Witam wszystkich.
Niedawno się zarejestrowałem na forum i to mój pierwszy wpis jerkbaitowy.
Do czynnego wędkarstwa wróciłem w tym roku po 17-letniej przerwie spowodowanej (chyba?) obrzydzeniem do wody jakiego nabawiłem się tkwiąc w roku 1997 przez ponad 2 tygodnie w odciętym od świata domku pośrodku olbrzymiego, cuchnącego jeziora. Tzn niby opłacałem kartę przez te 17 lat ale nad wodą meldowałem się kilka, najwyżej kilkanaście razy w roku a i to na ogół w dalekich od Wrocławia miejscach.
Sezon 2014 zacząłem w połowie czerwca od zwiedzenia wszystkich wrocławskich miejscówek, na których onegdaj udawało się coś sensownego złapać. I tu nastąpił pierwszy brutalny kontakt z rzeczywistością- znaczną część z nich wyeliminowały prowadzone szerokim frontem odrzańskie wykopki. Zdziwienie nr. 2- z naszych wód praktycznie zniknął (?) sandacz, za dawnych dobrych czasów podstawowy połów szanującego się wrocławskiego spinningisty. Zaledwie kilka sandaczowych niedorostków złowionych na gumowe przynęty wymusiło zmianę zabawek. Błystki, woblerki...szybko okazało się że jedyną rybą którą wciąż jestem w stanie złowić latem na wrocławskich wodach jest boleń. Musi go być wielkie mnóstwo bo mimo wyraźnego wyjścia z wprawy w trakcie 20 wizyt nad wodą wyjąłem ich dziesięć sztuk (niegdyś łapałem 5-6.....ale rocznie), wprawdzie nigdy nie więcej niż jedną dziennie ale i moje wypady nad wodę rzadko bywają dłuższe niż 3-4 godziny. Nie były to okazy ale i nie całkowite maleństwa- z reguły średniaki 45-55 cm, okraszone jedną 60tką.
Większość padła na moim ulubionym poligonie do testowania przynęt, które można by określić bezpiecznie jako ...ehm.... okolice mostu Sikorskiego. Sprzęt jak na boleniowe spiningowanie dość lekki: okoniowe wędzisko Konger Paladin CX 270 cm, cw do 10g, plecionka Dragon 0.06 mm z 1.5 m przyponem fluorokarbonowym 0.18 mm, przynęty to 5-8 cm uklejopodobne woblery (głównie pływające) made by Wujek Janek oraz rozmaite sklepowe wynalazki (jak zapewniał sprzedawca- boleniowe killery)- slidery firmy Salmo oraz tonące woblery firmy Hunter ponoć projektowane i testowane przez samego mistrza Lipińskiego. I tu zonk nr. 3- wprawdzie woblery Wujka Janka przez 20 lat nic nie straciły na swojej legendarnej łowności ale za to wszelkie ostatnie krzyki mody zupełnie jej dotąd w moich rękach nie potrafiły wykazać. Mimo iż większość czasu łowienia poświęciłem na te wszystkie slidery, fantomy, spirity i soul'e to ich łupem padło ryb ZERO- aż do dzisiaj. I nie potrafię odpowiedzieć na pytanie czy to efekt ogromnej presji wędkarskiej w tym rejonie, czy może mojej nieumiejętności posługiwania się nowoczesną bronią, faktem jest jednak że co 3-4 mój rzut nowomodnym wynalazkiem kończył się splątaniem woblera, zupełnie tak jakby ich wyważenia (albo moja technika rzutu) odbiegały mocno od doskonałości
Dziś (hmmm.. właściwie to wczoraj) stawiłem się nad wodą po 18tej. Zagadnąłem opuszczającego łowisko kolegę po kiju o wyniki- zero brań choć łowił od 15. Rzut oka na sprzęt- ołów rozmiarów kasztana i boczny trok z czerwonym twisterem- wyjaśnia całkowicie przyczynę porażki. Zbroję wędkę, siadam, wpisuję numer łowiska i kątem oka widzę atak bolenia 10 m poniżej na płyciźnie, 1.5 m brzegu. Zakładam polaroidy i schodzę w dól wypatruję ryb między kamieniami. Są, ławica 8 cm uklei. Zakładam 8 cm pływającego wobka i obławiam metodycznie płyciznę, prowadząc go zmiennym tempem pod prąd. W ciągu następnych 15 minut notuję 3 kolejne ataki w rejonie powadzenia przynęty, niestety nic na