Spokojnie Irku. To tylko teoria z czapy wzięta, jak to Mysha ujął. Niestety jako argument bardzo często wykorzystywana przez działaczy i naszych kolegów w podobnych dyskusjach. Palcem Piotrze nie wskażę, ale są tacy prezesi okręgów i dyrektorzy biur (to akurat nie ich rola) chętnie sięgający po ten argument, tłumacząc konieczność podniesienia składek. Jak rosną ceny nośników energii, ceny materiału zarybieniowego i całej reszty - widzimy. To że płac pracowników etatowych nie da się utrzymać bez podwyżek przy obecnej inflacji - też musimy przyjąć. Ceny pszenicy w ostatnim czasie poszły w górę i tego nie da się pominąć, ale można mieć uwagi co do zasadności sposobu naliczania czynszu za niektóre wody. Jakby warunki gospodarowania nie zmieniły się na nich od czasu podpisania umów na ich dzierżawę przed wieloma laty. Pewnie każdy może wskazać przykłady, że hektary jakiejś wody przed dwudziestoma laty i dziś nie są już takie same co obecnie. Wracając do tej hipotetycznej możliwości zjedzenia trzystu sandaczy i czterystu szczupaków w sezonie. Należy bardziej zastanowić się nad tymi limitami dziennymi, bo choćby w tej dyskusji przytaczane przykłady pokazują, że sypanie ton ryb do jakiejś wody nic nie pomoże. Jeśli nawet jeden na dziesięciu kieruje się zasadą-biorę, bo mi regulamin na to pozwala, to reszta może sobie może tylko pochodzić z wędka nad wodą. W przypadku gatunków, na które presja wędkarska jest dzisiaj największa sprawę załatwiają rozsądne limity miesięczne ( a lepiej roczne), co już niektóre okręgi przynajmniej próbują robić. Żeby ryb starczyło dla tych, którzy biorą ryby i dla tych, którzy je wypuszczają.
Irku-dzisiaj opłaty dla niezrzeszonych wyglądają już często jak kary dla nich. Z opłatami dziennymi za możliwość łowienia w innym okręgu w wielu przypadkach sprawa przedstawia się podobnie. Zastanawiam się, czy jest to właściwy sposób na zwiększenie przychodów.
Użytkownik jachu edytował ten post 25 październik 2022 - 10:42