Znudzony łowieniem w środku miasta zdecydowałem się pozwiedzać w towarzystwie wujka Janka miejscówki na peryferiach. Na pierwszy ogień Rędzin, znajomy złapał tam niedawno pięknego 70 cm bolenia. Niestety gdy przyjeżdżamy pod jaz okazuje się że woda jest bardzo niska, stado drobnicy na którym żerowały przy brzegu bolenie odpłynęło w siną dal a wraz z nim chyba także drapieżniki. Młócimy więc pustą wodę najróżniejszymi woblerami i gumami, bez skutku. Przypływa dwóch wędkarzy na pontonie,kotwiczą na spokojnej wodzie i obławiają ją twisterami. Tuz przed zmrokiem odpływają bez ryby. Dwóch innych spinningistów łowiących w nurcie niedaleko jazu na (chyba?) ołowianki i twistery również daje za wygraną z zerowym wynikiem. Jedynie robaczarz zainstalowany na główce przy moście wyciąga "na grunt" 50 cm sumka, którego niestety (ludzie patrzą) czuje się zobowiązany wypuścić. O zmroku zmieniamy metodę, zakładamy 20 g gumy i łowimy z opadu. Dwie godziny rzucania, zmiana ripperow na twistery a tych z kolei na kopytka, kolor taki śmaki i owaki- wszystko bez skutku. Zwijamy się koło północy bez ryby i w nie najlepszych humorach.
Nazajutrz jedziemy na Biskupin . Zajmujemy dwie obiecujące główki poniżej jazu i rozpoczynamy łowienie. Woda wygląda pięknie ale nie widać żadnego śladu żerowania drapieżników. Znowu dwie godziny bezproduktywnego młócenia wody, jedynie wujek Janek zahacza na spokojnej wodzie leszcza. Ryba chwilę walczy po czym spina się, zostawiając na twisterowym haku łuskę wielkości dwuzłotówki. O zmroku ponownie próbujemy z opadu i ponownie klęska. Łowimy na główkach, potem na przeciwprądzie, na koniec przechodzimy przez jaz i próbujemy z wyspy Opatowickiej- ani jednego pobicia, pusta woda.
Po północy decydujemy się na przenosiny na betony pod mostem Sikorskiego. Tam też nic, w dodatku zaczyna padać nieprzyjemny deszcz. Kończymy o trzeciej i z minami zbitych psów ponownie wracamy o kiju.
Po dwóch dniach postanawiam wrócić na swoją starą miejscówkę. Bolenie przypływają tam dopiero ok 21-wszej i żerują do zmroku, ale ja przychodzę godzinę wcześniej i próbuję najperw połowić na kleniowe woblerki, niestety bez skutku. Wreszcie są, przypłynęło stadko 3-4 sztuk. Żerują niezbyt intensywnie a w dodatku w sporej odległości od brzegu, na granicy rzutu moimi najcięższymi przynętami. Nie lubię łowić na sklepowe woblery a zwłaszcza na tonące, ale dziś nie mam innego wyjścia. Spieszę się bo na złowienie ryby mam najwyżej 40 minut. Co 10 rzutów zmieniam przynęty, próbując po kolei wszystkich wyrobów Huntera- soul, ghost, spirit, fantom, wszystko na próżno. Albo bolenie tego nie chcą albo ja nie umiem ich namierzyć. w dodatku przynęty często nie dolatują lub plączą się przy rzucie.
W szarowce zakładam z rozpaczy pływający boleniowy wobler wujka Janka i zaczynam łowić na pustej wodzie, prowadząc z prądem. Już za drugim rzutem siedzi, uderzył 2-3 m od brzegu. Stawia się jakiś czas po czym ląduje w podbieraku. W półmroku widzę wyraźnie ze to jednak nie boleń choć na pewno karpiowaty. Kleń też nie, dedukuję że w takim razie to musi być jaź. Pomiar wykazał 44 cm, na pamiątkową fotkę (nie pamiętam kiedy ostatni raz złowiłem przyzwoitego jazia) niestety jest już za ciemno. Postanawiam sobie solennie że od następnego razu biorę nad wodę regularny aparat z lampą błyskową.
