Skocz do zawartości

  •      Logowanie »   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.

Zdjęcie

Bliskie spotkania trzeciego stopnia - nasze przegrane i inne historie


  • Zaloguj się, aby dodać odpowiedź
325 odpowiedzi w tym temacie

#181 OFFLINE   Dagon

Dagon

    :P

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 3079 postów
  • LokalizacjaWarszawa

Napisano 19 wrzesień 2013 - 12:45

Nie zazdroszczę, też znalazłem kiedyś zwłoki na Wiśle, kolega znalazł w tym roku topielca (wędkarza), dwa lata temu na Tarchominie młodszy wzywał policję do wisielca, również młodego chłopaka. Co roku trafiają się takie przypadki, ci którzy mają z nimi styczność długo się potem zbierają do kupy. Ty z nas wszystkich miałeś najgorzej, żył jeszcze.  :(



#182 OFFLINE   Negra

Negra

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 3377 postów
  • LokalizacjaNiebo

Napisano 19 wrzesień 2013 - 13:05

O kurde ciezka sprawa :( wspolczuje rodzinie chlopaka jak i udzielajacemu pomocy.Kurde lza sie w oku kreci ;(


  • Artur1125 lubi to

#183 OFFLINE   analityk

analityk

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1897 postów
  • LokalizacjaWrocław

Napisano 19 wrzesień 2013 - 15:16

Niedobrze, ale brawo za postawę walczyłeś o niego (wielu by się na to nie odważyło/nie potrafiło itp.)



#184 OFFLINE   wildriver

wildriver

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1167 postów
  • LokalizacjaGdzieSandomierzadoWisły

Napisano 20 wrzesień 2013 - 05:19

...


Użytkownik wildriver edytował ten post 20 wrzesień 2013 - 05:28


#185 OFFLINE   Wojtek B.

Wojtek B.

    Wiślak

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1839 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Wojtek

Napisano 20 wrzesień 2013 - 11:33

Ehhh :(

 

Ja też często tam bywam.

 

Wielu z nas mogłoby być wczoraj na Twoim miejscu :(

 

 

EDIT:

 

Jak okazało się później był to pierwszy w tym roku skoczek. Ale zapewne nie ostatni. Przypadki takie zaczynają się zawsze z nadejściem jesiennego ochłodzenia i załamania pogody.

 


Szkoda dzieciaka, ale niektórych natłok problemów przerasta i nie widzą już chyba innego wyjścia

 

Obecne czasy są bardzo trudne- dla wszystkich, ale szczególnie dla młodych ludzi...


Użytkownik Wojtek B. edytował ten post 20 wrzesień 2013 - 11:41


#186 OFFLINE   Manniek66

Manniek66

    Manniek66

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 2343 postów
  • LokalizacjaSzczecin
  • Imię:Bartosz

Napisano 22 wrzesień 2013 - 09:18

Przykra sprawa , nie chciałbym się znaleźć na Twoim miejscu... 

 

A co do przegranych , dużo ich nie odnotowałem ale ostatnia porażka mnie wiele nauczyła.A było to tak...niedzielny poranek , deszcz cały czas mocno siąpił a ja nieugięty próbuję dopaść jakiegoś fajnego bolka na główkach pod Szczecinem.Po wrzuceniu do wody wszystkich wabików nadeszła chwila zwątpienia...i postanowiłem porzucać chwilę za szczupakiem w klatce lecz po kilku chwilach udało mi się zaobserwować , że coś goni drobnicę w warkoczu.Szybka zmiana wabika na soula 5 od huntera...  rzut , dwa-trzy obroty korbą i siedzi ! Piękny boleń , przewalił mi się z 4-5 metrów ode mnie pokazując się w pełnej okazałości - grube , spasione 80+ , po chwili odjazd na 3-4 metry ... niestety długo się nim nie nacieszyłem , zapomniałem wyregulować hamulca po wcześniejszej próbie złowienia szczupaka + rapa zapięta za jedną małą kotwice :/ 

 

Nauczyłem się dwóch rzeczy : hamulec rzecz święta i od tamtej porażki zawsze jest idealnie wyregulowany ... a druga sprawa - kotwice muszą być najlepszej jakości żeby nie było sytuacji , że się rozgięły jak w tym wypadku.Możliwe , że gdybym miał mocniejsze kotwy to zdążyłbym odkręcić hamulec przed rozprostowaniem kotwicy.

