Robert, możesz poprosić Pana Józefa by dołączył do dyskusji. Pisałem ale na razie nie otrzymałem odpowiedzi. Zatelefonować mogę ale .. może masz lepsze znajomości niż ja. Dziękuję!
Pozdrawiam
Remek
Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.
Napisano 16 grudzień 2015 - 16:25
Robert, możesz poprosić Pana Józefa by dołączył do dyskusji. Pisałem ale na razie nie otrzymałem odpowiedzi. Zatelefonować mogę ale .. może masz lepsze znajomości niż ja. Dziękuję!
Pozdrawiam
Remek
Napisano 16 grudzień 2015 - 16:28
Po krótkiej wymianie informacji z Dariuszem Duszą dowiedziałem się, że on zaczął robić pierwsze woblery w latach '90-tych. Z tego co powiedział był pionierem jeśli chodzi o poppery boleniowe. Czytelnicy jego książek zapewne pamiętają iż nazywał je wielorybami
Woblery powierzchniowe na jazia i klenia Dariusza Duszy lata '90-te
dusza.jpg 82,63 KB 31 Ilość pobrań
Koszmarki
dusz muchy.jpg 22,16 KB 29 Ilość pobrań
Stonki
dusza stonki.jpg 33,26 KB 29 Ilość pobrań
Wieloryby
dusz wieloryby.jpg 32,09 KB 29 Ilość pobrań
Użytkownik joker edytował ten post 16 grudzień 2015 - 17:25
Napisano 16 grudzień 2015 - 16:45
Od 1988 roku zaczął robić woblery szczupakowe Sławomir Kubaczyński z Radzynia Podlaskiego, zdjęcia oraz krótkie info w pierwszym numerze Wędkarza Polskiego.
Napisano 16 grudzień 2015 - 16:49
To akurat jedyny numer WP, którego nie posiadam
Napisano 16 grudzień 2015 - 17:03
Napisano 16 grudzień 2015 - 17:43
Napisano 16 grudzień 2015 - 17:54
Nawiązując do woblerów głowacicowych mam jeden taki egzemplarz. Osoba, która mi go sprzedała była drugim właścicielem i posiadała jeszcze kiedyś jeszcze dwa inne w innych wielkościach ale wykonane w identyczny perfekcyjny sposób. Drewno i charakterystyczna łuska, pływak, 14cm. Datował mi go ... nie będę pisał bo wydaje mi się, że błędnie. I to wszystko co wiem
Napisano 16 grudzień 2015 - 18:17
Napisano 16 grudzień 2015 - 18:22
"Oczodoły" i ster to jeden kawałek blachy mosiężnej 1 mm. Oczy to obustronnie rozklepany pręt miedziany
Napisano 16 grudzień 2015 - 18:30
Tutaj okładka WP: http://jerkbait.pl/t...ykuł-tropiciel/
Bob jak masz ten numer wrzucisz skan?
Nawet nie zdajesz sobie sprawy Remku jakie wymyśliłeś mi zadanie. Dotrzeć w określony punkt w mojej piwnicy w celu odnalezienia określonego przedmiotu?! ... jak okoń 50 cm w j. Czerniakowskim
Niby możliwe...
Ale udało się. Skan mogę zrobić jutro w pracy.
Chcecie cały artykuł "Pierwszy Puchar Klubu Głowatka" czy tylko wywiad z Tadeuszem Ćwikiem?
Napisano 16 grudzień 2015 - 18:38
Chcecie cały artykuł "Pierwszy Puchar Klubu Głowatka" czy tylko wywiad z Tadeuszem Ćwikiem?
Napisano 16 grudzień 2015 - 18:53
Mówisz o "tych Cardinalach" ze spotkania? Jak mógł bym nie pamiętać (wszak było grzecznie?...chyba???!!!)
PS a teraz przeglądam cały rocznik 94' Ale jazda
Napisano 16 grudzień 2015 - 19:18
Bob jesteś Wielki
Napisano 16 grudzień 2015 - 19:30
Nie, no proszę! ja na prawdę staram się grzecznie, spokojnie i z kulturom osobistom
(wracajmy do tematu...proszę usunąć ten mój ostatni wpis)
Użytkownik BOB1 edytował ten post 16 grudzień 2015 - 19:31
Napisano 16 grudzień 2015 - 20:25
Stasiu Cios( cześć -jak tam powrót z Poznania? )
Karol Zacharczyk -hej Karolu - uczestniczą w wątku być może na stałe zadomawiając się na naszym jerku.