Po kilku dniach wracam w to samo miejsce , tym razem na łowisku jestem dwie godziny przed boleniami. Przygotowuję się do boju, obciążam tylne kotwiczki ołowianym drutem, przyginam oczka sklepowych woblerów, sprawdzam ich pracę i lotność. Wreszcie są bolenie, zaczynają tłuc ukleje niestety znowu daleko, na 35-40 metrze. Zaczynam łowić na soula 6, którego udało mi się zmusić kombinerkami do całkiem przyzwoitej pracy. Pierwsze 20 minut bez rezultatu, ale znajomy łowiący obok zapina niedaleko brzegu 45-tkę na sklepowego spirita. Wreszcie jest coś i u mnie, choć pobicie zupełnie nie boleniowe, przypominające raczej niemrawe stuknięcie sandacza. Ściągam rybę ku sobie z prądem, początkowo idzie bez większego oporu ale mam wrażenie że coś tu nie gra. Nagle w połowie odległości rybsko postanawia zmienić plan i odpłynąć w górę rzeki a ja z lekkim przerażeniem orientuje się, że na wędce cw do 10 gram, lince 0.06 i z przyponem FC 0.18 mam coś o wadze bliższej 10 niż 5 kilogramów. Wyraźnie czuję na kiju jak ryba wygina się miarowo na boki, usiłując wypluć wobler i jednocześnie oddala się pod prąd. Wędka wygięta w pół, hamulec terkocze oddając kolejne metry plecionki a ja stoję bezradny, wiedząc że nie mam żadnej możliwości manewru. Widzę wielki wir na powierzchni wody, zrobiony ogonem uciekającej ryby i nie dodaje mi ten widok otuchy. Po wyciągnięciu ok. 50 m linki nagle czuję na wędce luz. Przyjmuję to z niejaką ulgą, bo przecież owo coś nijak nie zmieściłoby się do podbieraka więc na delikatnym sprzęcie nie miałbym chyba szansy na wyciągnięcie takiego rybska na brzeg. Zwijam linkę i orientuję się, że na jej końcu nadal wisi wobler a więc zestaw wytrzymał, ryba zeszła bo była źle zapięta. Odkładam sprzęt i siadam na ziemi, chwilowo nie mam siły aby łowić dalej. Zdrętwiała od kurczowego trzymania wędki ręka boli w ramieniu jak cholera, otwieram piwo i zastanawiam się co też to mogło być. Raczej nie boleń, na pewno nie brzana i nie szczupak. Na sumach się nie znam więc to mógł być on, ewentualnie sporo ponad 5 kg sandacz. Dopijam piwo i zaczynam ponownie obławiać wodę tym samym soulem, bardziej z obowiązku niż z chęci i bez większej wiary w sukces. Po zmroku zwijam się i odmeldowuję znad wody o kiju... który to raz ostatnio?
Wczoraj zjawiłem się nad wodą kwadrans po 20stej z mocnym postanowieniem rewanżu. Soul'a odłożyłem do innego pudełka- nie potrzebuję mieć znowu krokodyla na wędce, dziś jest dobry dzień na łowienie boleni. Niestety miejscówka zajęta przez dwóch stojących obok siebie spinningistów. Ja staję w bezpiecznej odległości od nich i zaczynam obławiać wodę pływającym woblerem, bez skutku. Po kilkunastu minutach zjawiają się bolenie, znowu tłuką daleko. Zakładam 6 cm tonącego uklejopodobnego noname'a nabytego w Krokodylu, którego udało mi się kombinerkami zmusić do współpracy i rozpoczynam polowanie. Długo nic nie trafiam, w międzyczasie jeden z tamtych dwóch wyciąga 40staka. Kwadrans przed zmierzchem namierzam w końcu miejsce, w którym ryba atakuje regularnie w dwu-trzyminutowych odstępach. Za którymś rzutem wreszcie trafiam idealnie, trzy ruchy korbką i czuję znajome uderzenie- siedzi. Jest dość silny uciąg więc hol mam nie najłatwiejszy, ryba stawia się umiejętnie a 5 metrów od brzegu zapiera się i muruje, wyciąga linkę ustawiając się bokiem do nurtu i spływając z prądem. Po pięciu minutach ląduje w końcu w podbieraku. Pomiar wykazuje 54 cm, a więc całkiem nieźle, boleń zapięty płytko dolną wargą za brzuszną kotwicę woblera. Szybko robię fotkę i uwalniam rybę, po czym przez kolejnych kilka minut usiłuję w półmroku wyplątać woblera z podbieraka. Robi się coraz ciemniej, bolenie wciąż polują i można by szybko trafić drugą sztukę a ja użeram się z tym cholernym podbierakiem. Kiedy już mi się to udaje jest już prawie ciemno. Łowię tym samym woblerem do 22giej ale bez efektu, zresztą jeszcze nigdy nie udało mi się trafić bolenia nie widząc dokąd frunie przynęta.
Jak znajdę sposób na wstawienie fotek to będę zamieszczał.
Użytkownik Hans Kloss edytował ten post 28 lipiec 2014 - 03:11