 

Efektem ubocznym tego wszystkiego był jeszcze złamany wobler  :angry:



#187 OFFLINE   Traq

Traq

    Forumowicz

  • +Forumowicze
  • PipPip
  • 351 postów
  • LokalizacjaWarszawa
  • Imię:Bartosz

Napisano 24 wrzesień 2013 - 16:38

Przemek, straszna, wstrząsająca historia, serdecznie współczuję.



#188 OFFLINE   sacha

sacha

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1724 postów
  • LokalizacjaW-wa
  • Imię:Dariusz
  • Nazwisko:Krystosiak

Napisano 24 wrzesień 2013 - 19:57

A co do wędkarskich porażek, to mam też krótką radę ze zdobytego doświadczenia:

 

NIGDY NIE KOP KOŁOWROTKA- MOŻESZ UŁAMAĆ KORBKĘ. 

Nie tyko nie kop. Kilkanaście lat temu byłem świadkiem zdarzenia nad rzeką :

Spininguje z kolegą w ok. mostu nad rzeką w płd. Ontario. Niedaleko jakiś Kanadyjczyk drze się do kolegi na moście żeby mu z auta inną wędkę rzucił. Gość dochodzi z wędką do barierki i puszcza wędkę dolnikiem w dół. Kilkanaście metrów niżej facet próbuje złapać wędkę,macha łapą ale nie trafia i wędka uderza dolnikiem w skały. Komicznie wyglądało jak kołowotek odbija do góry na kilka metrów ale stopka oczywiście została przykręcona do dolnika.



#189 OFFLINE   sacha

sacha

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1724 postów
  • LokalizacjaW-wa
  • Imię:Dariusz
  • Nazwisko:Krystosiak

Napisano 24 wrzesień 2013 - 20:13

w płd. Ontario.

Jak już kłapię dziobem to skopiuję coś co opisałem na innym portalu lata temu:

Ta historia ma tyle wspólnego z wędkarstwem, ze wydarzyła się na wyspie jednego z jezior. W 1993 roku zdałem egzaminy uprawniające do polowań ( to było moje drugie podejście). Czuję się trochę usprawiedliwiony, gdyż - jak się okazało – za pierwszym razem egzaminu takiego nie zdaje nikt. Tak więc, razem ze swoim znajomym Kanadyjczykiem - oficerem RCMP (Royal Canadian Mountian Police) - po pierwszej porażce pomyślnie przeszliśmy powtórny egzamin, dzięki czemu znaleźliśmy się w trzydziestoprocentowej grupie szczęśliwców, którym, z ogółu zdających, ta sztuka się udała...
 

W połowie listopada zaczyna się w Kanadzie sezon na gęsi. Mój znajomy namówił mnie do wstąpienia do Kanadyjsko-Polskiego Klubu Myśliwskiego. Jednak, zanim zgłosiłem swój akces do tego stowarzyszenia, postanowiłem spróbować swoich sił w praktyce. W rezultacie zostało rzucone hasło: jedziemy na gęsi. Rejon operacji został dobrany na podstawie poprzednich wyjazdów dwóch moich znajomych: Marka i Tomka.

Wyjeżdżamy w niedzielę przed południem. Zgodnie z planem czeka nas prawie 800 km jazdy. Mamy zamiar przenocować w motelu przy autostradzie, po czym zostaje nam już tylko trzydziestokilometrowy odcinek drogi, po przebyciu którego mamy znaleźć się na wyspie.

Przez całą drogę słucham opowieści moich kompanów o polowaniach. To doświadczeni myśliwi, polują już parę lat i mają na rozkładzie po kilka jeleni, po łosiu; Tomek zaliczył nawet jednego miśka a Marek dwa. Podoba mi się to, ale raczej do ssaków bym nie strzelał - tak myślałem wtedy. Jak się okazało, pojechałem na niedźwiedzia. Na moje nieszczęście bądź szczęście nie spotkałem wtedy żadnego misia, chociaż podczas wyjazdów na ryby miałem czasem wrażenie, że niedźwiedzie łażą za mną stadami. Ale to temat na inną opowieść

Podczas jazdy dowiaduję się o zwyczajach towarzyszących myśliwskiemu debiutowi. Po ustrzeleniu pierwszej zwierzyny smaruje się takiemu szczęśliwcowi twarz krwią ubitego zwierza, po czym musi nieborak (myśliwy, nie zwierzę) wypić co najmniej setkę wódki wlewanej do szklanki przez nieczyszczoną lufę broni, z której zwierzyna została ubita. W klimacie tego typu historyjek docieramy do hotelu, w którym kończymy wieczór opowieściami o rybach i polowaniach a naszą fantazję wspomagamy wysokoprocentowymi napojami.

