została za to swastyka, co wzbudzało wesołość wśród kolegów i stosowne komentarze.