"Kocham" kolor łososi coho i ten złowiony przez Archie jest przepiękny.Ja jednak tez w 'kaszę nie dmucham". Dzisiaj postanowiłem dać troszkę " czadu" z "różankami". O świcie melduję się nad rzeka. Woda płytka, nawet można powiedzieć, że to już prawie susza. Pomimo dwóch dni deszczowych woda ledwo się sączy. Nad rzeka unosi się delikatny smród rozkładających się łososi chinook, czasami widać leżące ich zwłoki. Zakończyły one swój cykl życiowy.Wytarły się i padły. Widzę na płyciźnie kilka łososi coho jak tańczą w miłosnych objęciach. Rzucanie muchy w takich sytuacji oczywiście nic nie daje. Po chwili płoszą się i znikają. W innym miejscu widzę chyba ostatniego łososia chinook, który jeszcze trze się.Ok. metrowa samica uderza w dno ogonem, a samiec polewa ikrę mleczem. Ale to już ich ostatnie chwile, bo widać, że ryba już w okropnej pleśni, a płetwy blade. Nie zrażony łapię dalej. Za dużym wlewem mam uderzenie. Ryba niezbyt duża i zaskoczenie. To chinook samczyk, taki z 60 cm. Maluch, nawet jeszcze w pełni " żywy". Płyń "maluchu' do wody, lecz "matka natura" i tak nie da Tobie długo mu pożyć. 'Katuje" wlew, lecz nic nie ma. Czasami widać przepływającego coho, lecz chyba nie te muchy dzisiaj założyłem. Coho są bardzo chimeryczne. Zakładam wiśnie, która jest tegorocznym odkryciem, tez nic nie pomaga. Co do cholery! Na imitacje ikry także nic. Może tutaj nie ma ryb. Idę kilka metrów do góry Widzę samca coho stojącego przy samicy. Nie zastanawiam się długo, zakładam największego puchowca i liczę na jego agresje. Niestety rzut niecelny, nastąpiło lekkie podhaczenie ryby i parka znikła w dołku. Stoję w tym miejscu z pół godziny i choć ryb nie widać cały czas " katuję". W końcu bozia wynagradza ciężką pracę. Siada piękny samiec. Ucieka z całych sil, ale widzę, że mucha w pysku i jestem spokojny. Wyjmuję moje cacko. Kolorowy, taki jak lubię. Największy w tym roku. 82 cm Dobre 5 może 6 kg. Chudy jak na taką długość. Ale to nic. Najważniejsze, że jest. Szybkie zdjęcie i dalej do wody.
Męczę się dalej przed i za wlewem. Nic nie bierze. Czasami przemknie pojedyncze coho. Po godzinie daję spokój i idę w górę w znany dołek. Tak po około pól godzinie miałem jedno podhaczenie i na tym koniec. Znowu zmieniam miejsce. Idę dół w inny dołek. Tam dość szybko na tą sama muchę wyjmuję następnego coho. Też piękny samczyk .Tym razem 80 cm. Przez następna godzinę nic. Zmiany much nie pomagają W końcu na pomarańczowa nimfę, z błyszczącym grzbietem branie. Podcięcie i tajfun. Widzę, że to steelhead. Piękne wyskoki, młynki. To jest to. Zwalniam hamulec, aby moje sreberko bezpiecznie wylądować w podbieraku. Dzięki temu troszeczkę za daleko odjeżdża mi w dół, ale daję sobie radę. W końcu wyjmuje torpedę. Chudzielec z tego samczyka, ale swoje 75 cm ma.
Jest dobrze. Na czarnego puchowca mam pięknego browna, lecz przypon nie wytrzymuje. Jak biorą na puchowce, to znowu takiego zakładam. Po kilkudziesięciu minutach wyjmuję potarłową samiczkę browna. Wydaje się taka smutna.
Daję sobie spokój. Złowiłem 5 łososiowatych w tym 4 gatunki. Rzadko tak farci, chociaż początek nie zapowiadał się dobrze. Wody w rzekach nie ma i nie wiadomo, czy rybki jeszcze będą w wodzie, w następnych tygodniach. Przyjadę znowu za kilka dni, to zobaczę. Może znowu coś fajnego fartnie.