Na drugi dzień po śniadaniu, na które pałaszujemy nieśmiertelną, kanadyjską jajecznicę z dużymi plastrami smażonego boczku, zasmażanymi ziemniakami, tostami i plackami z syropem klonowym, wyjeżdżamy na polowanie. Dwie godziny przed świtem mijamy zaspaną mieścinę i kierujemy się szutrową drogą w stronę jeziora. Co parę kilometrów widać w oddaleniu od drogi zewnętrzne światła przed farmami. Ostatnia z nich jest jakieś 3 – 4 km od jeziora. Trafiamy bezbłędnie i na miejscu jesteśmy około 1,5 godziny przed wschodem słońca.

Przy świetle jednej latarki przeprawiamy się na wyspę. Trudno to w zasadzie nazwać wyspą: od lądu dzieli ją nie woda a bagno. Na szczęście w tym trzęsawisku nie jest tam głębiej niż do bioder. Sama wyspa jest szeroka na 60 - 70m a wychodzi w wodę na prawie kilometr. Porośnięta jest trzciną, wysoką na 2-2,5 m. Żeby rozpocząć polowanie musimy dotrzeć na sam koniec wyspy i czekać. Gęsi, nocujące na wodzie z drugiej strony jeziora, codziennie 30 - 40min po wschodzie słońca przelatują nad tą wyspą i udają się w stronę okolicznych farm.

Siadamy na końcu wyspy. Marek z lornetką na czubie, my po jego obu stronach, 10 - 15m od niego. Rozmawiamy półgłosem, palimy ostatnie papierosy - po wschodzie słońca już palić nie będzie wolno. Odzywać można się tylko szeptem i to też w wyjątkowych przypadkach. Nadchodzi pora gęsich przelotów. Marek lornetujący jezioro rzuca teatralnym szeptem: kaczki lecą. Szlag jasny!!! Teraz orientujemy się, że trzeba przeładować bron, bo śrut na gęsi rozniósłby kaczkę w puch. Kaczki siadają na wodzie 200 m od nas. Mija parę minut i znó słychać Marka: gęsi lecą. Co robić? Znowu przeładowujemy broń. W tym momencie słyszymy półgłos zdenerwowanego Tomka: cholera, naboje mi wpadły do błota. I w tym momencie słyszymy za sobą głos, który mówi najczystszą polszczyzną: kolbą je, k..., kolbą".

Eksplozja naszego śmiechu, który poniósł się echem po tafli jeziora, spowodowała gwałtowną ucieczkę ptactwa. Oczywiście, o polowaniu można było zapomnieć. Okazało się, że ten tajemniczy głos należał do pewnego amatora gęsich piórek, który przyjechał tu z Toronto na tydzień do swojego stryja, na polowanie. Samochodu nie słyszeliśmy i nie widzieliśmy, bo jego stryj był właścicielem ostatniej, mijanej przez nas farmy, dzięki czemu nasz nowy znajomy przyjechał na polowanie na rowerze.

 

teraz już o rybach ale ta sama część świata:


Na północ od Toronto, w okolicach Bolton, są źródła Nottawasaga River, która po prawie 130 km wpada do zatoki jeziora Huron - Georgian Bay. W odcinku przyujściowym rzeka ta charakteryzuje się wolnym nurtem, w którym pływają wszystkie gatunki występujące w rybostanie prowincji. W 1982 roku złowiono tam największego jesiotra o długości ok. 170 cm. Mnie udało się tam tylko złowić kilka sumów kanałowych w granicach 4 - 6 kg.
 

