Morski potworek - Daiwa Bay Casting Special po raz drugi
Zarówno wędki, jak choćby Scierra BW2 czy Vison 3zone SWS jak i kręciołki. Jakoś tak wyszło, że chyba największym darze "stare", bo już nie produkowane okrąglaki Daiwy. Możemy sobie pisać o ząbkowaniach, pukaniach i stukaniach, ale od czasu, gdy udowodniono, ponad wszelką wątpliwość, ze wszystkie stelle są do dupy, na placu boju została Daiwa
Miałem roundów kilka, jednak dwa szczególnie mi przypasowały - dalekosiężna armata, której nic nie jest straszne - Daiwa 203 SW:
i tytułowa - Daiwa Bay Casting Special:
Opisana kilka lat temu tutaj: http://jerkbait.pl/t...l=+bay +special
Obie sprzedałem w głupi sposób. Jedną z braku kasy, drugą - bo po co mi lekki multi, jak mieszkam w środkowej IE, i moim celem są szczupaki i ew pollocki - wiec po co mi to? Przynęty ciężkie, linki grube - sprzedam i kupię Revo. Miewam czasem aż tak głupie pomysły.
Bonusowo - chwilę później przeniosłem się nad morze, zaczęło się łowienie bassów - jak raz przydałby się lekki a zarazem pancerny morski multik.
203jkę udało się mi capnąć wiosną. Z głupia frant wpisana w ebay fraza wyrzuciła mi model praktycznie nie używany - ex demo, za niewielką kasę. Jednak z BCS droga ostro pod górkę - dość często przeglądałem pod tym kątem.
Szczególnie intensywnie po spektakularnych zgonach zwykłych kołowrotków.
Ostatnia wywrotka i utopienie sprzętu pod spina postawiła mnie przed wyborem - albo kolejny spinningowy kręcioł, tym razem Rarenium, albo... no właśnie. Znowu kopu kopu, grzebu grzebu. Nic.
To zaczęło się jęczenie po kolegach i z ciekawą stroną odezwał się Mifek - że można takie ustrojstwa wykopać.
Jest - oczom nie wierzę, jest! Czeka na mnie, uśmiecha się z niewyraźnego zdjęcia, wręcz krzyczy - bierz mnie
Problem - za górami, za lasami, jak tam kupić? Drapu drapu po czaszeczce i - wiem! Przecież jeden ze znajomych "ma dojścia" więc może zapytać?
Nim się dobrze oswoiłem z myślą, że jednak go mam do drzwi puka listonosz z paczką w ręce.
Odpakowuję kolejne warstwy taśmy, folii, bąbelków i wreszcie mam maszynkę w rękach. Jak na foto, troszkę pokancerowana, sucha, wiec chodzi jak ruski czołg - ale - popracuję nad nią chwilę i będzie gites.
Kij specjalnie pod nią naszykowany, po szybkim przeglądzie chciałoby się nad wodę lecieć, a tu kupa - do końca tygodnia szkoła, raporty nocami - złośliwość rzeczy - nie ma jak i kiedy. Z żalem spoglądam codziennie na zatokę, na coraz słabsze pływy i na coraz słabsza szansę na ryby. Wieści z okolicy nie sa za dobre - ostatnim czasem chyba nikt nic nie łowi, a jak się nawet udaje to ryby są wymęczone ostrą walką, niczym z głowatkami...
W końcu nadchodzi upragniony weekend i pędzę nad wodę.
Nie
Nigdzie nie pędzę, bo przecież cały tydzień mnie nie było. Dzieci, żona najlepsza z możliwych, zakupy, pies śmierdzi, rosół się robi....
Już się skradam, już tuż tuż, ale mój ukochany czekista czujny jak zawsze, wyskakuje niczym grzechotnik z czegokolwiek grzechotniki wyskakują i jak na gada przystało syczy - trawa. W błędzie jesteś drogi czytelniku, mając nadzieję ze to o wspólną konsumpcję substancji powszechnie uważanej za nielegalną chodzi. O nie, córka mojej teściowej ma na myśli mój syzyfowy głaz, odrastający niczym wątroba co cholerna 2 tygodnie. Na nic jęki, na nic kwęki, na nic płaski encefalogram wypisany na twarzy - "samo się nie zrobi" więc wróćmy do tych naszych baranów, pardon - trawy. W pełnym rynsztunku, śpiochach i radośnie niczym powstańcy jadący na Syberię potupuję po trawniku kosząc to zielone cholerstwo. Nie wiem kto wymyślił, że koszenie trawy uspokaja, chyba nie ktoś kto musiał się szarpać z zaciętym pudłem na trawę czując jak mu dobry pływ przechodzi sprzed nosa.
Wreszcie, uspokojony, osiągnąwszy stan takiego zen bojowego, że sunę ponad setką po kozich dróżkach - ruszam nad wodę. Zaczynam łowy i...
Ja pierdziu, ależ tym się dobrze rzuca Worm z samym hakiem - no problemo. Podobnie slug-go. Slugi sandeelowe SG z 7g główką to już drą z multi linkę, założenie wahadełka czy jednego z Payo powoduje dobrze znane z Millionairek jazgotnięcie - westchnięcie hamulca, gdy nasza przynęta już-prawie przekracza dźwięku barierę a podmuch ze szpuli aż zarzuca nam grzywę na plecy.
Przedzieram się przez jakieś kamienisko potworne, klimat jak z Prometeusza, kto nie widział niech obejrzy ale z wody zero odzewu.
Na nic zaklęcia i całe bassowe mojo które gromadzę, ryby olewają temat zimnym rybim moczem i mają mnie gdzieś.
W ostatkach trupiego, mglistego światła dokuśtykuję do auta, bardzo niechętnie wracam do chaty żegnany złośliwym rechotem mew.
W domu czas na solidny serwis i wymianę podkładek hamulcowych które sobie sprawiłem do daiwki by poprawić jej performance.
Zaczynam od rozebrania - i muszę powiedzieć, ze jest to jeden z trudniejszych multików pod tym względem. Zupełnie niewidoczne, w zaskakujących miejscach śrubeczki powodują zabawę niczym z kostką rubika, by odnaleźć "zapadki".
Po odkręceniu panelu bocznego, wyjęciu szpulki (tjuningowy Gigas, a co) oczom ukazuje się bardzo ciekawe rozwiązanie "port" do smarowania przekładni, bez konieczności rozbierania całego multika.
Na co dzień to wystarczy, dzisiaj jednak kręcę śrubki dalej, by wymienić podkładki.
Wymieniam i oliwię krążki carbonowe. Jestem pod wrażeniem solidności wykonania. Mimo ewidentnych śladów użytkowania w soli brak śladów zużycia lub korozji. Koła zębate sporej grubości, na oko 1,5x tyle co w revosach a i przełożenie niskie, ledwie ponad 5, akurat w sam raz do mojego łowienia ostatnimi czasy.
Składam maszynkę z powrotem i obiecuję sobie, że tym razem tak łatwo się jej nie pozbędę.
- mifek, Tomek.M, tofik i 4 innych osób lubią to
Śliczna, ale i tak wolę stałoszpulowca. Co to za linka?
Dziś france znowu mnie olały...Dwa rdzawczyki i jedno bassowe walnięcie w sandeel'a....