kiju. Gdy zbieram się do zmiany stanowiska w celu obłowienia płycizny przynętą prowadzoną z prądem, na łowisku zjawia się człowiek z wędką i staje centralnie nad "moim" boleniem. Wzruszam ramionami, zmieniam przynętę na Ghosta i zaczynam obławiać nurt, w którym co kilkanaście minut również daje się zauważyć boleniową aktywność. Nowoprzybyły zakłada spory wobler- samoróbkę i też rzuca w nurt. Po kilku rzutach ma pobicie i wyciąga 45tkę, wyciąga dosłownie bo trzymając za linkę podnosi rybę znad wody do góry. Uwalnia z kotwicy i uff.. na szczęście wypuszcza. W tym czasie notuję kolejny atak bolenia na "mojej" płyciźnie. Zdegustowany zmieniam wobka na 5cm tonącą ukleję i korzystając z tego że "nowy" chwilowo nie łowi wracam do przeczesywania płycizny. Znowu ukleje pryskają na wszystkie strony, Rzucam 5m za miejscem ataku, 3 ruchy korbką.. JEST, zapięty. Odjechał w nurt, stawia się ale niezbyt długo, powoli ściągam go do siebie, podbierak....Ożeszq, to nie boleń, brzana chyba, ale na brzanę za słabe to było, za jasne i za pękate.. ŚWINKA!!?? Zapięta jedną kotwicą za głowę, drugą tuż przy łuku skrzelowym a więc nie "za szmaty" tylko ewidentnie zaatakowała mojego wobka. Pomiar wykazał 44 cm, "nowy" robi nam pamiątkowe zdjęcie i ryba wraca do wody. Złowiłem w życiu kilka dużych świnek na spławik ale na spinning to moja pierwsza. W życiu bym się nie spodziewał... Ataki na płyciźnie ustały jak nożem uciął co jest dla mnie ewidentnym dowodem że to świnka polowała tam na uklejową drobnicę a nie żaden boleń. Obławiam więc na ślepo nurt zmieniając przynęty co 10 rzutów ale bez rezultatu. W międzyczasie zjawiają się ubrani w zielone moro chłopcy radarowcy ze straży rybackiej i "bileciki do kontroli" ale mam wszystko spisane i podstemplowane, nie mają się o co przyczepić więc odchodzą.
Zbliża się zachód, na łowisku pojawia się stadko boleni "młodszych średniaków", tu i ówdzie widać ataki w nurcie. Postanawiam wrócić do wygrywającego składu i zaczynam obławiać nurt tym samym "świnkowym" wobkiem, starając się zgadnąć gdzie odpłynął boleń po ataku. Dosłownie po kilku rzutach trafiam, czuję na kiju charakterystyczne uderzenie ale się nie zapiął.. na szczęście po niespełna sekundzie ryba poprawia (??), czuję drugie uderzenie i tym razem boleń już jest mój. Niedługi hol, podbierak, pomiar (46 cm), fotka i do wody.
Powoli ściemnia się, a z doświadczenia wiem że woblery Wujka Janka o zmroku tracą sporo na skuteczności, bo i kolory mają przygaszone i akcję raczej nienachalną. Po raz kolejny postanawiam dać szansę nowomodnym wynalazkom, wybór pada na perłowego Fantoma, głównie dlatego ze ten się przynajmniej nie plącze przy rzucie. Bolenie wciąż żerują więc znowu staram się łowić na "zgadywanego" ale bez rezultatu. Dopiero gdy już niemal zapadł zmrok i zacząłem tracić nadzieję czuję na kiju uderzenie... JEST. Chyba taki sam jak poprzedni bo hol niedługi, podbierak...ej, coś to za ciemne na bolenia. I za kłujące... sandacz z powierzchni, zapięty delikatnie za górną wargę. Niby pierwsza moja ryba na boleniowe woblery Mistrza ale wciąż przeciętna zero przecinek zero bolenia, więc skąd niby wiadomo że boleniowe...... Pomiar- 51 cm zatem przy okazji także pierwszy mój wymiarowy sandacz od 17 lat, LOL . Niestety na pamiątkową fotkę jest już za ciemno. Łatwo odrzucam pokusę zamordowania zwierzaka choć to kulinarnie moja ulubiona ryba. Mało go, niech pływa, rośnie i się mnoży. O 22 zwijam się i wynoszę z łowiska.
Użytkownik Hans Kloss edytował ten post 20 lipiec 2014 - 10:27