W odległości około 20 - 30 km od ujścia, rzeka płynie jeszcze na tyle wartko, że występują tam pstrągi tęczowe i potokowe. I właśnie te gatunki postanowiłem poławiać któregoś wiosennego dnia. Co prawda doświadczenie miałem prawie żadne, ale zapał i chęci wielkie na tyle, iż na wyprawę potrafiłem zmobilizować swego kolegę - Zbyszka.

Następnego dnia o świcie, pomimo padającej mżawki zaparkowaliśmy samochód nad rzeką przy moście, niedaleko miasteczka Alliston. Założyliśmy na nogi wodery, wzięliśmy ze sobą po spinningu, na grzbiet plecaki z pudełkami, z jakimś śniadaniem i zeszliśmy nad rzekę. Pod mostem spotkaliśmy dwóch młodych Kanadyjczyków. Mieli nadzieję, że za filarami mostu, na żywcówki, złowią bassy lub sandacze. Jeden z nich powiedział nam, że "lokalne radio w Alliston podawało, by uważać na rzeką, bo pojawił się...", i właśnie tu miałem problem, ponieważ beer i bear brzmią podobnie, a mój angielski w 1991 lub 1992 roku nie był najlepszy (i nadal nie jest). Proszę więc o powtórzenie, i znowu prawie całość rozumiem, oprócz tego nieszczęsnego beer czy bear.

Zbyszek doszedł do zapewne słusznego wniosku, że niedźwiedzi 100 km od Toronto przecież nie ma, a chłopcy coś plotą żebyśmy tam nie poszli, bo tam na pewno są pstrągi... Ruszyliśmy więc w górę rzeki. Prawie mżawka się skończyła i zrobiło się całkiem przyjemnie. Rzeka miała szerokość od 10 do 20 metrów, sporadycznie nawet więcej, płynąc na pewnych odcinkach jak woda górska, zaś miejscami z wodą prawie stojącą w zakolach, za zwalonymi drzewami czy też olbrzymimi głazami. Wzdłuż brzegów nie dało się chodzić. Wysokie na kilka metrów skarpy i głazy wykluczały spacerek, poszliśmy więc rzeką unikając głębokich miejsc, ale po drodze obławiając je na wszystkie możliwe sposoby.

Wreszcie po 2 czy 3 godzinach Zbyszek łowi swojego pierwszego w życiu pstrąga. Tęczak ma 35cm. Od razu uśmierca rybę i pakuje ją do swojego plecaka. Robimy przerwę na śniadanie, umęczeni decydujemy, że jeszcze godzina i wracamy. Kolejny odcinek 200 może 300 metrów okazał się za głęboki do brodzenia, więc weszliśmy na skarpę i musieliśmy przedrzeć się przez zwalone drzewa i skały. Łowić tam się nie dało, ale z góry widzimy, że dalej można nawet z obydwu brzegów, jako zdecydowanie bardziej dostępnych. Co prawda rzeka wyglądała mało zachęcająco, gdyż w tym miejscu była prawie prosta, ale na jej środku wystawały jakieś głazy i zwalone drzewa przy brzegach.

Chyba po 30 minutach przedzierania się brzegiem, zmęczeni jak diabli, docieramy do wody. Przystanąłem kilka metrów od brzegu i bez przekonania rzucam w nurt. Bez przekonania dlatego, że jak wyczytałem w podręcznikach, pstrągi o długości 30 - 40 cm rzadko występują w wodzie o regularnym, niemal jak na kanale, uciągu. Rzucam kolejny raz meppsem nr 1, i w momencie gdy blacha jest za dużym kamieniem wystającym z wody - następuje uderzenie!

Walka trwała mniej więcej kwadrans. Bałem się, że nic z tego nie będzie bo żyłkę miałem 0,15 mm a ryba w momencie wykonywania efektownej świecy wydawała mi się ogromna. Byłem pewien, że nie jest to tęczak. Te, które łowiłem na łowisku specjalnym czy na Ganarasce i ten którego złowił wcześniej Zbyszek były srebrne, zaś ta ryba była od tamtych ciemniejsza. Na szczęście, akurat za mną znajdował się płaski brzeg i końcówkę zmagań z rybą mogłem dokonać stojąc już na nim. Zbyszek brodząc w wodzie do kostek wyrzucił rybę na piasek.