A ktoś wieszczył zapaść portalu
Wątek doskonały, proszę o pół linijki w książkowym opracowaniu
Napisano 16 grudzień 2015 - 21:22
Krótka informacja od Leszka Dylewskiego.
Leszek zaczął strugać woblery w '68. Pierwsze woblery jakie miał w ręku to były Rapale przywiezione przez kogoś z zagranicy. Najciekawsza informacja jest jednak inna. Otóż, pierwszy wobler oklejony tkaniną być może wykonał pan Graczyk ze Słupska. U niego Leszek po raz pierwszy widział takie oklejanie. Ten człowiek strugał woblery jeszcze wcześniej niż Dylewski.
Wspominaliśmy też św.Bila Adama. Bil wykonywał woblery od połowy lat osiemdziesiątych.
I być może Leszek jest w posiadaniu pierwszych woblerów produkcji Salmo, tych robionych z korka i żywicy.
Napisano 16 grudzień 2015 - 21:38
'68 czy '86 ot cyfróweczka chochlik czy troll jaki zamienił...
Napisano 16 grudzień 2015 - 22:06
Cześć Paweł,
Spokojnie doarłem. Dzięki za możiwość spotkania po ponad 20 latach.
Tu jest moja relacja o woblerach:
Po raz pierwszy zetknąłem się z woblerem w Czarnym nad Czernicą w maju 1981 r., kiedy pojawiłem się tam w ramach służby wojskowej (szczegóły zob. P&L nr 10 z 1995 r.). Wówczas na Rapalę, jakże cenną od strony finansowej, łowił jeden z miejscowych wędkarzy, który miał dobre wyniki na nią. Według informacji Piotra Kręcigłowy z Czarnego, nazywał się on Franczak, a wobler był dwuczęściowy. Pamiętam, że jednak widziałem wówczas również normalnego woblera, ponieważ postanowiłem najpierw skopiować tę przynętę. O ile sobie przypominam, w 1981 r. nikt w Czarnym nie miał woblerów domowej roboty.
Kupiłem więc dwuskładnikowy klej Distal (do dzisiaj go używam, bo jest najlepszy ze wszystkich klejów żywicznych, gdyż nie twardnieje natychmiast, lecz w ciągu 12-24 godzin). Następnie wystrugałem z lipy imitację rybki. Piłką od metalu zrobiłem rówek od spodu. Wstawiłem trzy zakrzywione druciki – dwa na końcówki i jeden na środkową kotwiczkę. Do dzisiaj uważam, że jest to lepsze rozwiązanie, niż wstawianie jednego, odpowiednio wygiętego kawałka drutu. Przez ponad 30 lat łowienia chyba tylko raz wypadła mi końcówka druciana, w dodatku kiedy miałem zaczep na konarze i ciągnąłem linkę z całej siły. Zamiast urwać całego woblera straciłem tylko kotwiczkę.
Następnie Distalem częściowo zalałem rowek, po czym wypełniłem go cienką szczapką z drewna. Zostawiłem na noc, by klej stwardł. Następnego dnia Distalem wyrównałem dziurki w rowku i przy drucikach, i znowu zostawiłem na noc. Gdy już wszystko wyschło, piłką od metalu zrobiłem nacięcie na „język”. Język robiłem z okien plastikowych w dużych namiotach wojskowych. Wstawiłem język w nacięcie i zakleiłem go Distalem. Później przekonałem się, że Distal słabo przykleja się do plastiku, więc robiłem w języku dziurkę, w jego części wchodzącej do rowku, która wypełniona distalem nieźle trzymała, jak nit. Te języki często się łamały, ale plastiku miałem wówczas pod dostatkiem. Stosowałem również języki z metalu, zwłaszcza z niepotrzebnych cienkich skrzydełek do obrotówek (w tym okresie również robiłem własne obrotówki). Ich zaletą była możliwość zginania i w ten sposób uzyskania różngo sposobu zachowania się woblera w wodzie.
Następnie górną część woblera pomalowałem czarnym tuszem, a spód i boki pokrywałem srebrolem lub złotolem (w proszku lub konsystencji pasty). Na koniec całość pokryłem kilkoma warstwami lakieru bezbarwnego (co kilka lub kilkanaście godzin). Gdy lakier wyschnął, można było iść na ryby.
Òwczesny lakier był nietrwały i z zasady po 2-3 tygodniach łowienia zaczął odpadać. Rybom to jednak wcale nie przeszkadzało. Łowiłem więc na woblera ze zwykłego „ociosanego” kawałka drewna. Był nawet taki okres, kiedy nie chciało mi się malować lakierem, więc tylko przybrudziłem woblera błotem i wszystko grało.
Gdy ogłoszono stan wojenny 13 grudnia 1981 r. akurat miałem przygotowany zestaw kilkunastu surowych i niepomalowanych woblerów. Od około godziny drugiej w nocy w całym garnizonie było wielkie poruszenie, ale mojej jednostki nic wówczas nie ruszało. Spokojnie więc około godziny 11.00 poszedłem sobie nad Czernicę wypróbować moje najnowsze woblery, a zwłaszcza sprawdzić, czy ster jest właściwie dobrany (była to najważniejsza czynność; ster przyklejałem dopiero po jego sprawdzeniu). Był mróz i choć przelotki szybko zamarzały, to jednak dało się łowić. Poziom wody w rzece nie był wysoki, więc woda była w miarę czysta. Wobler był widoczny w wodzie z daleka. Pstrągi były jeszcze na tarliskach i widać było je wodzie, a także jak wychodziły do woblera, a nawet uderzały w niego. Ponieważ nie było kotwiczek, więc nie zacinały się. Było to dla mnie pierwsze takie interesujące doświadczenie, jeśli chodzi o zachowanie się pstrągów na tarliskach.
Później regularnie robiłem co najmniej kilkadziesiąt woblerów rocznie. Zazwyczaj strugałem je w pociągu w trakcie jazdy na ryby. Na tę okazję miałem przygotowanych wiele pociętych kawałków drewna. Gdy tak sobie strugałem często spotykałem się z zainteresowaniem innych podróżnych w przedziale. Najbardziej ubawiło mnie pytanie – czy robię kołki do grabi?
Pierwsze woblery robiłem z lipy. Jest to generalnie najlepsze drewno – w miarę łatwe do strugania oraz wystarczająco mocne, by się nie złamało przypadkowo (zdarzało mi się to z balsą). Robiłem też z balsy, którą w latach 80. można było kupić w Składnicy Harcerskiej w Warszawie przy ul. Marszałkowskiej (w pobliżu hotelu Forum). Balsa nadaje się zwłaszcza na lekkie woblery do łowienia na płytkiej wodzie. Z braku lipy i balsy robiłem też woblery z sosny i brzozy. Są jednak bardziej pracochłonne. Robiłem też z kory z sosny. Jest łatwa w obróbce, ale krucha. Woblery z kory tylko malowałem lakierem, dzięki czemu przybierały barwę ciemnobrązową. Do dzisiaj pamiętam jednego takiego woblera około 4 cm długości, który był prawdziwym killerem na pstrągi, klenie okonie i szczupaki. Oczywiście do czasu, gdy go urwałem. Później nie udało mi się już nigdy zrobić takiego samego.
Drewno na woblery ciąłem piłą na klocki. Gdy miałem długi klocek to nie ciąłem go prostopadle, lecz ukośnie. W ten sposób uzyskiwałem następnie małe kawałki drewna, które miały różną długość.
Już w 1981 r. zacząłem też robić woblery dwuczęściowe. Wychodziło mi to nawet nieźle, jeśle chodzi o ich ruchy w wodzie. W 1982 i 1983 r. wiele eksperymentowałem w zakresie konstrukcji woblerów. Miały one najprzeróżniejsze kształy, w niczym nie przypominając ryby. Niektóre z nich, które były małe, miały haczyk na stałe przymocowany do korpusu. Niektóre w ogóle nie miały języka, lecz płaski przód sprawiał, że zanurzały się. Pamiętam, że u kogoś widziałem wtedy małego zagranicznego woblera w kształcie banana, co było dla mnie również inspiracją.
Innym eksperymentem było umieszczenie ołowiu w korpusie woblera. Najczęściej wstawiałem cienki pasek ołowiu w rowek prawie na całej długości. Dzięki temu wobler zawsze kładł się na wodzie we właściwej pozycji oraz był cięższy, co pozwalało wykonać dłuższy rzut. Do niektórych woblerów wstawiałem dużą śrucinę lub oliwkę od spodu (w tym celu wiertłem robiłem odpowiednią dziurkę). Zaletą tego rozwiązania była zmiana sposobu pracy woblera – spokojniejsza i bardziej naturalna. Miałem kiedyś kilka takich woblerów, które świetnie pracowały.
Innym eksperymentem było zastosowanie kotwiczek z owiniętą jeżynką w kształcie Palmera. Okazało się to być dobrym rozwiązaniem na zbyt agresywnie pracujące woblery. Ponadto, optycznie zwiększały wielkość przynęty. Były dobre na szczupaki.
W przypadku małych woblerów dużym problemem było zapinanie się kotwiczek podczas rzutu lub o agrafkę, a u wszystkich woblerów – zaczepianie się środkowej kotwiczki o grzbiet woblera. By temu zapobiec przestałem używać kółeczek łącznikowych (małe kółeczka były i nadal są zbyt słabe, bo rozginają się) i kotwiczkę przymocowałem cienkim drutem do końcówki drutu wystającego z woblera. W ten sposób kotwiczka miała minimalną swobodę ruchu, a grot nie zaczepiał się niepotrzebnie. Do dzisiaj stosuję to rozwiązanie i uważam, że jest znacznie lepsze, niż kółeczko. Nie zauważyłem, by ktokolwiek robił coś takiego.
Generalnie nie robiłem woblerów na sprzedaż, choć nieduża część z nich zrefundowała mi koszty surowców. Część z moich woblerów jednak szybko zaczęli mi podkradać koledzy w klubie Bzdykfus w Warszawie (w 1981 r. chyba nikt spośród członków klubu ich nie robił). Z czasem sami zaczęli robić własne woblery. W szczególności piękne przynęty robił Tadziu Mikołajuk. Był on nauczycielem i w szkole prowadzil zajęcia techniczne, dzięki czemu czemu miał najlepsze narzędzia i czas. O ile dobrze pamiętam korpus pokrywał sreberkiem z papierosów, a następnie całość pokrywał lakierem chemoutwardzalnym. Wierzch malował sprayem. Były ślicznie, wręcz cudeńka, i prawie tak skuteczne jak moje „ciosówki”. Tak wówczas pieszczotliwie nazywano moje charakterystyczne, niezdarne, surowe, brzydkie, wręcz brutalne woblery. Chyba nikt takich w Polsce nie robił, a przynajmniej nigdy nie natknąłem się na coś, co choćby w części przypominało moje woblery.
Do dzisiaj pozostało mi kilka dawnych woblerów, choć raczej rzadko na nie teraz łowię. Jednego się natomiast nauczyłem – praktycznie każdy kawałek drewna można nauczyć pływać, w dodatku tak, że można na niego złowić rybę. Robiłem też takie żuczki, jakie są wyżej na zdjęciu.
Napisano 17 grudzień 2015 - 09:53
Czytam wręcz z zapartym tchem bo w głowie otwiera się taka szufladka ze wspomnieniami Sam też "popełniłem" dawno temu kilka woblerów (jak również bardzo dobrych spławików na jeziorowe leszcze i płocie) i przypominają się zmagania z materią: drewno, plastik na stery, malowanie (tutaj byłem mocny bo nie na darmo skończyłem Liceum Plastyczne i Akademię Sztuk Pięknych ) Niestety moje chyba się nie zachowały. Natomiast w głowie kiełkuje myśl, ze warto by było w Szafie wydzielić przestrzeń na choć kilka przykładów "naszej" produkcji do tego uzupełnionych o właśnie takie historie, wspomnienia. A więc jak by ktoś coś to proszę o info
Napisano 17 grudzień 2015 - 09:55
Obiecane skany
Użytkownik BOB1 edytował ten post 17 grudzień 2015 - 09:56
0 użytkowników, 0 gości, 0 anonimowych