Dołożę swoje ostanie trzy grosze w tym wątku.
Rok temu nabyłem nowy DF20AL. Zachwyt niesamowity, pięknie się uruchamia, pracuje równiutko, lekki, elektronika i wtrysk robi swoje i jest śliczny 
Pierwsze wodowanie, banan na gębie od ucha do ucha, lata się pięknie między miejscówkami.
A na którejś z nich, szok, olej na wodzie, jasny grom, co jest. Nówka i taka lipa. Otwieram, a tam ładnie po bloku stróżka płynie.
Szmata i jazda. Może jak leżał na boku, coś pociekło (tak sobie tłumaczyłem). Kolejna miejscówka, dalej to samo, kolejna i kolejna i dalej lipa, ile można stać z szmatą i olej wycierać z bloku.
Powrót do domu, telefon do sklepu, trzeba przywieźć. To się zbieram w sobie i jazda 150 km poszło z baku.
Mija ustawowe dwa tygodnie, dzwonie czy już mam jechać po odbiór. A gdzie tam - jakieś tłumaczenia słyszę w słuchawce...
Mijają kolejne tygodnie, silnika nie ma i nie ma. Korespondencja z sklepem przebiega na ostrzu noża, telefonu nie odbierają.
Po blisko dwóch miesiącach, mam silnik, ciśnienie zeszło, znów banan i jazda na wodę, a co będę czekał 
Ku...wa, nie możliwe, przecież wymienili uszczelkę która fabrycznie była podobno źle założona, skąd ten olej je....ny się leje znów.
Foty cyk cyk i lecą już do sklepu z grzecznymi uwagami, że to wada fabryczna i takie tam i żądam wymiany na towar wolny od wad lub zwrot kasy. W poniedziałek odpowiedź, trzeba przywieźć i serwis Suzuki to oceni.
Mijają tygodnie, potem miesiące, sezon jesienny się skończył, przyszły święta.
Ja pie....lę mogę odebrać silnik, będę zapierniczał nim po lodzie, jestem uchachany tak że aż nie wiem jaką wodę wybrać do testów.
Tak wybierałem do kwietnia tegoż roku, woda w Narwi zrobiła się na tyle głęboka że zamarzyło mi się pływanie w pięknym otoczeniu zmieniającej się przyrody, Namówiłem kolegę i jazda, wiatr zimny, gile z nosa robią warkocze na karku, testujemy z prądem, pod prąd, kilka km w górę, kilka w dół. Jest genialnie, żyć nie umierać 
Czas wytrzeć gila i łzy z oczu od wiatru i sprawdzić co serwis Suzuki poczynił.
Nie, nieeeee, nieeeeeeeeee
przecież to nie możliwe.
Zdusiłem w sobie nerw, wyjąłem fona, cyk, poszło. Czekam.... przywieź Pan.... wiozę.... kolejne 150 km z baku.
Zażądałem zwrotu kasy lub nowy silnik. Moją rozważyć to... czekam... czekam... czekam...
Jest e-mail - oddadzą kasę, juuuuupi
.
Hmmm, ale co mi z kasy, chcę nowy silnik. Ok, jest zgoda, mają poszukać.
Dzwonię, bo cisza przez kilka dni, niestety nie sprzedadzą mi, poprosili o odesłanie osprzętu i nr konta.
Mam kasę
, Szukam, węszę, badam rynek, gdzie kupić taki sam silnik. Był fajny przecież, podobał mi się, wszystko tak jak chciałem, PO PROSTU MIAŁEM PECHA.
Jeden, drugi, dziesiąty telefon do dystrybutorów silników. W między czasie kumple też szukają jakieś dobrej mety.
Im więcej telefonów, tym więcej opinii że to produkt niedopracowany i z wadami.
Jak mi jeden z sprzedawców powiedział, "Paaaanie, jak chcesz to sprzedam panu, ale odradzam, to dla fanów Suzuki, jak masz samochód Suzuki, kosiarkę to i marine też Suzuki." Dało mi to do myślenia. Kolejne połączenia lecą...
Jest lipa, duża lipa, żeby nie rzec brzoza
. Dotarło do mnie że miałem szczęście i udało mi się kasę odzyskać, inni bujają się po sądach. Olej, to najmniejszy problem, spodzina potrafi sama z siebie się posypać, a uszczelki to standard, ponoć i elektronika też komuś poleciała. AMEN, pożegnałem się z marką.
I co teraz, teraz nastało BF20, dotarłem wg instrukcji (okazało się że można po Polsku napisać, w Suzuki nie potrafią ) w beczce co by na wodzie się nie męczyć, zainstalowałem licznik motogodzin i teraz tylko sruuuuu i na wodę po banana
.
Pozdrawiam fanów i właścicieli Marine Suzuki 
Pewnie miałem pecha... 
Imiona i nazwiska zostały zmienione, autor nie bierze odpowiedzialności za skutki powyższego "opowiadania".
Użytkownik Pietruk edytował ten post 01 czerwiec 2016 - 11:53