Bliskie spotkania trzeciego stopnia - nasze przegrane i inne historie
#41 OFFLINE
Napisano 12 październik 2010 - 15:53
Druga tura łowienia tego dnia, trochę zmęczenie po dniu wczorajszym daje się we znaki. Rano rzuty jakieś koślawe nawet bardziej niż zwykle. Running plącze się o kijek do brodzenia, podbierak, linkę od podbieraka. Bonusowo tracę jedną z podeszw - odpada filc z kolcami, więc chodzi się już super zajebiaszczo po śliskich dunajcowych głazach.
Popołudniu standard, gadka szmatka, oglądanie wędek etc, w końcu zaczynam łowić. W może nastym rzucie, gdy akurat postanowiłem cofnąć sie bliżej brzegu, bo napierający prąd dawał w kość, jest potężne branie. Ryba gwałtownymi szarpnięciami wyrywa running z kołowrotka. Z niedowierzaniem dokręcam hamulec, czując się niczym kozak wędka #10, przypon 0,6-0,7mm, haczysko 8/0, więc jest czym rybę tarmosić. Ryba (głowatka) schodzi jakieś 20, no max 30m poniżej mnie i staje w zwolnieniu nurtu, przy głazach. I tu zaczęły się błędy. Brak kijka i podeszwy - nie jestem w stanie szybko zejść do ryby. Brak podbieraka - będzie trzeba ją zmęczyć. Dość bezmyślnie usiłuję ją podciągnąć do mnie - natychmiast wychodzi do powierzchni i zaczyna się niezła szamotanina. Krótka...
Chwilę później smętny luz - ryba spięta.
- Arek X lubi to
#42 OFFLINE
Napisano 13 październik 2010 - 11:43
Znalezlismy przypadkiem miejsce, które obstawialy chyba wszystkie sumy z tego odcinka rzeki. Co przejazd, to ryba w lodzi - 140, 170, 190...w koncu przy kolejnej rundce zacinam rybe i wiem, ze duza, bo nie szaleje tylko odjezdza z duza sila i kieruje sie pod lódz, klasycznie. Mam w rekach zestaw 50lbs i Gumofilca za sterem, wiec sum nie mam mozliwosci odpoczac pod lodzia, tylko musi caly czas pracowac. Po jakims czasie zaczyna walic w plecionke ogonem, jeszcze kilka odjazdów i pokazal sie...nie wierzylem oczom, ale koledzy z lodzi obok, którzy przygladali sie holowi, pózniej potwierdzili - dobrze ponad 2 metry. Uplynelo jeszcze troche czasu i jest przy lodzi. I teraz zaczyna sie tragedia - po klapsie w leb odjezdza, ale tak nieszczesliwie w dól, ze zaczepia sie o dno lodzi czy tez tylko napreza linke o dól burty - i plecionka peka.
Po rekordzie...
#43 OFFLINE
Napisano 01 listopad 2010 - 08:59
ja swoją największą porażkę wędkarską odnotowałem w tym sezonie, pływając sobie za sandaczami, będąc na ostatniej miejscówce podczas klasycznego opadu poczułem mocne uderzenie po około 15 minutach walki z przygodami, ryba wplątała się w linki od cumy zanim zdążyliśmy je wyciągnąć.Gdy się już udało opanować sytuacje kilka metrów od pontonu wyłożył się sumek, może jak na suma to nie był okaz lecz biorąc pod uwagę fakt, że był to sandaczowy przyłów to rybka była niczego sobie. Łowiłem na kij z pracowni na blanku XSB842-TC RX8 i plecionkę PP 13.Ryba jak się nie trudno domyśleć, wygrała ten pojedynek(przy próbie podebrania,dostała luzu i guma wyskoczyła z pyska) . Ale czego się można spodziewać gdy ryba jest dużo większa od podbieraka a jednak za wszelką cenę chce się ją tam ulokować. Na moje i kolegi ,z którym wędkowałem oko ryba miała 130-140cm około 15kg. Od tej wyprawy zawsze w arsenale znajduje się rękawiczka a podbierak odszedł w zapomnienie.