Pstrąg potokowy mierzył 65cm. "Delirka" z emocji trzęsła mną taka, że Zbyszek musiał mi przypalić papierosa. Powiedziałem mu, że dla mnie wędkowania wystarczy i niech on sobie jeszcze porzuca, a ja w tym czasie oczyszczę pstrąga i nazrywam pokrzyw. Piaszczysta łacha kończyła się kilkanaście metrów dalej kolejną wysoką skarpą ze spowolnionym nurtem i Zbyszek tam właśnie postanowił spróbować szczęścia.

Po dłuższej chwili, kiedy był już kilka metrów przed skarpą, zaczął nagle wołać, żebym natychmiast przyszedł do niego. Widzę, że nic nie holuje, nawet rzutu nie wykonał a przeraźliwie się wydziera. Grzecznie pytam: - Czego? Ale idę w jego kierunku, bo pysk ma jakiś niewyraźny i gapi się na swoje buty. Jak doszedłem, przestałem się dziwić i mnie samemu zaczęły po plecach wędrować miliony mrówek. W piasku były odciśnięte niedźwiedzie łapy. Bear przyszedł nad wodę, napił się i wrócił do lasu, który był 30 - 40 m za nami. Oczywiście z czyszczenia ryby zrezygnowałem...

Powrót do samochodu w woderach, z wędką i plecakiem odbywał się krokiem mocno przyspieszonym. Śmiem nawet twierdzić, że lekkoatleci biegający 3000 m z przeszkodami nie mieliby szans z nami. Nie istniały zwalone drzewa czy głazy, nie było tak jak w tę stronę zarośli nie do przebycia. Gdyby się trafił chyba nawet mur to roznieślibyśmy go w pył nie odnosząc przy tym specjalnie uszczerbku na zdrowiu.

Filety z pstrąga były bardzo smaczne. Nie wiem, czy nasz misio mógłby powiedzieć to samo o filetach z któregoś z nas. Zaznaczam, że niedźwiedzia nawet nie widzieliśmy, wystarczyły ślady. Ten 65 cm potokowiec był moim największym pstrągiem w życiu i jedną z większych ryb które do tej pory złowiłem.

P.S. Teraz odróżniam beer od bear. Wolę to pierwsze...

 

I wracam na krajowe podwórko w Miastkowie u znajomego (właściciela baru i hoteliku):

 

Wracając w niedzielne popołudnie z Łomży postanowiłem wstąpić do znajomego w Miastkowie. Jest on właścicielem hotelu i restauracji, więc była równocześnie okazja na wczesny obiad.



Marek na szczęście był na miejscu i w towarzystwie dwóch innych osób przeprowadziliśmy rozmowę na temat nowych dzierżawców Narwi. Na tyłach całej posesji jest ok. 0,5 ha ogrodzony teren, który prawie cały wypełnia staw. Reszta to trawka, drzewa, krzaki, mały domek nad samą wodą i niski stół przy grillu. Jest też mały, ogrodzony wybieg z czterema nastawionymi bardzo przyjaźnie warchlakami, trzema królikami i kucem szetlandzkim. Jest też Leon - samiec sarny, wychowany od małego przez Marka.

Marek zaproponował, bym sobie złowił szczupaka z jego stawu, a że zwykle tam łowić nie pozwala, więc się chętnie na to zgodziłem. Co prawda jeden leżał w lodówce turystycznej ale pomyślałem, że co on tam może mieć za szczupaki? Pewnie takie po 30-40 cm, więc się wypuści. Wytarmosiłem warchlaki, kuca pogłaskałem i poszedłem z gratami na wychodzący w staw cypelek. Montuję spinna i widzę kątem oka, jak z krzaków wychodzi Leon, idzie dziwnie - na sztywnych nogach, kręci koła, zawraca, podchodzi i znowu się cofa.

Zaczynam mieć wątpliwości, czy da się pogłaskać. Jak zaczął grzebać przednią nogą w trawie byłem pewien, że z głaskania nic nie wyjdzie. Ledwo zdążyłem rzucić wędką w trzciny, Leon zaatakował. Dobrze, że miałem na nogach kalosze, bo atakował na nogi, ale i tak jak zdążał trafić, to bolało. Na szczęście dostałem 2 czy 3 razy - a tak łapałem go za rogi i trzymałem to bydlę przy ziemi.

