Teoria woblera sandaczowego cd.
Zimą 2014r pewne sprzyjające okoliczności sprowadziły mnie do naszej pięknej Stolicy gdzie zamieszkałem na stałe. Wisła którą jeszcze nieśmiało obserwowałem z warszawskich mostów była dla mnie czymś nieznanym, tajemniczym i fascynującym. Pomimo, że początkowo przerażał mnie jej ogrom, to jednocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę, że ogrom ten jest najlepszą ochroną dla jej mieszkańców. Różnorodność koryta i linii brzegowej działała na wyobraźnię i rysowała w mojej głowie strategię na nadchodzący sezon. Całą wiosnę i lato poświęciłem na dopracowanie kilku wzorów woblerów boleniowych. Finalnie wyszło nie najgorzej i padło wiele pięknych ryb zarówno na Wiśle jak i Bugu , Odrze i kilku innych dużych rzekach. Częste przyłowy sandaczy w trakcie wiślanego boleniowania utwierdzały mnie coraz bardziej w przekonaniu o licznej populacji tego drapieżnika. Z uwagi na ograniczenia czasowe spowodowane pracą zawodową, naukową i rodziną mogłem sobie pozwolić jedynie na krótkie wypady i eksplorację odcinka miejskiego . Pomimo to, rzeka okazała się znakomitym poligonem doświadczalno-testowym dla moich woblerów; główki, warkocze, przelewy, opaski, rynny, spady, blaty itd. To wszystko w jednej pigułce odcinka miejskiego i to praktycznie pod samym domem! Ponad to zauważyłem, że jak na rzekę tej wielkości Wisła poddana jest niewielkiej presji wędkarskiej zaś spotykani wędkarze to zwykle starzy warszawscy grunciarze lub spinningiści „ultra light” uganiający się za kleniami i okonkami . Tak się zaczęło moje wiślane sandaczowanie. Cdn.