Ale najważniejsze, że rybka sobie dalej pływa i następnym razem to ja będę wygranym i będę mógł się pochwalić ładnymi fotkami.
Pozdrowionka
#44 OFFLINE
Napisano 01 listopad 2010 - 21:40
Co je tam tak trzymało? Ulokowała sie na dnie jakas ładna kłoda po letniej powodzi. Swierze uzupełnione pudełko stoi koło mnie,
oczywiscie kilkanascie przyponow. Do tego uzupełnieniem na szpuli jest zyłka 0,28. Łowie od południa, a słoneczko ładnie grzeje mimo ze to poczatek listopada. Niestety jedynym moim kontaktem jest notoryczny kontakt z rozległa karpa na dnie. Proboje obławiac wszystkie rejony za głowka. Brak brania.
Pudełko robi sie coraz lzejsze. Kolejne gumy laduja na amen przy probie przeszukania karpy. Stoje juz kilka ładnych godzin, ale nic nie jest wstanie wzbudzic we mnie rezygnacji. Choc nie...! Własnie ,, oddałem ,, rzece ostatni przypon. Mam tego dosc. Taka miejscowa, wiem ze tam jestescie. Zasr....e szczupaki!!! Słonce powoli chowa sie za horyzont. Jest jeszcze jasno. Przegladam pudełko. Wszystko co normalnie powinien zezrec esox juz urwałem. Same jakies ,, resztki ,, mi tu zostaly. Dziwolagi. Patrze na smieszny haczyk na anty zaczepie, ktory dostałem na gwiazdke. Obciazenie na kolanku haka? Smieszne - pomyslałem. Zostało moze 15min łowienia, to zakładam rozowy twisterek 6cm na antyzaczep - nic wiekszego juz nie mam Bez przyponu, a co tam. Cały dzien bez brania to teraz ma wziac? Smieszne!!!
Tylko piec rzutow i do domu. Trzeci rzut..i łup !!! Walniecie jak marzenie.
...zwinałem zyłke a moje wulgaryzmy chyba słychac było na drugiej stronie Wisły
.
Załączone pliki
#45 OFFLINE
Napisano 02 listopad 2010 - 21:59
Brania wyniosły mnie na otwartą wodę , juz nie mroziło , ale podniósł się rosnący stale w siłę wiatr , który wywiał ze mnie całkiem resztki zapału . Modelowo sztywny powiosłowałem w cichą zatokę palić ogień i gotować herbatę . Po drodze do zbawczego zagajnika przepływam nad niegdysiejszym duktem , gdzie jest ze dwa metry wody , a wszędzie obok góra pół metra . Katem oka rejestruję fragment sporego łuku , albo może jakąś iluzję na ekranie . Ale nie zatrzymuję się ..
Po godzinie wiosłuję odnowiony napowrót . Przystaję nad dukcikiem , jeden rzut dla spokoju sumienia , i na pierwszych metrach mam rybę . Olbrzymia seniorka szczupaczego rodu widząc że to nie przelewki z krąpiem , przez płyciznę wieje na otwartą wodę ze mna na holu . Po dziesięciu minutach mam ją przy burcie . Nawet nie próbuję jej podnosić , jest naprawdę wielka i kałdun ma jak balon , więc zaczynam ją odczepiać we wodzie . A tu ona robi taki sobie lekki ruch głową i ja pozostaję z rozdziawionym głupio pyskiem i połówką krętlika w tych swoich miłosiernych łapach , a ona tonie z wolna z jerkiem w nożyczkach
Do dziś mam niesmak ..