Trzeba przyznać, że siłę zwierzę posiada. Waży pewnie ze 2 razy mniej ode mnie (ja ponad 100 kg), a jak się dobrze nie zapierałem, to mnie cofało. Gdy lewą ręką trzymałem go za rogi, prawą przyciskałem jego szyję do ziemi, pod skórą czuć było same mięśnie. Próbowałem mu wyjaśnić, że ja tylko na ryby. Prosiłem, groziłem, w końcu kazałem mu wyp... - nie pomogło. Po mniej więcej kwadransie byłem zmęczony, mokry od potu, ale Leon też ledwo zipał. Nie ustępował jednak. Cofnął się na chwilę, którą wykorzystałem, żeby złapać podbierak. Przy kolejnych atakach starałem się trafić sztycą między rogi i tak go przytrzymywałem, choć obydwaj jednak traciliśmy siły. Udało mi się dotrzeć do stołu przy grillu, tyle że wysokość tego mebla to było może 30 – 40 cm, co Leonowi wcale nie przeszkadzało.

Po kilku kolejnych minutach walki na stole moja cierpliwość się wyczerpała. W sumie to było pewnie dobrze ponad 20 minut i naprawdę obaj byliśmy zmęczeni. A jak się cierpliwość skończyła, to nastąpiło radykalne rozwiązanie. Leon zaliczył woleja na szczękę i 2 razy sztycą na grzbiet i zrezygnował z dalszych ataków. Kilka minut później nadszedł Marek ze spininngiem. Gdy mu o tym opowiedziałem przeprosił, że mnie nie uprzedził. Leonowi podczas pierwszego ataku "sypie" się 2-3 razy po grzbiecie i rezygnuje. Dawno się tak nie zmęczyłem (zresztą za biurkiem trudno się zmęczyć) i wyszedłem z tego z ranami na piszczelach powyżej miejsca, gdzie kalosze się kończyły, ale jakoś to przeżyję. Leona zęby chyba nie bolą bo widziałem, jak skubał trawę po drugiej stronie stawu. Może trochę cierpieć na ból grzbietu ale mu się należało.

Mnie chęć na łowienie trochę przeszła, ale Marek postanowił pokazać mi jakie ma szczupaki. Za pierwszym rzutem wyjął takiego ok. 30 – 35 cm, ale za drugim miał piękne branie i szczupak zrobił świecę. Prawda jest taka, że Marek nie specjalnie umie łowić i bardzo rzadko to robi, więc popełnił wszystkie możliwe błędy i szczupak - chyba dobrze ponad 60 cm - spadł. Jeśli o mnie chodzi już nie łowiłem. Skorzystałem z uprzejmości Marka i oblałem sobie piszczele wodą utlenioną.



#190 OFFLINE   jbk

jbk

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1289 postów
  • LokalizacjaKętrzyn , Meolo(I)
  • Imię:Jarosław
  • Nazwisko:Balik

Napisano 06 październik 2013 - 14:09

Dziś z dwunastoma kolegami na pływadełkach zrobiliśmy najazd na pewne jeziorko okupowane przez karpistów. Dziś było tylko do naszej dyspozycji. Głównym celem były bassy. Brań sporo ale same nieduże. Jako że w łowisku są duże szczupaki przestawiłem się na nie. Dwa pierwsze brania bardzo delikatne. Lekko chwytały za brzuch kopyto6 w kolorach naturalnych. W końcu dane mi było przez chwilę mieć na wędce szczupaczka 100+. Brania bardzo delikatne i ryba zaczepiona za górną część pyska za skóreczkę. Jedynym chyba rozwiązaniem było szybkie podebranie. Ale póki założyłem rękawicę... zresztą zobaczcie sami. Dżwięku brak bo by były same piki

 



#191 OFFLINE   Adri@n

Adri@n

    Forumowicz

  • +Forumowicze
  • PipPip
  • 186 postów
  • LokalizacjaMałopolska

Napisano 06 październik 2013 - 19:35

Gołą ręka pod skrzela mogłeś spróbować a może wtedy by ci się udało :)



#192 OFFLINE   jbk

jbk

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1289 postów
  • LokalizacjaKętrzyn , Meolo(I)
  • Imię:Jarosław
  • Nazwisko:Balik

Napisano 07 październik 2013 - 05:34

Gołą ręka pod skrzela mogłeś spróbować a może wtedy by ci się udało :)

