W Finlandii, Szwecji i Norwegii.. jak ktoś widział mój kijek do 12g to mówił ze bardzo delikatny.. tam są takie możliwości że nikomu do głowy nie przyjdzie łowić na 0,nic i 2cm woblerki.. Szczupaki łowi się niemal wszędzie, nie raz zatrzymywałem się na 10 rzutów i łowiłem 2-3 szczupaki, gdzieś przy drodze.. Okonie.. to samo.. Tam nawet na obrotówkę piątkę jaź się trafia
Inna mentalność, UL w Polskim wydaniu mam wrażenie że na północy nie istnieje.. I dlatego w tym roku zawitam tam z kijkiem opisanym do 5g
Ładnych kilka lat temu, dobrze ponad miesiąc obijałem się jachtem po środkowej Norwegii. Tak od Bergen aż po Lofoty ( prawie). Wędek nie wziąłem, bowiem leciałem samolotem i zwyczajnie się o nie bałem, znając sposób obchodzenia się z bagażem na lotniskach. Poza tym czasami ciężko pogodzić pływanie z wędkowaniem, zwłaszcza gdy nikt inny nie łowi. Dość powiedzieć że przy kolejnej wymianie załogi, na pokład zawitały dwie wielce " nadobne " dziewoje w wieku w którym conradowską " smugę cienia " zostawiły już dawno za sobą. Starsze panie przyjechały samochodem i o dziwo, jedna z nich miała wędkę. Wędkę, czyli potworny kij na hipopotamy, z ogromniastą katuchą i odpowiednio grubym powrósłem, na którym tira spokojnie z rowu by wyciągnął. Do tegoż zestawu miała dwie przynęty: klasyczny pilker o masie sporej siekiery i jakąś taką pilkero - wahadłówę. Ta był nieco mniejsza, coś tam delikatnie chybała się na boki w trakcie prowadzenia ale większej różnicy między nimi nie widziałem.
Po dopłynięciu do Molde ( y ?), przywiązałem łódkę do brzegu i postanowiłem jednak spróbować. Pożyczyłem od koleżanki wędę ( ona nie bardzo wiedziała co z nią robić; podobno znajomi kazali zabrać, więc kupiła co było najtańsze i najmocniejsze ), założyłem wahadło i dawaj machać. Tuż przy pomoście było 10 - 12 metrów, dalej w zasięgu rzutu dno opadało do 25 - 30. Wiem, bo przy podejściu obserwowałem odczyty na jachtowej sondzie. Dwie, może trzy godziny łowienia z różnorakim prowadzeniem przynęty, głębokim, płytkim, szybkim, wolnym, jednostajnie, z podszarpywaniem itd, zaowocowały wytarganiem niedużego dorsza, nieco większego czarniaka i takiego czegoś w czerwień wpadającego, ale też niewielkiego. O żadnym C&R nie było mowy, gdyż w momencie wyciągania pierwszej ryby, zostałem obskoczony przez załogantów, rybę błyskawicznie porwano w brutalny sposób, przytulono do piersi i uniesiono na jacht, gdzie skończyła żywot w panierce. Elegancki jacht śmierdział potem dwa dni niczym podrzędna smażalka w Łebie.
Gdzieś koło południa na kei pojawił się lokales z kijem i ładną, cycatą blondyną. Norweski Aborygen wędkę miał jeśli nie w rodzaju UL, to na pewno o cw nie przekraczającym 30 gr. Na niedużą główkę z niewielkim hakiem miał nawleczonego białego twistera z jakimś ciemnym, puszystym kołnierzykiem. Niedaleki rzut, długie oczekiwanie żeby główka trzepnęła w dno i nieśpieszne, kombinowane podciąganie ku powierzchni. Boże mój w Trójcy jedyny jak ten facet łowił! Dosłownie w każdym, no może w co drugim rzucie holował rybę. Dorsze i czarniaki sztuka w sztukę były większe od moich. Żeby cię szlag trafił, wikingu zatracony!
Oczywiście próbowałem i ja, na łeb mu prawie wchodziłem i nic. Z rzadka, co kilkanaście minut coś niedużego wyciągałem a potem u mnie brania ustały całkowicie. On łowił dalej i wypuszczał. Jak ja żałowałem że nie mam normalnego, ludzkiego spinningu i pudła z jeziorowymi przynętami.
Tak więc uważam że nieduże przynęty są bardzo skuteczne, nie tylko na śródlądziu ale również w morzu. Choć łowiłem w Szwecji duże jazie, które za nic nie chciały zagryzać nic poniżej longa nr 3...
Dziwne są te ryby.