#46 OFFLINE
Napisano 09 listopad 2010 - 11:52
Tak w połowie zeszłego grudnia pojechalismy na jedna z ostatnich wypraw na szczupaki . Rano było na minusie i marznęło stale na przelotkach . Dość monotonne obławianie płytkiego blatu nie przyniosło spodziewanego efektu . Ale na jego końcu zawisnął mi niezły okoń , później drugi . Zmieniłem wedkę i huzia na nie ..
Brania wyniosły mnie na otwartą wodę , juz nie mroziło , ale podniósł się rosnący stale w siłę wiatr , który wywiał ze mnie całkiem resztki zapału . Modelowo sztywny powiosłowałem w cichą zatokę palić ogień i gotować herbatę . Po drodze do zbawczego zagajnika przepływam nad niegdysiejszym duktem , gdzie jest ze dwa metry wody , a wszędzie obok góra pół metra . Katem oka rejestruję fragment sporego łuku , albo może jakąś iluzję na ekranie . Ale nie zatrzymuję się ..
Po godzinie wiosłuję odnowiony napowrót . Przystaję nad dukcikiem , jeden rzut dla spokoju sumienia , i na pierwszych metrach mam rybę . Olbrzymia seniorka szczupaczego rodu widząc że to nie przelewki z krąpiem , przez płyciznę wieje na otwartą wodę ze mna na holu . Po dziesięciu minutach mam ją przy burcie . Nawet nie próbuję jej podnosić , jest naprawdę wielka i kałdun ma jak balon , więc zaczynam ją odczepiać we wodzie . A tu ona robi taki sobie lekki ruch głową i ja pozostaję z rozdziawionym głupio pyskiem i połówką krętlika w tych swoich miłosiernych łapach , a ona tonie z wolna z jerkiem w nożyczkach
Do dziś mam niesmak ..
Głowa do góry! Szczupaki bardzo szybko pozbywają się takich zbędnych żelastw. Kolega kiedyś złowisz jednego i miał pecha bo głęboko połknął dozbrojkę. Wsadził go do wiadra z wodą i zabrał do akwarium. Po tygodniu nie wie jakim cudem ale kotwica leżała na dnie akwarium a szczupak znów dostał apetytu na jedzenie. Rósł, rósł i w dość niebezpieczny dla niego sposób pobierał pokarm- startował z impetem do przynęty łapał ją i tym samym uderzał o szybę akwarium. Kiedy zrobił się cięższy jeden z takich ataków okazał się dla niego śmiertelny Ale pozytywny morał tej opowieści to taki, że szczupaki pozbywają się żelastwa z pysków. Mają za to problem z żyłkami/linkami owiniętymi dookoła ich pysków, często żyłek spławikowców. Zasada działania jak z wnykami i zwierzyną leśną. Ryba rośnie a to świństwo wrzyna się w nią ....
#47 OFFLINE
Napisano 09 grudzień 2010 - 15:57
Głowa do góry! Szczupaki bardzo szybko pozbywają się takich zbędnych żelastw. Kolega kiedyś złowisz jednego i miał pecha bo głęboko połknął dozbrojkę. Wsadził go do wiadra z wodą i zabrał do akwarium. Po tygodniu nie wie jakim cudem ale kotwica leżała na dnie akwarium a szczupak znów dostał apetytu na jedzenie. Rósł, rósł i w dość niebezpieczny dla niego sposób pobierał pokarm- startował z impetem do przynęty łapał ją i tym samym uderzał o szybę akwarium. Kiedy zrobił się cięższy jeden z takich ataków okazał się dla niego śmiertelny Ale pozytywny morał tej opowieści to taki, że szczupaki pozbywają się żelastwa z pysków. Mają za to problem z żyłkami/linkami owiniętymi dookoła ich pysków, często żyłek spławikowców. Zasada działania jak z wnykami i zwierzyną leśną. Ryba rośnie a to świństwo wrzyna się w nią ....
Czytałem kiedys artykuł naukowy, własnie na temat pozbywania sie wbitych grotow w pysk szczupaka i innych.
Chodziło mniej wiecej o to, iz wokoło wbitego haka tkanka robi sie miekka. Miekka i o coraz wiekszym obrzezu. Wten sposob własnie pod jakims czynnikiem ruchowym moze sie z łatwoscia wyrwac. Mysle ze wjakims stopniu jest to mozliwe.
Wpłynelismy w jedna z zatok szkierow Syrsan. Na dryfie zblizylismy sie juz prawie do jej kranca. Zepchnał nas wiatr juz prawie na trzciny. Na koncu zestawu dynda u mnie jakis ripper na słusznym haku. Po kolejnym rzucie wzdłuz tczin poterzne branie. Jakbym twardy pien najechał. Zacinam natychmiast i luz. Pekła plecionka PP. Kilka metrow od przyponu.
Strasznie sie wtedy wsciekłem. Ryba powinna byc naprawde okazała. Jakie było moje zdziwienie, gdy bodajze nastepnego dnia
kolega na sasiedniej lodce pokazuje mi ,, moja ,, przynete , ktora dostrzegł na dnie płytkiej zatoki.
.
Załączone pliki
#48 OFFLINE
Napisano 10 styczeń 2011 - 13:41
Dwie takie przygody utkwiły mi w pamięci na zawsze-ale były to wspaniałe doznania,więc nie traktuje ich dosłownie jako przegrane.To ryby wygrały i dobrze !
Rok 1972 ,rzeka Gwda poniżej ujścia Czernicy w okolicy m. Herby.Wysepka dzieli nurt na dwie odnogi,łowię na węższej z bystrzejszym prądem.Rzut w poprzek prądu,w połowie silne uderzenie ,rozpoczyna się hol.Ryba trzyma się dna .nie młynkuje,nie wyskakuje,ale podnieść się nie daje.Polowałem tu na kropy.Może to duży kleń ??Kilka odjazdów z prądem i pod prąd.Ryba słabnie,wreszcie daje sie podholować bliżej.Woda nieco ponad 0,5 m gł.Widzę w końcu rybę,ale przy dnie,podnieść sie nie daje,choć już zmęczona.To jednak piękny pstrąg potokowy,na oko około 60 cm.Widzę,że ustawił się głową pod prąd ,skośnie głową wdół i trze pyskiem o otoczaki.Podnieść nadal nie daje się.W końcu udaje mu się jakoś o te otoczaki wytrzeć kotwiczkę i majestatycznie odpływa.Choć to tak dawno ,pamiętam do dziś każdy szczegół tego holu.Pamiętam ,piękną bystrą wodę z dnem usłanym różnej wielkości otoczakami.Pamiętam te emocje.
Wędzisko wówczas to NRD-owska pusta Germina,2.10m,żyłka 0,2 (nie pamiętam jaka,napewno dużo słabsza niż dzisiejsze 0,2)kołowrotek Mitchell 308 oraz blaszka wahadłowa własnego wyrobu (tzw kleks -miedziana blaszka w połowie wzdłuż cynowana,dł 5 cm.)Nawiasem mówiąc do dziś -jest to jedna z najlepszych moich blaszek na kropy.Nie miałem w całym swoim długim wędkarskim życiorysie większego pstrąga na kiju.