 Bez rękawicy trochę się boje bo miałem bardzo nieprzyjemną przygodę. Błędem było że przed łowieniem nie nałożyłem rękawicy aby się rozciągneła po praniu. No i nie miałem z sobą dozbrojek a przy delikatnych braniach może by pomogły. Trudno. Jeszcze jestem dość młody i nie jedną metrówkę wyjmę z wody do fotki  :) 

Teraz trzeba pomęczyć organizatora wyprawy o następną szansę 



#193 OFFLINE   marianosum

marianosum

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 855 postów
  • LokalizacjaStW

Napisano 07 październik 2013 - 13:41

@jbk co to za kijek? bo nie mogę doczytać na filmie.

#194 OFFLINE   Kamil Z.

Kamil Z.

    Ekspert

  • PRZEDSTAWICIEL MARKI
  • PipPipPipPip
  • 5317 postów
  • LokalizacjaWałbrzych/Wrocław
  • Imię:Kamil

Napisano 07 październik 2013 - 13:49

Jakiś STC. SC V bodajże :) ?



#195 OFFLINE   jbk

jbk

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1289 postów
  • LokalizacjaKętrzyn , Meolo(I)
  • Imię:Jarosław
  • Nazwisko:Balik

Napisano 07 październik 2013 - 14:23

Tak to SC V. Siedem stóp,20 lb, 1 oz. Kijek rewelacyjny. Przedstawiałem go wątku o moich wędkach w dziale rodbuildingowym.

#196 OFFLINE   Mariano Mariano

Mariano Mariano

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1945 postów
  • LokalizacjaNiemcy/Warszawa
  • Imię:Mariusz

Napisano 13 październik 2013 - 20:21

Graty za polow.Przypozuje nastepnym razem.Pieknie pracuje ten SCV:)

#197 OFFLINE   Artech

Artech

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 2697 postów
  • LokalizacjaSzczecin
  • Imię:Artur

Napisano 17 październik 2013 - 10:12

Fajny filmik. Rzadko kto może pokazać rybę, której nie wyjął  ;)



#198 OFFLINE   krakus

krakus

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 813 postów
  • LokalizacjaAFG...

Napisano 17 październik 2013 - 22:32

Mialem przeczucie ze ten Szczupak sie wypnie i sie nie mylilem

Kijek faktycznie - praca rewelacyjna



#199 OFFLINE   Miro 85

Miro 85

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 605 postów
  • LokalizacjaPołudnie PL

Napisano 28 październik 2013 - 21:27

Miałem sobie już dac spokój z rybami z rzeki ,ale pogoda zacheca...

Wybrałem sie na rzeke w poszukiwaniu kleni, sprawdziłem kilka miejscówek i wielkie nic, postawiłem jednak na letnią miejscówke, tylko troszke głebiej.

Ostatnio przygotowałem sobie kilka woblerków 2,5cm w mocno spłaszczonej wersji , i waliłem w najwieksza kipiel, i tak  po którymś tam razie delikatne pukniecie i czuje rybe na kiju, chwila walki i widze cień ryby, pierw myslałem ze to szczupak,ale nie, ryba jeszcze kilka razy dała nura i po nogami mam klenisko!  O podebraniu reka nie ma mowy, stromy brzeg, a do tego nie wyglada zeby przy brzegu było płytko..

Szybka decyzja i juz leze na brzuchu i przykładam miarke do ryby , 3 próby pokazuja ze ryba ma około 55-57cm, troszke już sie bałem i postanowiłem ze wyczepie rybe w wodzie długimi szczypcami, i w mamencie siegania do kamizelki ziemia sie podemna obsuwa i pieknym slizgiem ładuje na głowe do wody .....ojjjjj zimna, a dna nawet nie dotknąłem . Czas najwyzszy na podbierak..

 

Szkoda bo był by to mój PB w kleniu, u mnie mało tej ryby, całe szczescie ryba sie sama wyczepiła


  • fish28, malcz i Arbuzowski lubią to

#200 OFFLINE   analityk

analityk

    Zaawansowany

  • +Forumowicze
  • PipPipPip
  • 1897 postów
  • LokalizacjaWrocław

Napisano 29 październik 2013 - 17:19

:)






Użytkownicy przeglądający ten temat: 2

0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych