Wszystko sprowadza się do tego, że kontrolowanie wędkarzy polujących na sumy, czy inne ryby w okresie ochronnym nie jest możliwe. Strażnik nie ma pewności, dopóki nie złapie wędkarza z rybą. Sytuacja mniej więcej wygląda tak jak w dowcipie.
Małżeństwo górali jedzie pociągiem. Mąż wyciąga fajkę i ją sobie czyści. Żona go strofuje.
- W przedziale będziesz palił !
- Nie będę palił.
- Ale się sposobisz.
Za kilka minut żona wyjmuje kanapkę z koszyka i odwija ją z papieru. Na co mąż.
- W przedziale będziesz się wypróżniać !
- Co ci przyszło do głowy?
- Bo się sposobisz.
Z wędkarzami, którzy łamią wszelkie zasady jest jak z karaluchami. Na karaluchy w domach Amerykanie mają dwa sposoby - wyprowadzić się, albo przyzwyczaić, ponieważ całkowita likwidacja nie jest możliwa, szczególnie w kamienicach, czy osiedlach domków. Patologiczne zachowania wśród wędkarzy rozpowszechniają się szybciej niż te etyczne. W związku z tym, zamiast pracować jak pszczoły na wspólne dobro, wybierają życie karaluchów.
Gdyby przyjrzeć się tym co trollują w mojej okolicy, to są to stacjonarni wędkarze, a nie spinningiści. Więcej stacjonarnych wędkarzy przesiadło się na Wiślany trolling (tu troluje się tylko za sumem), ponieważ głównie oni interesują się sumami, niekoniecznie C&R. Trolling na mojej Wiśle może zacząć uprawiać wędkarz, który dopiero kupił wędkę oraz łódź z silnikiem i jeśli sumy biorą, to bez problemu złowi, tak to jest proste. Nawet echosondy nie potrzebuje, wystarczy, że dołączy się do stada krążącego w kółko na odcinku miejskim. Pierwsi na trolling przesiedli się u nas ci, którzy byli przeciwni za jego wprowadzeniem. Wystarczył sezon, aby gruntowcy dokupili trolling. Wyniki trollujących dobitnie im pokazały jak fajny jest grunt z pijawką, rosówką czy żywcem. A oni wodę znają, rzucać tym głupim spinnigiem nie trzeba, tylko trochę paliwa. Im wychodzi to taniej niż rwanie przynęt na spinning i nadal łowią stacjonarnie, czyli tak jak najbardziej lubią.