Rok 2010 Lofoty-baza na wyspie Risvaer.To mój 4-ty pobyt na Lofotach.Na łódce (sea-master ) jestnas dwóch i dobrze bo mam świadka.Kolega łowi na pilkera,dużo brań,ja się na pilkery wystarczająco nałowiłem na poprzednich pobytach i teraz.Poluje więc na dużą rybę z nadzieją na halibuta.Mój sprzęt to multiplikator Penn-Peer No 209 LH Z 300m plecionki Whip Lash 0,17, wędzisko Seacor -Travel Pilk & Boat 2.4 m ,cw 100-200g. Przypon metrowy z flourocarbonu 0,7 uzbrojony dwoma dużymi morskimi hakami.Ciężarek 300g,antyzaczepowy (z wąsami) na bocznym troku.Przynęta to martwy czarniak dł ok.40cm.Łowimy w dryfie-Staram się prowadzić przynęta od 1m nad dnem do ok.3-4 m nad dnem podnosząc i opuszczając na dł wędziska.Po 0,5 godz -branie-początkowo myślałem ,że to zaczep.Ale zaczep ruszył.Wolno ale jak lokomotywa nie do zatrzymania.W tym momencie powiedziałem do kolegi ,że na tym sprzęcie tej ryby nie wyciągnę.Walka trwała -po 10 minutach pompując-udało się podciągnąc rybę na jakies 8 m pionowo pod łodzią.Zobaczyliśmy ją,to olbrzymi halibut szacunkowa ocena to może kolo 100kg.Ale on nas też zobaczył-iruszył nie do zatrzymania.Branie było na gł. 56m.Więcej się nie pokazał.Walczyłem z nim równe 2 godziny!!w końcu zaciągnąl nas na skalistą górkę podwodną gł.8 m,tam się wplątał miedzy skałki i to był koniec.Plecionka została zerwana.Byłem spocony od stóp do głowy.Wykręcałem potem bieliznę tak górną jak dolną.Kolega chciał mnie zmieniać w holu ,nie zgodziłem sie bo miał małe doświadczenie.W 2009 r asystowałem przy holu i lądowaniu halibuta 44kg,stąd mam porównanie co do wielkości.Wówczas hol trwał ok 20 minut na podobnym sprzęcie jak mój.(mam zdjęcia z lądowania tego halibuta w pięknej zimowej lofockiej scenerii-no ale to nie C&R więc nie zamieszczam-a szkoda)Na tej wielkości halibuty trzeba sprzęt do BIG GAME.Przygoda była wspaniała.Kojarzy mi sie z Hemingway-owskim Stary człowiek i morze. a także he he z Stary człowiek i MOŻE !!Pozdrawiam
#49 OFFLINE
Napisano 13 styczeń 2011 - 08:11
Poluje więc na dużą rybę z nadzieją na halibuta.Mój sprzęt to multiplikator Penn-Peer No 209 LH Z 300m plecionki Whip Lash 0,17, wędzisko Seacor -Travel Pilk & Boat 2.4 m ,cw 100-200g. Przypon metrowy z flourocarbonu 0,7 uzbrojony dwoma dużymi morskimi hakami
Co prawda nie doczekałem sie nigdy brania dużego halibuta, ale myślę, że łowienie halibutów na takim sprzecie, daje duże prawdopodobieństwo takiego finału...
#50 OFFLINE
Napisano 30 styczeń 2011 - 00:14
Dzisiejszy wypad na pstrągi, nad jedną z zachodniopomorskich rzeczek. Od początku wszystko idzie nie tak jak trzeba. Są takie dni. Miało być 0 stopni, a jest mróz i przelotki zamarzają. Straciłem trzy woblery, z tego - o zgrozo - dwa na drzewach. W tym dwa rzut po rzucie... Jak wplątała się plecionka pod szpulę, to na rozplątywaniu spędziłem ok. 15 minut. Zgubiłem przecinak do żyłki i plecionki, który używałem od dobrego roku. Do tego nie mieliśmy nawet wyjścia ryby!
W końcu na kolejnym zaczepie, kompletnie zagotowany, mówię do kolegi że wracamy do domu. Udaje się jednak odzyskać przynętę, uzgadniamy więc że zostajemy na kilka ostatnich rzutów. Na zwykłej prostce posyłam 5-cm Executora w dół rzeczki pod drugi brzeg, przytrzymuje, i powoli ściągam wzdłuż mojej burty. W tym momencie następuje przytrzymanie i pulsujący opór. Na powierzchni pojawia się podłużny, srebrny kształt, który momentalnie odjeżdża mi ok. 10 m w dół rzeczki. Jestem prawie pewien że to troć, która się tutaj zdarza, bo na pstrąga ryba wydaje się za duża, ma przynajmniej 60 cm. Dokręcam hamulec, schodzę trochę w dół. Widzę rybę, jest piękna, ale nie tylko błyska srebrem, ale i lśni różowo - to piękny tęczak!
Po ok. minucie holu ryba jest po nogami, w tym momencie kolega zaczyna filmować cała akcję. W duszy wszystko mi gra, ten pstrąg wydaje się już mój, jest moim zadośćuczynieniem za ten cholernie nieudany dzień, on po prostu mi się należy. Dekoncentruje się, wyobrażam już sobie jakie fajne będą zdjęcia, zamiast podbierać rybę czekam nie wiadomo na co ciesząc się holem. Pstrąg cały czas walczy o życie, wyskakując z wody, trzęsąc łbem i uderzając ogonem w linkę. I w tym cholernym momencie, pod samymi nogami, czuję nagły luz, a linka wyskakuje z wody. Czuję że los ze mnie zakpił, po soczystym przekleństwie klękam na ziemi i mam wszystkiego dosyć...
Niżej filmik z końcowej fazy holu:
#51 OFFLINE
Napisano 31 styczeń 2011 - 21:24
#52 OFFLINE
Napisano 31 styczeń 2011 - 21:57
Taaaaa.... Okrzyk ogrodnika: Urwał nać!!Chyba każdy wędkarz kwituje poważną porażkę w ten sam sposób
Przykra sytuacja...niestety potwierdza się teoria o częstych stratach ryb w końcowej fazie holu- jest jeden plus(o ile tak można to nazwać )- widzimy z czym mamy do czynienia i przynajmniej wędkarska fantazja później nie szaleje
Pozdrawiam
Kamil
#53 OFFLINE
Napisano 31 styczeń 2011 - 22:11
Chyba każdy wędkarz kwituje poważną porażkę w ten sam sposób
[/quote]
Taaaaa.... Okrzyk ogrodnika: Urwał nać!!
[/quote]
Jak w listopadzie spadł mi metnooki +80 to miałem akurat psa w dole
#54 OFFLINE
Napisano 31 styczeń 2011 - 22:11
Pierwszy wpis w tym watku poparty materialem VIDEO.
Slowa uznania.
A teczaka takiego jeszcze dorwiesz
Pozdrawiam
#55 OFFLINE
Napisano 05 luty 2011 - 17:52
Jako że nad wodą przebywam często i moje zasiadki z reguły przekraczają standardowo 24h to oczywiście porażek doświadczyłem całą masę.
Opisać to wszystko zajęło by sporo czasu i mógłbym klawisze powycierać zatem wstawię tylko 3 zarejestrowane kamerą porażki z czego jedna była wielkim sukcesem gdyż udało nam się zarejestrować branie suma co przy moim sprzęcie graniczy z cudem
Branie suma
Sum 150cm
Zerwanie suma
Ale oczywiście dokładam się do słów uznania, ładnie opisane no i życzę żebyś go dorwał
#57 OFFLINE
Napisano 26 luty 2011 - 12:11
#58 OFFLINE
Napisano 14 marzec 2011 - 00:53
Pierwszy pojedynek z dużą rybą przegrałem gdzieś w wakacje 2009.
Szukałem sandaczy w okolicach karczowiska na głębokości 3,5m (na tym łowisku 3,5m to bardzo głęboko...). Nie szło mi najlepiej.
Z głupoty wziąłem do ręki parabolika z plecionką na 11kg, na 15g główce Mustad ripper Mann's 12cm, biały z czerwonym grzbietem...
W pewnym momencie przy podrywaniu przynęty z dna poczułem potężny opór. Pomyślałem, że to kolejny zaczep i już miałem odstrzeliwać, gdy poczułem szarpnięcie i plecionka zaczęła uciekać. Gad wybrał dobre 20m linki i zaparkował w karczowisku. Nie dało się go ruszyć. Chciałem pompować na siłę i poczułem luz... Rozgięty hak.
Nie mam pojęcia co to było, sandacz czy sum, ale kompletnie zgłupiałem Może nie jest to poważna porażka, bo ów ryba musiała być doświadczona, a wędkarz nie bardzo
Drugą, pamiętną, spinningową porażkę zaliczyłem w sezonie 2010.
Po raz pierwszy wybrałem się na pstrągi. Zabrałem szczupakowy kijek 2,4m, spory młynek z plecionką fluo(!) na 8kg kilka wobków Kenart i rozkładany podbierak...
Bez przekonania mieszałem wodę. Na prostce przed zakrętem puściłem wobka z prądem, gdy był daleko zacząłem jakoś prowadzić przynętę. Pracowała przy burcie brzegowej. W połowie drogi poczułem mocne uderzenie. Ryba zrobiła kilka młynków, po jakimś czasie była już pod brzegiem. Nawet sprawnie rozłożyłem podbierak, bez problemów. Wtedy zauważyłem tęczaka, gadzina miała sporo ponad 50cm, ni cholery nie chciała się zmieścić do podbieraka... Przy próbie podebrania od ogona klepnęła się i zaparkowała kotwicami Kenarta w siatce... Jeszcze dwa ruchy ogona i po rybie zostało wspomnienie...
Ryby uczą pokory
Pozdrawiam!
#59 OFFLINE
Napisano 04 maj 2011 - 20:29
Ponieważ to jedyny dział w którym mogę się w tym sezonie czymś pochwalić, to wrzucę też moją całkiem sporą porażkę.
Wyjazd na Słowenię na marmurki spełzł na niczym, więc zostały okolice domu rodzinnego mojej żony - San i Solina. Fiasko! Na dodatek zamoczyłem telefon i nie wiadomo czy odzyska jeszcze sprawność. Było dużo ataków ale poza klenikiem i okonkiem nic nie udało się nawet zaciąć.
Po kilku dniach fatalnych bieszczadzkich połowów które miały owocować monsterami, wybrałem się więc nad mazowiecką Wisłę żeby podreperować podupadłe morale. Miejscówkę podpowiedział mi Rognis i trafił w dziesiątkę.
Ubrany w wodery i wyposażony w masę super sprzętu i wodoszczelny aparat usiadłem sobie cichutko nad brzegiem, osłonięty krzakami. Zjadłem kanapkę i rozpocząłem połowy. Klasyczne kleniowe trzy centymetrowe mini woblerki i smużaki niestety nie dolatywały w miejsce które sobie upatrzyłem, więc zmieniłem przynętę na najbardziej lotną z mojego zestawu czyli 6cm castera. Zacząłem od pięciu sów usiłując wystrzelić przynętę maksymalnie daleko. Woblera za każdym razem udało się odzyskać, gałęzie były łaskawe
Przy drugim, udanym wreszcie rzucie, na moim St. Croix kupionym od Guzu siadła ryba. Coś przytrzymało wobka a nie tego spodziewałem się po kleniowym braniu. Zaciąłem (co rzadko mi się ostatnio zdarza i nie mam pojęcia czemu nie zacinam na czas) i dziwięcio gramowa wędeczka wygięła się w pałąk. Przyzwyczajony do plecionki i szybkiego holu nieco się zdziwiłem że ryba stanęła dęba i nie dość że nie mogłem jej ściągać do siebie to jeszcze wyciągała mi powolutku żyłkę 0,20 5,7kg z mojej stelki. Pięć minut ryba chodziła w nurcie tylko delikatnie zmieniając pozycję po próbach zwijania zestawu. Pompowanie tylko wyciągało żyłkę na hamulcu. Po każdej próbie lekko dokręcałem hamulec i w końcu zacząłem zyskiwać centymetry. Fartownie przez cały czas super miękkie wędzisko amortyzowało próby ucieczki ukrytej przed moimi oczami ryby. Mimo że nastawiałem się na klenia to kompletnie nie wiedziałem co siedzi na wędce.
Gdy podwodny przeciwnik odrobinę się zmęczył wyskoczył z szybkiego nurtu i ruszył do brzegu. Tu zyskałem kilka ładnych metrów i już witałem się z gąską. Nie dalej niż dziesięć metrów ode mnie w wodzie z 2 metry od brzegi wystawała wpadająca do wody gałąź. Oczywiście mój przeciwnik okazał się sprytniejszy i zastosował ostatnia sztuczkę wpływając za najdalej wysunięty do wody fragment cieniutkiej gałęzi. Ja w swojej głupocie liczyłem że ryba minie tą przeszkodę. Żyłka weszła pomiędzy dwa fragmenty gałęzi a wobler z psykiem ryby oparł się o ten kawałeczek drewna który okazał się sprawcom mojej porażki. Ryba dociągnięta do gałęzi zaczęła się szamotać na powierzchni. Wtedy zobaczyłem że jest to naprawdę duży kleń, wyglądał na grubo ponad 50cm (ale miarki do niego nie przykładałem więc ile miał nie dowiem się dopóki go nie złowię).
Wystarczyło żebym wszedł do wody i przeszedł pod małym pochylonym nad wodą drzewkiem które było moją osłoną przed oczami panów kleni. A ja zamiast wejść do wody próbowałem
przeciągnąć tego klenia przez wydawałoby się wiotką gałązkę.
No i sru. Koniec opowieści. Wobek się wypiął a ja zostałem z rozdziawioną paszczą. Rozsądek podpowiadał żeby nie wchodzić do Wisły w nieznaną wodę z wędką w ręce - a teraz żałuję. Można było tamtędy przejść, teraz to wiem, ale mądry Polak po szkodzie. Może byłby to wymarzony sześćdziesiątak?
Pozdrówka dla forumowiczów
Ictus
#60 OFFLINE
Napisano 04 maj 2011 - 22:09
1.koniec pażdziernika kilka lat temu.Zalew koło Pułtuska.Cały wekend obławiam swoją bankówkę i nawet dotknięcia-musi tam siedziec coś grubego bo miejsce niezawodne,postanawiam wziąc wolne i wracam w poniedziałek.Pierwszy rzut,kopnięcie i siedzi-ryba płynie 50m w dół rynienki,przed wypłyceniem zawraca i tak kilkukrotnie po czym muruje.Kilka minut pompowania i znów góra dół pompowanie.Gdzieś po godzinie zdaje mi się że zaczynam panowac nad sytuacją(kij do 15gr plecka 0.13 )Pokazują się pierwsze pęchęrze więc według literatury sum gotów do podbieraniapompuję rybę do góry a ta nagle postanawia opuścic rynienkie i rusza w dół.Kij między nogi cięzar do góry i ciągnie mnie 250m do następnego dołka i tam to samo.2 godzina holu ryby nie widziałem ale już z 5 razy miałem ją pod łódką puszczała bąble i gdy już myślałem że wygrałem mimo tak słabego sprzętu postanowiła przespacerowac się pod drugi brzeg i ruszyc w dół-a między nami wyspa.Zamiast łapac za wiosła i zasuwac na drugą stronę myślę jest zmęczona,,zawróci-dociskam kciukiem szpulę,plecka wędruje do góry,zaraz go zobaczę i luz a 80m ode mnie moja życiówka przewala sie na powierzchni.Nie wiem ile miał ale sluz zostawił na dwóch metrach plecionki a nie wytrzymał wolfram.Drogę powrotną słyszał każdy w promieniu kilku kilometrów tak sobie wsadzałem i swojej głupocie.
Użytkownicy przeglądający ten temat: 0
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych